poniedziałek, 21 lipca 2014

Rozdział IX

Zachowywał się tak dziwnie. Podeszłam do jego łóżka, nachyliłam się lekko i przyłożyłam rękę do jego czoło, na co policzki bruneta lekko się zaczerwieniły.
- Mój boże jesteś jeszcze bardziej rozpalony.
- Jeszcze bardziej? - Spytał zdziwiony.
- Miałeś już gorączkę, kiedy wracaliśmy do wioski – oznajmiłam mu. Jak pomagałam mu wstać, kiedy upadł w drodze do wioski to już wtedy miał rozpalone czoło. - Nie powinieneś wychodzić z łóżka dopóki nie wyzdrowiejesz. Pójdę po Sakurę, aby cię zbadał i przepisała jakieś leki.
- Ale raport i treningi... - spiorunowałam go wzrokiem -...mogą poczekać – dokończył zakłopotany.
***
- Pewnie złapał jakieś małe przeziębienie na misji – skwitowała Sakura przed drzwiami do naszego mieszkania.
- Wiesz nie jestem lekarzem, ale wydaję mi się, że to jest coś poważniejszego.
- Może, zobaczymy. A zresztą wiesz jacy są faceci. Na co dzień są wielkimi twardzielami, ale kiedy złapie ich małe przeziębienie to zachowują się jakby zaraz mieli umrzeć – westchnęła moja przyjaciółka. - Nawet Sasuke tak robi – dodała z zażenowaniem.
- Nie no, Shikamaru raczej taki nie jest – powiedziałam i przekręciłam zamek w drzwiach, po czym weszłam z przyjaciółką do domu.
- Temari pomóż, umieram... - z pokoju bruneta dobiegło żałosne wołanie o pomoc, a Sakura spojrzała na mnie ze zwycięskim wyrazem twarzy.
- No dobra, miałaś rację – burknęłam pod nosem. - Co za mięczak – otworzyłyśmy drzwi do pokoju bruneta i przywitała nas wielka chmura dymu, która buchnęła nam prosto w twarz. Spojrzałam na łóżko i zobaczyłam Shikamaru, która kopci papierosa, po czym przeniosłam wzrok na paczkę papierosów, leżącą obok popielniczki, która była pełna petów.
- Chyba oszalałeś, że będziesz zatruwał swój organizm, kiedy twoje ciało musi odpoczywać! - Warknęłam, po czym podeszłam do bruneta, wyciągnęłam mu fajkę z buzi i zabrałam paczkę leżącą na komodzie obok łóżka. Podeszłam do okna, otworzyłam je i wyrzuciłam to świństwo.
- Oszalałaś?! Nie mam żadnej awaryjnej paczki w domu?
- Co za pech... - powiedziałam niewinnym głosem nachylając się nad nim.
Sakura po wykonaniu wszystkich podręczników badań jak: sprawdzenie temperatury, gardła, odruchów. Stwierdziła, że musi to być tylko gorączką, po czym wyjęła termometr i zrobiła wielkie oczy patrząc na liczbę, którą ujrzała.
- Shikamaru, wiesz jak ma na imię obecny Hokage? - Zapytała bruneta.
- Tsunade, a co? - Odpowiedział zmęczonym głosem.
- A jaki jest dziś dzień? - Zadał kolejne pytanie.
- Czwartek – odpowiedział podirytowany. Sakura wzięła mnie na stronę i pokazała mi termometr, który wskazywał 43 stopnie Celsjusza.
- To jest bardzo wysoka gorączką. Osoba z taką temperaturą powinna, majaczyć, albo nawet mieć omamy, ale Shkamaru całkiem nieźle to znosi – wydała banalną diagnozę. - Przepiszę mu coś mocnego na zbicie temperatury i przyjdę do ciebie jeszcze za dwa dni. Jeśli coś by mu się stało to wpadaj po mnie kiedy chcesz – zaoferowała się.
