sobota, 19 lipca 2014

Rozdział VIII

Rzuciłem się z impetem na łóżko i po kilku minutach leżenie nie wiem kiedy, ale zasnąłem.
- Shikamaru! Musisz mi pomóc! – Usłyszałem czyiś głoś. – Wstawaj! – Szturchał mnie. Za chwile odzyskałam świadomość i spojrzał na osobę, która mnie budziła. Był to Kankuro.
- O co chodzi? – spytałem ziewając.
- Byłem z Gaarą w piwnicy, kiedy jeden z regałów przewrócił się i przytrzasnął mu nogę – na te słowa zbudziłem się całkowicie. – Nie mogę go podnieść, potrzebuję twojej pomocy!
- Prowadź! – Krzyknąłem do niego, a on wybiegł z pokoju i skierował się do schodów zbiegliśmy z nich i pobiegliśmy do przedpokoju, gdzie Kankuro otworzył drzwi i zbiegł jeszcze niżej schodami. Dotarliśmy do piwnicy i zacząłem się rozglądać za Gaarą, ale nigdzie go nie widziałem.
- Gdzie jest Ga...
- Niespodzianka! – Krzyknął Kankuro, zakładając mi worek na głowę i targając mnie gdzieś.
- Stary zdejmij to ze mnie! Nie mogę oddychać! Proszę zdejmij to! – Krzyczałem. Jeśli to był jakiś żart to muszę przyznać, że się udał. Byłem przestraszony, a teraz niech zdejmie mi ten wór z głowy, bo nie mogłem wziąć oddechu.
- Musimy go uciszyć, bo obudzi Temari – usłyszałem zimny głos Gaary. Kankuro zdjął mi na chwile worek i nałożył na buzie wielki plaster.
- To chyba da radę – rzucił marionetkarz i założył mi z powrotem ten przeklęty worek. Targali mnie ze sobą chwilę, aby po jakimś czasie posadzić mnie na małym, niewygodnym stołku i skrępowali mi ręce.
- Dobra słuchaj zaraz zdejmę ci worek i zadam pytanie, po czym odkleję taśmę i odpowiesz mi bez zbędnego krzyku – powiedział Gaara i po chwili zdjął mi worek. Dzięki czemu miałem możliwość zaczerpnięcia świeżego powietrza.
- Trochę niepokoiło nas zachowanie naszej siostry i zaczęliśmy się zastanawiać, czym to może być spowodowane. Stwierdziliśmy, że prawdopodobnie zachowuje się dziwnie z powodu jakiegoś chłopaka. I tu jest pierwsze pytanie: Czy w Konosze kręcił się wokół niej jakiś chłopak? – Odkleił mi taśmę z ust.
- Wy psychole! Jeśli chcieliście pogadać to są trochę bardziej cywilizowane sposoby – upomniał dwójkę braci.
- Odpowiedz – powiedział chłodno Gaara. Postanowiłem odpowiadać na zadane pytanie, ponieważ ton czerwonowłosego był zbyt poważny i wolałem się nie sprzeciwiać.
- Nic takiego nie widziałem. Zresztą byliśmy w Konosze jakieś trzy dni i potem wyruszyliśmy na misję.
- Rozumiem – zamyślił się. – W takim razie powiedz mi czy...dobrze traktujesz naszą siostrę?
- CO?! – Wrzasnąłem na co Kankuro zakleił mi ponownie usta. Czy oni myśleli, że ja i Temari jesteśmy razem?
- Ej Shikamaru nie tak się umawialiśmy. Miało być bez zbędnych krzyków, pamiętasz? – powiedział wyszczerzony lalkarz.
- Zrozum, chcemy wiedzieć czy nasza siostra jest w dobrych rękach...
- Bo jak nie to – Kankuro ścisnął swoją pieść i usłyszałem gruchot kości.
- ...No mniej więcej – skwitował Gaara. Geez ci kolesie byli śmiertelnie poważni. – Więc, powiedz nam jak się między wami układa – odkleił plaster.
- Słuchajcie chłopaki, będę z wami szczery. Między mną i waszą siostrą jest przyjaźń, a nie miłość – spojrzałem na ich kamienny twarzy, które wpatrywały się we mnie, nie ukazując nawet grama emocji.
