Rzuciłem
się z impetem na łóżko i po kilku minutach leżenie nie wiem
kiedy, ale zasnąłem.
-
Shikamaru! Musisz mi pomóc! – Usłyszałem czyiś głoś. –
Wstawaj! – Szturchał mnie. Za chwile odzyskałam świadomość i
spojrzał na osobę, która mnie budziła. Był to Kankuro.
-
O co chodzi? – spytałem ziewając.
-
Byłem z Gaarą w piwnicy, kiedy jeden z regałów przewrócił się
i przytrzasnął mu nogę – na te słowa zbudziłem się
całkowicie. – Nie mogę go podnieść, potrzebuję twojej pomocy!
-
Prowadź! – Krzyknąłem do niego, a on wybiegł z pokoju i
skierował się do schodów zbiegliśmy z nich i pobiegliśmy do
przedpokoju, gdzie Kankuro otworzył drzwi i zbiegł jeszcze niżej
schodami. Dotarliśmy do piwnicy i zacząłem się rozglądać za
Gaarą, ale nigdzie go nie widziałem.
-
Gdzie jest Ga...
-
Niespodzianka! – Krzyknął Kankuro, zakładając mi worek na głowę
i targając mnie gdzieś.
-
Stary zdejmij to ze mnie! Nie mogę oddychać! Proszę zdejmij to! –
Krzyczałem. Jeśli to był jakiś żart to muszę przyznać, że się
udał. Byłem przestraszony, a teraz niech zdejmie mi ten wór z
głowy, bo nie mogłem wziąć oddechu.
-
Musimy go uciszyć, bo obudzi Temari – usłyszałem zimny głos
Gaary. Kankuro zdjął mi na chwile worek i nałożył na buzie
wielki plaster.
-
To chyba da radę – rzucił marionetkarz i założył mi z powrotem
ten przeklęty worek. Targali mnie ze sobą chwilę, aby po jakimś
czasie posadzić mnie na małym, niewygodnym stołku i skrępowali mi
ręce.
-
Dobra słuchaj zaraz zdejmę ci worek i zadam pytanie, po
czym odkleję taśmę i odpowiesz mi bez zbędnego
krzyku – powiedział Gaara i po chwili zdjął mi worek. Dzięki
czemu miałem możliwość zaczerpnięcia świeżego powietrza.
-
Trochę niepokoiło nas zachowanie naszej siostry i zaczęliśmy się
zastanawiać, czym to może być spowodowane. Stwierdziliśmy, że
prawdopodobnie zachowuje się dziwnie z powodu jakiegoś chłopaka. I
tu jest pierwsze pytanie: Czy w Konosze kręcił się wokół niej
jakiś chłopak? – Odkleił mi taśmę z ust.
-
Wy psychole! Jeśli chcieliście pogadać to są trochę bardziej
cywilizowane sposoby – upomniał dwójkę braci.
-
Odpowiedz – powiedział chłodno Gaara. Postanowiłem odpowiadać
na zadane pytanie, ponieważ ton czerwonowłosego był zbyt poważny
i wolałem się nie sprzeciwiać.
-
Nic takiego nie widziałem. Zresztą byliśmy w Konosze jakieś trzy
dni i potem wyruszyliśmy na misję.
-
Rozumiem – zamyślił się. – W takim razie powiedz mi
czy...dobrze traktujesz naszą siostrę?
-
CO?! – Wrzasnąłem na co Kankuro zakleił mi ponownie usta. Czy
oni myśleli, że ja i Temari jesteśmy razem?
-
Ej Shikamaru nie tak się umawialiśmy. Miało być bez zbędnych
krzyków, pamiętasz? – powiedział wyszczerzony lalkarz.
-
Zrozum, chcemy wiedzieć czy nasza siostra jest w dobrych rękach...
-
Bo jak nie to – Kankuro ścisnął swoją pieść i usłyszałem
gruchot kości.
-
...No mniej więcej – skwitował Gaara. Geez ci kolesie byli
śmiertelnie poważni. – Więc, powiedz nam jak się między wami
układa – odkleił plaster.
-
Słuchajcie chłopaki, będę z wami szczery. Między mną i waszą
siostrą jest przyjaźń, a nie miłość – spojrzałem na ich
kamienny twarzy, które wpatrywały się we mnie, nie ukazując nawet
grama emocji.