***
To była szósta noc, już szósta cholerna noc, w którą bałem się iść spać i czułem się jak ostatnie gówno. Za każdym razem kiedy zasypiałem, śnił mi się ten przeklęty sen. Podczas jednej nocy potrafiłem mieć ten sen około 20 razy, więc znałem go już na pamięć. Potwornemu głosowi zawsze udawało się zabić mnie od środka. Mimo, że znałem schemat tego koszmaru na pamięć to i tak zawsze dawałem się złamać. Ciągle bałam się w tych samych momentach i zawsze budziłem się z krzykiem. Co gorsza na moim brzuchu widniało już dużo blizn po wbitych ostrzach przez tego złego mnie w snach. O co chodzi? Skoro to był sny, który odbywały się w moim umyśle to dlaczego zostawiały piętno na moim ciele? Cały czas zadawałem sobie to pytanie, ale nie byłem w stanie na nie odpowiedzieć. Tak jak za każdym razem nie byłem w stanie uratować: senseia, ojca i...jej. Za każdym razem zły ja odbierał im życie, a ja byłem zmuszony, żeby na to patrzeć. Nie miałem pojęcia co kryło się za tym snem. Bo to raczej nie jest normalne, aby śnić cały czas o tym samym. Musiałem dowiedzieć się o co chodzi. Musiałem z kimś o tym porozmawiać, ale nie mogłem tego zrobić z Temari, bo wzięłaby mnie za czubka i wysłał do psychiatryka, a nie podobała mi się perspektywa życia w pokoju bez klamek. Plus mój organizm odmawiał posłuszeństwa. Ciągła gorączka było okropna. Leki zbiła temperaturę o maksymalnie jeden stopień. Sakura przychodziła do mnie co drugi dzień i przepisywała mi coś mocniejszego i w większej dawce, ale nic to nie pomagał. Wciąż czułem się jakbym miał zaraz umrzeć, ale na szczęście miałem ze sobą...Temari. Dziewczyna okazał mi swoją opiekuńczą, kobiecą naturę zajmując się mną cały ten czas. Nawet chciała pomóc się wykąpać, ale na szczęście udało mi się odwieźć ją od tej myśli. Zasnąłem z uśmiechem na twarzy i z Temari w myślach, z nadzieją, że to może ona będzie lekarstwem na moje problemy
***
- Nie! - Krzyknąłem i otworzyłem oczy.
- Znów ten sam koszmar? - Usłyszałem głos, który był gdzieś niedaleko mnie.
- Wciąż ten sam – odparłem.
- Wypij to – Temari podeszła do mnie i wręczyła mi ciepły kubek. Spojrzałem na jego zawartość i uniosłem brew w pytającym geście. - To herbata ziołowa. Podobno dobrze działa na skołatane nerwy – spojrzałem jeszcze raz w kubek i jednym szybkim ruchem przechyliłem go, wypijając całą jego zawartość naraz.
- Czuję się tak okropnie bezsilny – stwierdziłam.
- Niedługo ci przejdzie – pocieszała mnie blondynka.
- Zachowuje się jak dziecko. Jestem chory i zostałem skazany na opiekuńczą mamę, żenujące - skwitowałem.
- Wszyscy faceci to dzieci. Tylko, że są dwa rodzaje tych dzieci. Faceci, którzy nigdy nie wrośli z bycia dzieckiem, są po prostu małymi dziećmi – dziewczyna podeszłą bliżej do mojego łóżka. - I są jeszcze faceci, którzy czasami mają przebłyski dorosłego człowiek, wtedy są dużymi dziećmi – usiadła na łóżku na co mimowolnie podniosłem się do pozycji siedzącej. Patrzyłem w jej ciemnozielone oczy i poczułem się dziwnie...dobrze. Przez chwilę poczułem się zdrowy, pełny sił i gotowy do akcji. Dziewczyna wpatrywała się w moje oczy tak samo jak ja. Na jej twarz zawitało nagle jakieś lekkie zawahanie. Mogłem wywnioskować, że chce zrobić coś czego nie jest do końca pewna. Po chwili jej niezdecydowana twarz zmieniła się na pewną siebie. Wyciągnęła ręce przed siebie i oplotła je ma mojej klatce piersiowej, po czym mocno wtuliła we mnie swoją buzię.