- Chyba przesadziliśmy Gaara. Teraz nic nam nie powie, bo się przestraszył – westchnął Kankuro. Do cholery jak mogłem przekonać ich, że ten mały poroniony świat, w którym żyją tak naprawdę nie istnieję! Myślałem nad odpowiedzią, kiedy do naszego pokoju przesłuchań wpadła Temari, która była ubrana tylko w jakąś zwiewną pidżamę.
- Co tu się do chole... – krzyknęła, kiedy zobaczyła w jakiej sytuacji się znajduję. Miałem nadzieję, że zaraz skopie tyłki swojemu rodzeństwu, ale ta po dłuższej chwili wpatrywania się powiedziała. – Chłopcy, czy wy macie jakieś dziwne fetysze? – Spytała z powagą.
- Yyyy...tak – odpowiedział tępo Kankuro, a ja kiwałem głową, że nie. Temari ciężko westchnęła.
- Nie wnikam co robicie. Wypuście Shikamaru, bo nie wygląda na kogoś, komu się ta „zabawa” podoba – rodzeństwo posłusznie wykonało polecenie, szepcząc przy tym, że to dobrze, że im się nie oberwało. Po uwolnieniu mnie skierowałem się do wyjście, a blondynka poszła moimi śladami.
- Shikamaru, odpowiesz mi na jedno pytanie?
- Po dzisiejszym dniu mam trochę dość pytań, ale ok – westchnąłem.
- Jesteś gejem?
- CO!? – Świetnie kolejne osoba, która od tak stworzyła sobie urujony świat. – Nie jestem gejem, w tej piwnicy chodziło zupełnie o coś innego.
- Szkoda, zawsze chciałam mieć przyjaciela geja - westchnęła.
- Przepraszam, że nie spełniam twoich wymagań - burknąłem.
- Jak się postarasz to spełnisz – skwitowała. – W każdym razie o co poszło w tej piwnicy?
- Poszło o... – ugryzłem się w język i lekko zarumieniłem. – W sumie to nieważne. – Jakoś odechciało mi się widzieć pobitych braci, więc postanowiłem nie mówić nic więcej na ten temat. Zresztą nie czułem już do nich tej małej nienawiści, którą miałem w sercu przez całe przesłuchanie.
- Widzę ten rumieniec – powiedziała z uśmiechem na twarzy. – Coś jednak się działo w tej piwnicy.
- Nie! – Zaprzeczyłem. – Po prostu nie mogę ci powiedzieć o czym tam gadaliśmy.
- No dobra jak chcesz, ale pamiętaj od tego momentu dla mnie zawsze jesteś gejem.
- Słodka pidżamka – zauważyłam, spoglądając na misia pandę jedzącego pałeczkę bambus, spoczywającego na klatce dziewczyny.
- Odwal się! – Oburzyła się natychmiastowa. Wiedziałem, że to ją odciągnie od tematu mojej orientacji. – Ciekawe w czym ty śpisz?
- Chcesz wiedzieć? To choć, pokaże ci całą moją wiosenną kolekcję pidżamek z tego roku – powiedziałem głosem udając geja i zachęcając ją gestem dłoni, aby weszła do mojego pokoju.
- Boże – westchnęła. – No dobra niech dowolny mężczyzna jakiego znam zostanie gejem, ale proszę, nie bądź nim ty, bo tego jednak nie znoszę.
- Jesteś pewna? – Kontynuowałem tym samym tonem.
- Boże, Shikamaru jaki ty jesteś...
- Jaki jestem?
- Upierdliwy
- Ej to moje powiedzenie – oburzyłem się i po chwili postanowiłem powrócić do poprzedniego tematu. - Więc jesteś pewna, że nie chcesz, abym był gejem?
- Tak, jestem pewna.
- I o to mi chodziło – stwierdziłem z uśmiechem i normalnym już głosem.
- A co do twojej kolekcji? Może kiedy indziej – powiedział słodko.
- Chyba to zerwanie z łóżka w środku nocy sprawiło, że zaczynasz bredzić – westchnąłem ciężko. – Dobranoc.