-
Chyba przesadziliśmy Gaara. Teraz nic nam nie powie, bo się
przestraszył – westchnął Kankuro. Do cholery jak mogłem
przekonać ich, że ten mały poroniony świat, w którym żyją tak
naprawdę nie istnieję! Myślałem nad odpowiedzią, kiedy do
naszego pokoju przesłuchań wpadła Temari, która była ubrana
tylko w jakąś zwiewną pidżamę.
-
Co tu się do chole... – krzyknęła, kiedy zobaczyła w jakiej
sytuacji się znajduję. Miałem nadzieję, że zaraz skopie tyłki
swojemu rodzeństwu, ale ta po dłuższej chwili wpatrywania się
powiedziała. – Chłopcy, czy wy macie jakieś dziwne fetysze? –
Spytała z powagą.
-
Yyyy...tak – odpowiedział tępo Kankuro, a ja kiwałem głową, że
nie. Temari ciężko westchnęła.
-
Nie wnikam co robicie. Wypuście Shikamaru, bo nie wygląda na kogoś,
komu się ta „zabawa” podoba – rodzeństwo posłusznie wykonało
polecenie, szepcząc przy tym, że to dobrze, że im się nie
oberwało. Po uwolnieniu mnie skierowałem się do wyjście, a
blondynka poszła moimi śladami.
-
Shikamaru, odpowiesz mi na jedno pytanie?
-
Po dzisiejszym dniu mam trochę dość pytań, ale ok –
westchnąłem.
-
Jesteś gejem?
-
CO!? – Świetnie kolejne osoba, która od tak stworzyła sobie
urujony świat. – Nie jestem gejem, w tej piwnicy chodziło
zupełnie o coś innego.
-
Szkoda, zawsze chciałam mieć przyjaciela geja - westchnęła.
-
Przepraszam, że nie spełniam twoich wymagań - burknąłem.
-
Jak się postarasz to spełnisz – skwitowała. – W każdym razie
o co poszło w tej piwnicy?
-
Poszło o... – ugryzłem się w język i lekko zarumieniłem. – W
sumie to nieważne. – Jakoś odechciało mi się widzieć pobitych
braci, więc postanowiłem nie mówić nic więcej na ten temat.
Zresztą nie czułem już do nich tej małej nienawiści, którą
miałem w sercu przez całe przesłuchanie.
-
Widzę ten rumieniec – powiedziała z uśmiechem na twarzy. – Coś
jednak się działo w tej piwnicy.
-
Nie! – Zaprzeczyłem. – Po prostu nie mogę ci powiedzieć o czym
tam gadaliśmy.
-
No dobra jak chcesz, ale pamiętaj od tego momentu dla mnie zawsze
jesteś gejem.
-
Słodka pidżamka – zauważyłam, spoglądając na misia pandę
jedzącego pałeczkę bambus, spoczywającego na klatce dziewczyny.
-
Odwal się! – Oburzyła się natychmiastowa. Wiedziałem, że to ją
odciągnie od tematu mojej orientacji. – Ciekawe w czym ty śpisz?
-
Chcesz wiedzieć? To choć, pokaże ci całą moją wiosenną
kolekcję pidżamek z tego roku – powiedziałem głosem udając
geja i zachęcając ją gestem dłoni, aby weszła do mojego pokoju.
-
Boże – westchnęła. – No dobra niech dowolny mężczyzna
jakiego znam zostanie gejem, ale proszę, nie bądź nim ty, bo tego
jednak nie znoszę.
-
Jesteś pewna? – Kontynuowałem tym samym tonem.
-
Boże, Shikamaru jaki ty jesteś...
-
Jaki jestem?
-
Upierdliwy
-
Ej to moje powiedzenie – oburzyłem się i po chwili postanowiłem
powrócić do poprzedniego tematu. - Więc jesteś pewna, że nie
chcesz, abym był gejem?
-
Tak, jestem pewna.
-
I o to mi chodziło – stwierdziłem z uśmiechem i normalnym już
głosem.
-
A co do twojej kolekcji? Może kiedy indziej – powiedział słodko.
-
Chyba to zerwanie z łóżka w środku nocy sprawiło, że zaczynasz
bredzić – westchnąłem ciężko. – Dobranoc.