- Przejdziemy przez to. Przez tą gorączkę i koszmary - w tamtej chwili doszło do mnie, że nie tylko dla mnie ten czas jest ciężki. Ona też musi cierpieć, kiedy stara się być przy mnie cały ten czas i stara się, aby było mi jak najlepiej, żebym szybko wrócił do siebie. Wziąłem w ramiona jej kruchą sylwetę i przytuliłem ją do siebie jeszcze mocniej.
- Według ciebie, którym rodzajem dziecka jestem? - Zadałem pytanie miękkim głosem.
- Ty mieścisz się w innych kategoriach. Czasami zachowujesz się jak ledwo co urodzony bobas, a czasem jak najstarszy człowiek na świecie – mimowolnie uśmiechnąłem się na jej odpowiedz. Postanowiłem wykorzystać chwile poważnej rozmowy.
- Temari, gryzie mnie coś – zacząłem. - Ostatnio myślałem o tym jak wielu osobom odebrałem życie. Wyszły mi strasznie duże liczby przez co trochę się zląkłem i zacząłem rozpatrywać swoje istnienie bardziej jako... - zawahałem się, nie będąc pewny czy na pewno powinienem wprowadzać blondynkę tak głęboko w mój poroniony świat – morderce niż jako człowieka. Z jednej strony jestem shinobi i zabijanie jest częścią mojego zawodu, ale z drugiej strony czy to dobrze, że najpierw odbieram komuś życie, a potem zapominam imię i twarz mojej ofiary. To trochę... nieludzkie. Nawet myślałem, żeby skończyć z byciem shinobi. Moje ręce już są splamione krwią, a co jeśli to potrwa jeszcze 15-20 lat? Nie będę już tą samą osobą, którą jestem teraz.
- Shikamaru, jesteś zbyt dobrym ninją, aby z dnia na dzień przejść na przedwczesną emeryturę – zarzuciła mi. - A co do zabijania to masz rację – zaczęła swoim uroczym głosem. - Jesteś mordercą – zamarłem więc to rzeczywiście jest prawda. - Tak samo jak ja jesteś mordercą i tak samo jak i ja jesteś shinobi. W naszym zawodzie trzeba zabijać, a kiedy jesteś z ANBU to praktycznie wszystkie misję opierają się na zabijaniu. Albo umrzesz ty, albo twój przeciwnik. Taka zasada panuję w kręgach ninja. Niestety nasza praca jest do bani i niesie wysokie prawdopodobieństwo, że zmienimy się w nieczułe maszyny do zabijania, ale da się tego uniknąć. Chcesz znać sekret zabijania tak, żeby nie zmieniło cię to w kogoś innego? – Przytaknąłem i czekałem, aż dziewczyna zdradzi mi tajemnice. - Musisz znaleźć miłość, której nie będziesz chciał zranić poprzez przemianę w nieczułą osobę, której nie będzie w stanie poznać.
- A co jeśli nie jestem na tyle silny, aby cofnąć moją przemianę?
- Druga połówka pomoże ci w tym. Zawsze będzie przypominał ci kim tak naprawdę jesteś.
- W tym co mówisz jest sporo prawdy, ale ja raczej nie jestem typem, która znajdzie sobie kobietę i będzie żył z nią długo i szczęśliwie – stwierdziłem z lekkim smutkiem.