Wyruszyliśmy do Konohy z rana tak jak planowaliśmy. Zanim rodzeństwo Temari nas pożegnało to bracia dawali mi jakieś porozumiewawcze znaki. Jeśli dobrze je odczytałem to brzmiały one „Opiekuj się naszą siostrą, bo jak nie to...” w miejscu trzech kropek miałem prawdopodobnie wstawić sobie coś czegoś bardzo nie chciałbym zaznać w swoim życiu. 
Był to już trzeci dzień naszej wędrówki i powoli dochodziliśmy do Konohy. Słońce ładnie oświecało cały las i ścieżkę, którą szliśmy. W oddali widziałem już zarys bramy, kiedy nagle moje nogi odmówiły mi posłuszeństwa, a moje ciało zaliczyło bliskie spotkanie z podłożem. Temari spojrzała na mnie jak na kalekę.
- Nic ci nie jest?
- Nie, tylko się o coś potknąłem – spojrzałem za siebie, ale była tam prosta droga. Dziewczyna podeszła do mnie i pomogła mi wstać, muskając przez przypadek moje czoło.
- Na pewno nic ci nie jest? - Zapytała z przejęciem w głosie.
- Wszystko gra – wstałem i otrzepałem się z ziemi.
Doszliśmy do wioski i zweryfikowaliśmy nasze tożsamości przy Kibie, która akurat pełnił wartę przy bramie. Oczywiście nie mógł oszczędzić sobie jakiejś uwagi na temat tego, że widzi iż mam nową dziewczynę, ale kiedy Temari walnęła go w głowę to od razu odechciał mu się brnąć w to dalej, więc skierowałem się z moją towarzyszką do mojego, a właściwie to naszego mieszkania. Kiedy weszliśmy do domu to tylko walnąłem plecak na podłogę i poszedłem do swojego pokoju, rzucając się na łóżko.
- Pamiętaj, że musimy zdać dzisiaj raport z misji – krzyknęła do mnie Temari ze swojego pokoju, a po jej wypowiedzi od razu zasnąłem.
Obudziłem się podczas, kiedy moje ciało dryfowało na tafli wody. Patrząc w górę dostrzegłem tylko rozciągająca się ciemność. Uniosłem prawą rękę i dostrzegłem, że jest on cała w czerwonej cieczy. Wstałem przestraszony i zacząłem iść do tyłu, aby uciec z tego dziwnego miejsca, ale przed ucieczką powstrzymała mnie ściana, która była tuż za mną. Spojrzałem przed siebie i zobaczyłem bezkresną ciemność, taką samą którą dostrzegłem w miejscu gdzie powinienem zobaczyć sufit. Rozejrzałam się na boki z nadzieją, że znajdę jakieś wyjście, ale niestety pomieszczenie, w którym się znajdowałem było korytarzem i pozwalało mi iść tylko i wyłącznie przed siebie. Rozpocząłem swoją wędrówkę, ale bardzo utrudniała mi to krew, która sięgała mi do kolan, ale dalej kontynuowałem swoją wędrówkę z myślą, że za chwilę znajdę drzwi i będę w stanie wyjść z tego przeklętego miejsca.
- Śmierć! – Warknął przerażający głos na całą izbę. Odskoczyłem wysoko i w trakcie lotu, wysłałem trochę czakry do stóp, aby być w stanie stać i poruszać się sprawnie po cieczy. Przybrałem pozycje, dzięki której byłem gotowy do ataku. Zacząłem rozglądać się za osobą, która wydobyła się z siebie ten straszny głos, ale nie dostrzegłem nikogo. Opuściłem powoli gardę.
- Ten moment, w którym kogoś zabijasz jest najlepszy, zgadzasz się?! – Ten sam głos odbił się po ceglanych ścianach pomieszczenia. Moje dłonie powędrowały w miejsce moich ostrzy czakry, ale pod palcami wyczułem wyłącznie poliestrowy materiał. Spojrzałem na siebie, byłem ubrany tylko w białą koszulkę na ramiączka i czarne, krótkie spodenki. To było dziwne, bo w ostatnim momencie, który pamiętam byłem ubrany trochę bardziej bojowo.