Wyruszyliśmy
do Konohy z rana tak jak planowaliśmy. Zanim rodzeństwo Temari nas
pożegnało to bracia dawali mi jakieś porozumiewawcze znaki. Jeśli
dobrze je odczytałem to brzmiały one „Opiekuj się naszą
siostrą, bo jak nie to...” w miejscu trzech kropek miałem
prawdopodobnie wstawić sobie coś czegoś bardzo nie chciałbym
zaznać w swoim życiu.
Był
to już trzeci dzień naszej wędrówki i powoli dochodziliśmy do
Konohy. Słońce ładnie oświecało cały las i ścieżkę, którą
szliśmy. W oddali widziałem już zarys bramy, kiedy nagle moje nogi
odmówiły mi posłuszeństwa, a moje ciało zaliczyło bliskie
spotkanie z podłożem. Temari spojrzała na mnie jak na kalekę.
-
Nic ci nie jest?
-
Nie, tylko się o coś potknąłem – spojrzałem za siebie, ale
była tam prosta droga. Dziewczyna podeszła do mnie i pomogła mi
wstać, muskając przez przypadek moje czoło.
-
Na pewno nic ci nie jest? - Zapytała z przejęciem w głosie.
-
Wszystko gra – wstałem i otrzepałem się z ziemi.
Doszliśmy
do wioski i zweryfikowaliśmy nasze tożsamości przy Kibie, która
akurat pełnił wartę przy bramie. Oczywiście nie mógł oszczędzić
sobie jakiejś uwagi na temat tego, że widzi iż mam nową
dziewczynę, ale kiedy Temari walnęła go w głowę to od razu
odechciał mu się brnąć w to dalej, więc skierowałem się z moją
towarzyszką do mojego, a właściwie to naszego mieszkania. Kiedy
weszliśmy do domu to tylko walnąłem plecak na podłogę i
poszedłem do swojego pokoju, rzucając się na łóżko.
-
Pamiętaj, że musimy zdać dzisiaj raport z misji – krzyknęła do
mnie Temari ze swojego pokoju, a po jej wypowiedzi od razu zasnąłem.
Obudziłem
się podczas, kiedy moje ciało dryfowało na tafli wody. Patrząc w
górę dostrzegłem tylko rozciągająca się ciemność. Uniosłem
prawą rękę i dostrzegłem, że jest on cała w czerwonej cieczy.
Wstałem przestraszony i zacząłem iść do tyłu, aby uciec z tego
dziwnego miejsca, ale przed ucieczką powstrzymała mnie ściana,
która była tuż za mną. Spojrzałem przed siebie i zobaczyłem
bezkresną ciemność, taką samą którą dostrzegłem w miejscu
gdzie powinienem zobaczyć sufit. Rozejrzałam się na boki z
nadzieją, że znajdę jakieś wyjście, ale niestety pomieszczenie,
w którym się znajdowałem było korytarzem i pozwalało mi iść
tylko i wyłącznie przed siebie. Rozpocząłem swoją wędrówkę,
ale bardzo utrudniała mi to krew, która sięgała mi do kolan, ale
dalej kontynuowałem swoją wędrówkę z myślą, że za chwilę
znajdę drzwi i będę w stanie wyjść z tego przeklętego miejsca.
-
Śmierć! – Warknął przerażający głos na całą izbę.
Odskoczyłem wysoko i w trakcie lotu, wysłałem trochę czakry do
stóp, aby być w stanie stać i poruszać się sprawnie po cieczy.
Przybrałem pozycje, dzięki której byłem gotowy do ataku. Zacząłem
rozglądać się za osobą, która wydobyła się z siebie ten
straszny głos, ale nie dostrzegłem nikogo. Opuściłem powoli
gardę.
-
Ten moment, w którym kogoś zabijasz jest najlepszy, zgadzasz się?!
– Ten sam głos odbił się po ceglanych ścianach pomieszczenia.
Moje dłonie powędrowały w miejsce moich ostrzy czakry, ale pod
palcami wyczułem wyłącznie poliestrowy materiał. Spojrzałem na
siebie, byłem ubrany tylko w białą koszulkę na ramiączka i
czarne, krótkie spodenki. To było dziwne, bo w ostatnim momencie,
który pamiętam byłem ubrany trochę bardziej bojowo.