- To nie ważne. Zawsze miłość możesz zastąpić przyjaciółmi. Oni też nie pozwolą zmienić ci się na gorszę – stwierdziła i przestała się wtulać w moją klatkę. Podniosła się lekko, wciąż trzymałem dłonie na jej plecach, a ona na moich żebrach. Spojrzała mi prosto w oczy i spytała – Co teraz zamierzasz zrobić?
- Chyba pokonam mój koszmar – stwierdziłem z pierwszym od długiego czasu uśmiechem.
***
- Prawdziwym mordercą jest ktoś, kto nie ma żadnych skrupułów – dokończyła mrocznym głosem osoba, która przed chwilą pozbawiła życia moich bliskich. - Żadnych skrupułów, tak jak ty – powiedział i wyszedł z cienie odsłaniając całą swoją twarz. Zabójcą okazałem się...ja. Przede mną stałem ja sam.
- Masz rację. Zabiłem wielu ludzi i prawdopodobnie wielu jeszcze zabiję – westchnąłem. - Ale zabijając ich na misjach nie stanę się mordercą bez skrupułów tylko pozostanę starym dobrym Shikamaru Nara.
- Czyli mną – powiedział sobowtór. - A ja jestem mordercą. Przed chwilą zabiłem trzy bardzo bliskie nam osoby.
- Nie jesteś mną. I chciałbym, żeby się za mnie nie podawał.
- Jesteś mną – starał się mnie przekonać.
- Nie jestem tobą. Ja nie zabiłbym tej trójki – wskazałam palcem na ciała bliskich.
- Ale to zrobiłeś – zły ja cały czas brnął w tę samą stronę.
- Przestań mi to wmawiać. Asuma został zabity przez Akatsuki, mój ojciec zginał na wojnie, a ona... - wskazałem na Miyuki. - Została zamordowana przez jakiegoś gnoja.
- Jesteś pewny, że to nie twoje ręce to zrobiły?
- Słuchaj – zacząłem już lekko podirytowany brakiem jakichkolwiek nowych zagrywek. – Byłem tutaj już wielokrotnie. I wielokrotnie udawało ci się przekonać mnie do tego, że jestem mordercą i że zabiłem trzy najcenniejsze osoby w moim życiu, ale musisz wiedzieć, że nie dam się złapać na to po raz kolejny. Już samo to, że udało ci się złapać „Stratega” w tą samą pułapkę tyle razy jest dla mnie żenujące, więc proszę, proszę zmień tą niedorzeczną śpiewkę i wymyśl coś nowego – skończyłem dobitnie.
- Więc zmienię jak to powiedziałeś "śpiewkę". To dziwne, że udało ci się to przetrwać. Większość już dawno popełniłaby samobójstwo, ale ty, ty masz jaja.
- O co ci chodzi? Co masz na myśli mówiąc wielu? Przecież to mój sen.
- Nie ma sensu ci tego tłumaczyć – westchnął. - Dawno nie musiałem tego robić, ale to będzie miła odmiana – powiedział i poprawił uścisk na ostrzach czakry.
- Czego nie musiałeś dawno robić? - Zadałem pytanie i traciłem powoli cierpliwość spowodowaną dziwnymi wypowiedziami złego mnie.
- Dawno nie musiałam wykończyć mojej ofiary własnoręcznie – odrzekł chłodno i ruszył na mnie z niebywałą prędkością.
Moje dłonie powędrowały prędko, aby dobyć broń, ale zapomniałem, że mój strój nie był przystosowany do walki, a do snu. Przybrałem pozycję obronną i podskoczyłem wysoko do góry, po czym wysłałem czakrę do stóp, aby być w stanie utrzymywać się na krwi. Oponent wykonał serie szybkich ciosów ostrzami, a ja wszystkie skrupulatnie blokowałem. Zły ja był bardzo szybki, ale jakby nie potrafił posługiwać się takim rodzajem broni. Wyczułem moment, w którym opuścił lekko gardę i dostałem szansę na wykonanie wysokiego kopnięcia w podbródek, ale ten szybko odskoczył, unikając mojego ciosu.