- Gdzie jestem i jak stąd wyjść? – Zadałem pytanie z udawanym spokojem do mojego niewidzialnego towarzysza. No właśnie, z udawanym spokojem, bo nie byłem zbyt pewny siebie przebywając z nieznanego mi powodu w jakimś cholernie dziwnym miejscu z wielką dziurą w głowię co robiłem zanim się tu znalazłem. Czekałem na odpowiedz, ale ta nie nadeszła. Opuściłem po raz kolejny gardę i zaprzestałem stania na tafli krwi, aby oszczędzać czakrę na walkę, która mogła się wywiązać. Brodziłem z trudem w czerwonej mazi, a razem ze mną moje myśli, które cały czas krzątały mi się po głowie. Chyba pierwszy raz w życiu nie wiedziałam co zrobić. Starałem się wymyślić jakiś plan działania, ale wszystko co przychodziło mi do mojej w tamtym momencie pustej łepetyny było tak bardzo niedorzecznymi pomysłami, że nie byłem w stanie uwierzyć iż to ja sam na nie wpadłem. Nagle do moich nozdrzy doszedł odór, na który mimowolnie się skrzywiłem. Co najgorsze znałem ten smród bardzo dobrze i on nie wróżył nic dobrego. Szedłem dalej w głąb tego przeklętego korytarza, a fetor nasilał się, z każdym krokiem. Nagle, nadepnąłem gołą stopą na coś dziwnego. Przez krew na ziemi nie mogłem zobaczyć co było powodem, przerwania mojej wędrówki. Schyliłem się i zanurzyłem ręce w czerwonej cieczy, po czym złapałem za napotkaną przeszkodę. Tak szybko jak to wyciągnąłem tak i puściłem, po czym odskoczyłem przerażony i oparłem się o ścianę. Rzecz, a właściwie postać, którą wyciągnąłem był mój łysy przeciwnik, którego zabiłem na ostatniej misji. Starałem się opanować oddech, nad którym nie miałem kontroli. Zamknąłem oczy i zacząłem odliczać, aby uspokoić mój umysł i ciało.
- Co boisz się trupów?! Chcesz mi powiedzieć, że zrobiłeś to wszystko przez przypadek?! – Znów ten cholerny głos zaczął się mną bawić. Otworzyłem oczy i zamarłem. Przed chwilą pusty korytarz, wyglądał teraz jak cmentarzysko. Po tafli krwi pływały ciała. Jedne były zwęglone, drugie przebity w witalnych punktach, trzecim brakował jakiejś kończyny, czwarte miały dziurę w miejscu serca, piąte się nie ruszały, ale były martwe, a szóste posiadające niezliczoną ilość dziur na ciele. Spojrzałem i w oddali ujrzałem kolejną znajomą twarz. Był to przestępca, którego zabiłem na jednej z pierwszej misji w ANBU. Czy możliwe, żeby to wszystko były...
- Osoby, które zabiłeś z zimną krwią! – Dokończył za mnie straszny głos, ale to nie mogła być prawdy. Tych ciał było za dużo. Ja...to nie możliwe...żebym zabił tyle osób. Przeleciałem jeszcze raz wzrokiem po wszystkich zwłokach. To było niemożliwe! Na każdym ciele znajdowało się... – chociaż jedna z twoich technik zabijania! Jedne są zwęglone od twoich katonów, drugie poprzebijane w punktach witalnych twoimi ostrzami czakry, trzecie bez kończyn, które odciąłeś swoją kataną, czwarte bez serc, które wyrwałeś swoimi Chidori, piąte zabite przez duszenie twoim cieniem, szóste podziurawione, także przez twój cień! Są tu wszystkie twoje ofiary! Co do jednego nieszczęśnika, która miał pecha i napotkał na swojej drodze ciebie! – Ten koleś zaczynał mnie denerwować.
- Wyłaź z mojej głowy, psycholu! – Krzyknąłem do niewidzialnego.
- Uwierz mi, chciałbym tego, ale niestety jestem skazany nie przebywanie z takim mordercą jak ty!
- Więc przynajmniej się pokaż! – Warknąłem.
- Nasze spotkanie jest możliwe, ale raczej nie dożyjesz tego czasu!