-
Gdzie jestem i jak stąd wyjść? – Zadałem pytanie z udawanym
spokojem do mojego niewidzialnego towarzysza. No właśnie, z
udawanym spokojem, bo nie byłem zbyt pewny siebie przebywając z
nieznanego mi powodu w jakimś cholernie dziwnym miejscu z wielką
dziurą w głowię co robiłem zanim się tu znalazłem. Czekałem na
odpowiedz, ale ta nie nadeszła. Opuściłem po raz kolejny gardę i
zaprzestałem stania na tafli krwi, aby oszczędzać czakrę na
walkę, która mogła się wywiązać. Brodziłem z trudem w
czerwonej mazi, a razem ze mną moje myśli, które cały czas
krzątały mi się po głowie. Chyba pierwszy raz w życiu nie
wiedziałam co zrobić. Starałem się wymyślić jakiś plan
działania, ale wszystko co przychodziło mi do mojej w tamtym
momencie pustej łepetyny było tak bardzo niedorzecznymi pomysłami,
że nie byłem w stanie uwierzyć iż to ja sam na nie wpadłem.
Nagle do moich nozdrzy doszedł odór, na który mimowolnie się
skrzywiłem. Co najgorsze znałem ten smród bardzo dobrze i on nie
wróżył nic dobrego. Szedłem dalej w głąb tego przeklętego
korytarza, a fetor nasilał się, z każdym krokiem. Nagle,
nadepnąłem gołą stopą na coś dziwnego. Przez krew na ziemi nie
mogłem zobaczyć co było powodem, przerwania mojej wędrówki.
Schyliłem się i zanurzyłem ręce w czerwonej cieczy, po czym
złapałem za napotkaną przeszkodę. Tak szybko jak to wyciągnąłem
tak i puściłem, po czym odskoczyłem przerażony i oparłem się o
ścianę. Rzecz, a właściwie postać, którą wyciągnąłem był
mój łysy przeciwnik, którego zabiłem na ostatniej misji. Starałem
się opanować oddech, nad którym nie miałem kontroli. Zamknąłem
oczy i zacząłem odliczać, aby uspokoić mój umysł i ciało.
-
Co boisz się trupów?! Chcesz mi powiedzieć, że zrobiłeś to
wszystko przez przypadek?! – Znów ten cholerny głos zaczął się
mną bawić. Otworzyłem oczy i zamarłem. Przed chwilą pusty
korytarz, wyglądał teraz jak cmentarzysko. Po tafli krwi pływały
ciała. Jedne były zwęglone, drugie przebity w witalnych punktach,
trzecim brakował jakiejś kończyny, czwarte miały dziurę w
miejscu serca, piąte się nie ruszały, ale były martwe, a szóste
posiadające niezliczoną ilość dziur na ciele. Spojrzałem i w
oddali ujrzałem kolejną znajomą twarz. Był to przestępca,
którego zabiłem na jednej z pierwszej misji w ANBU. Czy możliwe,
żeby to wszystko były...
-
Osoby, które zabiłeś z zimną krwią! – Dokończył za mnie
straszny głos, ale to nie mogła być prawdy. Tych ciał było za
dużo. Ja...to nie możliwe...żebym zabił tyle osób. Przeleciałem
jeszcze raz wzrokiem po wszystkich zwłokach. To było niemożliwe!
Na każdym ciele znajdowało się... – chociaż jedna z twoich
technik zabijania! Jedne są zwęglone od twoich katonów, drugie
poprzebijane w punktach witalnych twoimi ostrzami czakry, trzecie bez
kończyn, które odciąłeś swoją kataną, czwarte bez serc, które
wyrwałeś swoimi Chidori, piąte zabite przez duszenie twoim
cieniem, szóste podziurawione, także przez twój cień! Są tu
wszystkie twoje ofiary! Co do jednego nieszczęśnika, która miał
pecha i napotkał na swojej drodze ciebie! – Ten koleś zaczynał
mnie denerwować.
-
Wyłaź z mojej głowy, psycholu! – Krzyknąłem do niewidzialnego.
-
Uwierz mi, chciałbym tego, ale niestety jestem skazany nie
przebywanie z takim mordercą jak ty!
-
Więc przynajmniej się pokaż! – Warknąłem.
-
Nasze spotkanie jest możliwe, ale raczej nie dożyjesz tego czasu!