- Cholerne krótkie ostrza, jak tym gównem można walczy?! - Warknął.
- Jeśli ci się nie podobają to z chęcią je przyjmę – rzuciłem ironicznie i ruszyłem w jego kierunku. Wymierzyłem w niego kilka prostych, ale ten skrzyżował tylko ręce przed sobą i bez większego wysiłku zablokował rękoma wszystkie uderzenia, bez oderwania nawet jednej stopy. Chciał pchnąć mnie sztyletem, ale ominąłem jego pchnięcie i pewnie złapałem jego rękę w ramieniu i nadgarstku. Następnie kolanem uderzyłem go w kość łokciową i usłyszałem oczekiwane chrupnięcie, po czym wyrwałem broń z uszkodzonej ręki. - Z tym oddaniem broni to sobie żartowałem – prychnąłem.
- Gdyby nie to że moja moc jest ograniczona to już dawno leżałbyś jak twoi bliscy.
- Nie mieszaj ich w to – warknąłem.
Ostrze czakry trzymane w mojej dłoni zaczęły wydawać czarną poświatę co znaczyło, że Kagemane Shuriken no Jutsu było już gotowe. Ruszyłem na mojego przeciwnika i w biegu rzuciłem ostrzem w jego cień, a ten skoczył ku górze, aby nie zostać unieruchomionym. Będąc w górze ujrzał mojego klona, z wielkim ładunkiem błyskawicy zmaterializowanej w prawej dłoni. Przebił mojego klona rzuceniem w niego ostrzem i wylądował na ziemi. W tym czasie udało mi się podnieść moją broń i podbiegłem do niego, po czym zamaszystym ciosem przeciąłem jego brzuch. Otworzyłem oczy, ale nie było go przede mną. Obejrzałem się i nagle poczułem ostrze na szyi.
- Jesteś szybki i inteligentny - stwierdził. - Ale niestety nie szybszy i mądrzejszy ode mnie - powiedział z satysfakcją. 
- Jesteś pewien – powiedziałem i zamieniłem się w kłodę drewna. Facet obrócił się i zobaczył wielką kule ognia zmierzającą ku niemu. - Katon: Gōkakyū no Jutsu!
Stałem nad palącym się ciałem złego mnie i chciałem to zakończyć, kiedy pomiędzy mną i moim przeciwnikiem zaczęły pojawiać się kraty. Podszedłem do nich powoli i spojrzałem na twarz mojego wroga. Zmieniła się. Klęczał przede mną silnie zbudowany mężczyzna, ubrany w biało-czarną szatę z wieloma mieczami u boku. Miał na sobie jeszcze czerwono-złoto nagolenniki i karwasze. Jego białe włosy były spleciony w spiczasty i bardzo wysoki kucyk, ale krótsze włosy, który nie dosięgały do gumki, opadały na jego twarz tworząc niezbyt schludny przedziałek na środku. Twarz miał bardzo poważną i doświadczoną, a jego niebieskie oczy był wyprane z emocji.
- Kim jesteś? - Zapytałem.
- Przegranym – powiedział chłodno.
***
Otworzyłem oczy i podniosłem się do pozycji siedzącej rozejrzałem się po pokoju, a mój wzrok zatrzymał się na oknie, przez które wpadały poranne promienie słońca. Przeanalizowałem całą sytuację.
- Przespałem całą noc – szepnąłem do siebie. - Przespałem całą noc! - Wrzasnąłem na całe mieszkanie i wybiegłem na korytarz, na którym czekała już na mnie zszokowana Temari. Podeszła do mnie i przyłożyła dłoń do mojego czoła.
- Gorączka też przeszła – zakomunikowałam rozradowana.
- Pierwsze co robię to – zacząłem, a na twarzy dziewczyny pojawiło się zainteresowanie. - Idę po papierosy – oświadczyłem, a mina Temari od raz zrzedła.