Miałem tego serdecznie dosyć ruszyłem pewnie przed siebie. Jeśli jest tu jakieś wyjście to znajdę je. Nie miałem zamiaru siedzieć tutaj dłużej. Ciał wciąż przybywało, a ich stopień zmasakrowani zwiększył się wraz z ich ilością. Czułem się jak w jakiejś pieprzonej grze video z poziomami trudności. Przechodziłem wciąż na wyższy poziom, a na końcu prawdopodobni czekał na mnie boss. Jeśli jest to prawda to obiecuję, że zmasakruję go tak jak...tych wszystkich tutaj jak...morder...to znaczy Shika...Jak ja miałem na imię?
- Morderca! – odpowiedział mi przerażający głos.
- Nie! Mam na imię...
- Rzeźnik!
- Nie! Moje imi...
- Kat!
- Nie! Mam...
- Zabójca!
- Nie!
- Monstrum!
- Ni...
- Sadysta! Oprawca! Potwór! Masz tyle imion do wyboru! - mówił szaleńczy głos.
Przestałem iść i spuściłem głowę. Po chwili uniosłem lekko ręce i spojrzałem na nie. Te ręce...Rozejrzałem się po korytarzu pełnym trupów. Niektórych z nich pamiętałem bardzo dobrze, niektórych jak przez mglę, a niektórym odebrałem życie, a teraz nawet ich nie rozpoznaję, nie rozpoznaję własnych ofiar. Te ręce zabiły tych wszystkich tutaj. Czyje są te ręce? Do kogo one należą? Ano tak, prawie zapomniałem. Te ręce należą do...Shi...Mordercy. Ruszyłem przed siebie chwiejnym krokiem. Mijałem obojętne mi już ciała. Przestałem sprawdzać jak je zabiłem, czy je pamiętałem. Nagle moją uwagę przykuło to z czego pomieszczenie było zbudowane, a mianowicie z czerwonych cegieł, ale nie takich zwykłych. Na każdej z cegieł było napisane imię i nazwisko. Prawdopodobnie, każda cegieł była nagrobkiem jednego z tych tutaj leżących. Smutne był to, że żadnego z tych imion nie kojarzyłem, ale patrząc na to wszystko uświadomiłam sobie, że moje wcześniejsze przemyślenie sprawdziło się. To miejsce naprawdę można było nazwać cmentarzyskiem.
Przemierzałem cały czas to cholerne miejsce pełne krwi i ofiar, bez broni, z dziurą w głowie dlaczego tu jestem, bez sił i większej motywacji, która skończyła mi się jakiś czas temu. Plus nie można zapomnieć, że jest z jakimś niewidzialnym psycholem, który starał się mnie zniszczyć od środka. Nagle mój chwiejny i niepewny chód zmienił się w bieg. W oddali zobaczyłem, że korytarz zamienia się w jakiś pokój, a nad wejściem do niego były jakieś trzy marmurowe płyty. Podbiegłem bliżej, aby je przeczytać. Spojrzałem na nie i odczytałem cicho: Sarutobi Asuma, Nara Shikaku, Nara Miyuki. Ostatnie imię powiedziałem prawie niesłyszalnie nawet dla własnego ucha.
Kontynuowałem swoją podróż i wkroczyłem do tajemniczego pomieszczenia, w oddali zobaczyłem trzy, nie, cztery postacie. Tak! Nareszcie, ktoś kto może znać drogę do wyjścia. Podszedłem bliżej i ujrzałem, że trzy osoby klęczą, a jedna stoi tuż za nimi i trzyma coś w ręce.
- Wiesz kto jest prawdziwym mordercą? - Usłyszałem już dobrze znany mi głos. Podbiegłem do grupki osób i rozpoznałem twarze trzech z nich. Był to osoby, których imiona były wyryte wcześniej na marmurowej tablicy. Kiedy ich rozpoznałem to szybko zacząłem biec w ich kierunku. Podczas zmniejszania dystansu między nami dostrzegłem, że czwarta osoba, która stała za dobrze znaną mi trójką, trzymała w rękach ostrza czakry. Podeszła do mojego sensei i przejechała po jego krtani ostrzem.