Miałem
tego serdecznie dosyć ruszyłem pewnie przed siebie. Jeśli jest tu
jakieś wyjście to znajdę je. Nie miałem zamiaru siedzieć tutaj
dłużej. Ciał wciąż przybywało, a ich stopień zmasakrowani
zwiększył się wraz z ich ilością. Czułem się jak w jakiejś
pieprzonej grze video z poziomami trudności. Przechodziłem wciąż
na wyższy poziom, a na końcu prawdopodobni czekał na mnie boss.
Jeśli jest to prawda to obiecuję, że zmasakruję go tak jak...tych
wszystkich tutaj jak...morder...to znaczy Shika...Jak ja miałem na
imię?
-
Morderca! – odpowiedział mi przerażający głos.
-
Nie! Mam na imię...
-
Rzeźnik!
-
Nie! Moje imi...
-
Kat!
-
Nie! Mam...
-
Zabójca!
-
Nie!
-
Monstrum!
-
Ni...
-
Sadysta! Oprawca! Potwór! Masz tyle imion do wyboru! - mówił
szaleńczy głos.
Przestałem
iść i spuściłem głowę. Po chwili uniosłem lekko ręce i
spojrzałem na nie. Te ręce...Rozejrzałem się po korytarzu pełnym
trupów. Niektórych z nich pamiętałem bardzo dobrze, niektórych
jak przez mglę, a niektórym odebrałem życie, a teraz nawet ich
nie rozpoznaję, nie rozpoznaję własnych ofiar. Te ręce zabiły
tych wszystkich tutaj. Czyje są te ręce? Do kogo one należą? Ano
tak, prawie zapomniałem. Te ręce należą do...Shi...Mordercy.
Ruszyłem przed siebie chwiejnym krokiem. Mijałem obojętne mi już
ciała. Przestałem sprawdzać jak je zabiłem, czy je pamiętałem.
Nagle moją uwagę przykuło to z czego pomieszczenie było
zbudowane, a mianowicie z czerwonych cegieł, ale nie takich
zwykłych. Na każdej z cegieł było napisane imię i nazwisko.
Prawdopodobnie, każda cegieł była nagrobkiem jednego z tych tutaj
leżących. Smutne był to, że żadnego z tych imion nie kojarzyłem,
ale patrząc na to wszystko uświadomiłam sobie, że moje
wcześniejsze przemyślenie sprawdziło się. To miejsce naprawdę
można było nazwać cmentarzyskiem.
Przemierzałem
cały czas to cholerne miejsce pełne krwi i ofiar, bez broni, z
dziurą w głowie dlaczego tu jestem, bez sił i większej motywacji,
która skończyła mi się jakiś czas temu. Plus nie można
zapomnieć, że jest z jakimś niewidzialnym psycholem, który starał
się mnie zniszczyć od środka. Nagle mój chwiejny i niepewny chód
zmienił się w bieg. W oddali zobaczyłem, że korytarz zamienia się
w jakiś pokój, a nad wejściem do niego były jakieś trzy
marmurowe płyty. Podbiegłem bliżej, aby je przeczytać. Spojrzałem
na nie i odczytałem cicho: Sarutobi Asuma, Nara Shikaku, Nara
Miyuki. Ostatnie imię powiedziałem prawie niesłyszalnie nawet dla
własnego ucha.
Kontynuowałem
swoją podróż i wkroczyłem do tajemniczego pomieszczenia, w oddali
zobaczyłem trzy, nie, cztery postacie. Tak! Nareszcie, ktoś kto
może znać drogę do wyjścia. Podszedłem bliżej i ujrzałem, że
trzy osoby klęczą, a jedna stoi tuż za nimi i trzyma coś w ręce.
-
Wiesz kto jest prawdziwym mordercą? - Usłyszałem już dobrze znany
mi głos. Podbiegłem do grupki osób i rozpoznałem twarze trzech z
nich. Był to osoby, których imiona były wyryte wcześniej na
marmurowej tablicy. Kiedy ich rozpoznałem to szybko zacząłem biec
w ich kierunku. Podczas zmniejszania dystansu między nami
dostrzegłem, że czwarta osoba, która stała za dobrze znaną mi
trójką, trzymała w rękach ostrza czakry. Podeszła do mojego
sensei i przejechała po jego krtani ostrzem.
-
Nie! - Krzyknąłem i przyspieszyłem bieg, ale twarz Asumy
bezwładnie utonęła w wielkiej kałuży krwi, która była
nieodłącznym elementem całego tego cholernego pomieszczenia.