- W sensie,"udało mi się wyleczyć mój organizm, a teraz w ramach świętowania z tego powodu mam zamiar je zatruwać?"- Spytał ironicznie
- Dokładnie moja droga, ale najpierw się ubiorę – powiedziałem i skierowałem się do mojego pokoju, ale za nim zamknąłem za sobą drzwi to spojrzałem na dziewczynę. - Temari – zacząłem. - Dziękuje za wszystko – powiedziałem z uśmiechem.
- Kobiety są stworzone do opiekowania się małymi dziećmi – skwitowała, pozwalając całemu czarowi prysnąć.
***
Wrócił do domu i oczywiście już musiał kopcić swoimi fajkami. Siedziałam przy stole w kuchni i zastanawiałam się jak to rozegrać. Brunet przeszedł przez korytarz i tylko przelotnie spojrzał co robię, a jak zobaczył, że nic ciekawego to skierował się do swojego pokoju.
- Shikamaru, możemy porozmawiać? - Spytałam grzecznie, a Nara wlepił we mnie zaskoczone spojrzenie.
- Narozrabiałam coś podczas tego pół godziny jak mnie nie było? - Spytał niepewnie.
- Nie głupku, chciałam tylko o czym pogadać – zakomunikowałam.
- No dobrze, o czym chcesz rozmawiać? - Zajął miejsce naprzeciwko mnie.
- O zasadach?
- Zasadach? - Powtórzył po mnie.
- Mieszkamy razem w jednym domu i pomyślałam, że może powinniśmy określić jakieś zasady, których będziemy się trzymali.
- Rozsądne – powiedział, po czym dodał. - Co pierwsze?
- Czynsz
- Sprawa wydaję mi się prosto. Płacę cały z własnej kieszeni.
- Gdzie jest haczyk?
- Haczyk jaki haczyk? - Spytał oburzony.
- Na pewno jest jakiś haczyk – stwierdziłam. Brunet na pewno miał jakiś powód, oferując, że będzie płacił wszystkie świadczenia.
- Ja płacę za wszystko, a ty gotujesz – odpowiedziałam mu tylko gromkim śmiechem. - No weź to dobra oferta – starał się mnie przekonać.
- Gotować codziennie za kilka stówek więcej w portfelu? Nie wydaję mi się – skwitowałam, starając się powstrzymać napad śmiechu. - Ale możemy po negocjować.
- Bizneswoman się znalazła – burknął, a ja puściłam jego uwagę mimo uszu.
- Czekam na lepszą ofertę, Shikamaru – poinformowałam.
- Dobra – westchnął. - Gotujesz pięć razy w tygodniu.
- Bo ty dwa razy w tygodniu fundujesz obiad w knajpce.
- Dokładnie – stwierdził.
- I dwa razy w tygodniu pomagasz mi z gotowaniem – poinformowałam.
- Co?! Nie ma mowy.
- Albo pomagasz, albo codziennie zmywasz naczynia – postawiłam sprawę jasno.
- Dobra będę ci pomagał – powiedział z zażenowaniem.
- Wow, nie wiedziałam, że da się z tobą dogadać – zadrwiłam. - A teraz co z sprzątaniem?
- Możemy sprzątać razem raz w miesiącu – powiedział rozkładając ręce na stole i chowając w nie głowę.
- Co!? Chyba raz na dwa tygodnie, brudasie.
- Niech będzie – westchnął. - Coś jeszcze?
- Nie palisz w domu.
- Dobra, a ty nie czepiasz się porządku w moim pokoju i nic z niego nie ruszasz – na te słowa lekko się przejęłam, bo już zabrałam jego stary pamiętnik.
- Pukasz do drzwi, kiedy chcesz do mnie wejść.
- Ty też i informujemy jeśli ktoś z naszych znajomych ma wpaść.