- Nie! - Krzyknąłem i przyspieszyłem bieg, ale twarz Asumy bezwładnie utonęła w wielkiej kałuży krwi, która była nieodłącznym elementem całego tego cholernego pomieszczenia. Tajemnicza postać podeszłą do mojego ojca i przystawiła ostrza do jego szyi. Znów starałem się przyśpieszyć mój bieg, ale tajemniczy człowiek uczynił z moim ojcem to samo co z senseiem. Spojrzałem na ostatnią osobę i mogłem nawet zginąć, ale ją musiałem uratować. Wysłałem trochę czakry do stóp i pomknąłem przed siebie. Miałem Miyuki już na wyciągniecie ręki, kiedy moja dłoń zatrzymała się na jakiejś niewidzialnej barierze. Tajemniczy człowiek podszedł do dziewczyny i przyłożył jej ostrze do szyi.
- Przestań! - Krzyknąłem i poczułem, że w moim oku zawitała mała łza. Postać jakby się zawahała, po czym prześlizgnęła stalą po szyi dziewczyny. - Nie! - Warknąłem i zacząłem walić pięścią w niewidzialną przeszkodę. Otworzyłem szerzej oczy z przerażenia, kiedy z szyi dziewczyny pociekła bordowa krew i spłynęła po jej małej i delikatnej szyi.
- Prawdziwym mordercą jest ktoś, kto nie ma żadnych skrupułów – dokończyła mrocznym głosem osoba, która przed chwilą pozbawiła życia moich bliskich. - Żadnych skrupułów, tak jak ty – powiedział i wyszedł z cienie odsłaniając całą swoją twarz. Zabójcą okazałem się...ja. Przede mną stałem ja sam. CO?! Ale ja przecież nie zabiłem tych trzech. Co nie, że to nie byłem ja? A może? Może, rzeczywiście to byłem ja? Ja już sam nie pamiętam jak oni zginęli! Zamknąłem oczy i starałem się uporządkować moje myśli. - Zabójca, powinien zostać zabity – powiedział mój sobowtór. Otworzyłem oczy i zobaczyłem, że stoi tuż przede mną. - Prawda?! - Zapytał z uśmiechem i zamaszystym ciosem wbił ostrze czakry w mój brzuch. Zgiąłem się w pół z bólu i złapałem za rękę mojego oprawcę.
- Chyba taka powinna być kolei rzeczy – powiedziałem ze smutkiem, wydając na siebie osąd. - Ale nie jestem na to gotowy. Nie chce jeszcze umierać – powiedziałem i splunąłem w dół krwią. - Nie mogę umrzeć teraz, obiecałem coś ojcu.
- Bywa – powiedział chłodno i dopchnął ostrze głębiej w mój brzuch.
- Nie!
- Shikamaru!
Podniósł się szybko do pozycji siedzącej i oddychał niewyobrażalnie szybko tak jak podczas gdy spał. Ręce trzęsły się, a w jego oczach było widać przerażenie.
- Krzyczałeś przez sen, więc postanowiłam się obudzić – zakomunikowałam mu, ale ten nic nie mówił. - Musiałeś mieć okropny koszmar – zadrwiłam, ale brunet wciąż nie był obecny w naszej konwersacji. - Swoją drogą, kto to jest Miyuki? - Zapytałam, a on tylko spojrzał się na mnie ze zdziwieniem na twarzy. - Krzyczałeś jej imię przez sen.
- Miyuki... - zaczął. – To ktoś kogo można porównać do mojego osobiście przeżytego koszmaru – odparł już po części opanowany. Po chwili spokoju, jak poparzony łapczywie rozpiął swoją kamizelkę i podniósł swoja czarną bluzę do góry, odsłaniając przy tym swój brzuch, na którym zobaczyłam bliznę, która wyglądała jakby w tym miejscu został pchnięty nożem, albo jakimś innym ostrzem. Spojrzałam na jego twarz, na której znów zawitało nieopanowane przerażenie.



Od Autora: Dodaje późno, ale tak przyjemnie pisało mi się ten rozdział, że nie mogłem oderwać się od pisania i stąd taka późna pora. Mam nadzieję, że rozdział się podoba i nie ma w nim za dużo błędów. Co jeszcze...ano tak, jeśli znajdę motywację to dodam jeszcze rysunek Miyuki Nary, ale to na pewno nie dzisiaj, a nie czekaj już jest jutro! To może jednak dodam dzisiaj.  

0 komentarze:

Prześlij komentarz