Tajemnicza postać podeszłą do mojego ojca i przystawiła ostrza do
jego szyi. Znów starałem się przyśpieszyć mój bieg, ale
tajemniczy człowiek uczynił z moim ojcem to samo co z senseiem.
Spojrzałem na ostatnią osobę i mogłem nawet zginąć, ale ją
musiałem uratować. Wysłałem trochę czakry do stóp i pomknąłem
przed siebie. Miałem Miyuki już na wyciągniecie ręki, kiedy moja
dłoń zatrzymała się na jakiejś niewidzialnej barierze.
Tajemniczy człowiek podszedł do dziewczyny i przyłożył jej
ostrze do szyi.
-
Przestań! - Krzyknąłem i poczułem, że w moim oku zawitała mała
łza. Postać jakby się zawahała, po czym prześlizgnęła stalą
po szyi dziewczyny. - Nie! - Warknąłem i zacząłem walić pięścią
w niewidzialną przeszkodę. Otworzyłem szerzej oczy z przerażenia,
kiedy z szyi dziewczyny pociekła bordowa krew i spłynęła po jej
małej i delikatnej szyi.
-
Prawdziwym mordercą jest ktoś, kto nie ma żadnych skrupułów –
dokończyła mrocznym głosem osoba, która przed chwilą pozbawiła
życia moich bliskich. - Żadnych skrupułów, tak jak ty –
powiedział i wyszedł z cienie odsłaniając całą swoją twarz.
Zabójcą okazałem się...ja. Przede mną stałem ja sam. CO?! Ale
ja przecież nie zabiłem tych trzech. Co nie, że to nie byłem ja?
A może? Może, rzeczywiście to byłem ja? Ja już sam nie pamiętam
jak oni zginęli! Zamknąłem oczy i starałem się uporządkować
moje myśli. - Zabójca, powinien zostać zabity – powiedział mój
sobowtór. Otworzyłem oczy i zobaczyłem, że stoi tuż przede mną.
- Prawda?! - Zapytał z uśmiechem i zamaszystym ciosem wbił ostrze
czakry w mój brzuch. Zgiąłem się w pół z bólu i złapałem za
rękę mojego oprawcę.
-
Chyba taka powinna być kolei rzeczy – powiedziałem ze smutkiem,
wydając na siebie osąd. - Ale nie jestem na to gotowy. Nie chce
jeszcze umierać – powiedziałem i splunąłem w dół krwią. -
Nie mogę umrzeć teraz, obiecałem coś ojcu.
-
Bywa – powiedział chłodno i dopchnął ostrze głębiej w mój
brzuch.
-
Nie!
-
Shikamaru!
Podniósł
się szybko do pozycji siedzącej i oddychał niewyobrażalnie szybko
tak jak podczas gdy spał. Ręce trzęsły się, a w jego oczach było
widać przerażenie.
-
Krzyczałeś przez sen, więc postanowiłam się obudzić –
zakomunikowałam mu, ale ten nic nie mówił. - Musiałeś mieć
okropny koszmar – zadrwiłam, ale brunet wciąż nie był obecny w
naszej konwersacji. - Swoją drogą, kto to jest Miyuki? - Zapytałam,
a on tylko spojrzał się na mnie ze zdziwieniem na twarzy. -
Krzyczałeś jej imię przez sen.
-
Miyuki... - zaczął. – To ktoś kogo można porównać do mojego
osobiście przeżytego koszmaru – odparł już po części
opanowany. Po chwili spokoju, jak poparzony łapczywie rozpiął
swoją kamizelkę i podniósł swoja czarną bluzę do góry,
odsłaniając przy tym swój brzuch, na którym zobaczyłam bliznę,
która wyglądała jakby w tym miejscu został pchnięty nożem, albo
jakimś innym ostrzem. Spojrzałam na jego twarz, na której znów
zawitało nieopanowane przerażenie.
Od Autora: Dodaje późno, ale tak przyjemnie pisało mi się ten rozdział, że nie mogłem oderwać się od pisania i stąd taka późna pora. Mam nadzieję, że rozdział się podoba i nie ma w nim za dużo błędów. Co jeszcze...ano tak, jeśli znajdę motywację to dodam jeszcze rysunek Miyuki Nary, ale to na pewno nie dzisiaj, a nie czekaj już jest jutro! To może jednak dodam dzisiaj.
0 komentarze:
Prześlij komentarz