- Zgoda – wstałam i wyciągnęłam dłoń do brunet.

- Więc umowa stoi – wstał i uścisnął mi rękę.

Od Autor: Dziewiąty rozdział powstał. Wydaje mi się, że jest trochę słabszy od poprzednich, ale może to jest spowodowane sceną walki. W każdym razie mam nadzieję, że coś wam się w tej notce spodobało i udało mi się umilić wam czas choć na chwilę. Mała informacja: w piąte wyjeżdżam na wakacje i wracam dopiero 16 sierpnia. Tam gdzie jadę nie będzie możliwości pisania.(No wiecie harcerze, las, namioty i brak prądu. Taki klimat ;D) Jeśli uda mi się napisać jeszcze jeden rozdział przed wyjazdem (a może to być bardzo trudne bo przed wyjazdem mam masę na głowię jak np. ogarnięcie nowej szkoły) to włączę, żeby dodał się jakoś na początku sierpnia, a jeśli nie to napiszę rozdział dopiero po powrocie więc pewnie następny rozdział pojawi się dopiero około 20 sierpnia. 


sobota, 19 lipca 2014

Rozdział VIII

Rzuciłem się z impetem na łóżko i po kilku minutach leżenie nie wiem kiedy, ale zasnąłem.
- Shikamaru! Musisz mi pomóc! – Usłyszałem czyiś głoś. – Wstawaj! – Szturchał mnie. Za chwile odzyskałam świadomość i spojrzał na osobę, która mnie budziła. Był to Kankuro.
- O co chodzi? – spytałem ziewając.
- Byłem z Gaarą w piwnicy, kiedy jeden z regałów przewrócił się i przytrzasnął mu nogę – na te słowa zbudziłem się całkowicie. – Nie mogę go podnieść, potrzebuję twojej pomocy!
- Prowadź! – Krzyknąłem do niego, a on wybiegł z pokoju i skierował się do schodów zbiegliśmy z nich i pobiegliśmy do przedpokoju, gdzie Kankuro otworzył drzwi i zbiegł jeszcze niżej schodami. Dotarliśmy do piwnicy i zacząłem się rozglądać za Gaarą, ale nigdzie go nie widziałem.
- Gdzie jest Ga...
- Niespodzianka! – Krzyknął Kankuro, zakładając mi worek na głowę i targając mnie gdzieś.
- Stary zdejmij to ze mnie! Nie mogę oddychać! Proszę zdejmij to! – Krzyczałem. Jeśli to był jakiś żart to muszę przyznać, że się udał. Byłem przestraszony, a teraz niech zdejmie mi ten wór z głowy, bo nie mogłem wziąć oddechu.
- Musimy go uciszyć, bo obudzi Temari – usłyszałem zimny głos Gaary. Kankuro zdjął mi na chwile worek i nałożył na buzie wielki plaster.
- To chyba da radę – rzucił marionetkarz i założył mi z powrotem ten przeklęty worek. Targali mnie ze sobą chwilę, aby po jakimś czasie posadzić mnie na małym, niewygodnym stołku i skrępowali mi ręce.
- Dobra słuchaj zaraz zdejmę ci worek i zadam pytanie, po czym odkleję taśmę i odpowiesz mi bez zbędnego krzyku – powiedział Gaara i po chwili zdjął mi worek. Dzięki czemu miałem możliwość zaczerpnięcia świeżego powietrza.
- Trochę niepokoiło nas zachowanie naszej siostry i zaczęliśmy się zastanawiać, czym to może być spowodowane. Stwierdziliśmy, że prawdopodobnie zachowuje się dziwnie z powodu jakiegoś chłopaka. I tu jest pierwsze pytanie: Czy w Konosze kręcił się wokół niej jakiś chłopak? – Odkleił mi taśmę z ust.
- Wy psychole! Jeśli chcieliście pogadać to są trochę bardziej cywilizowane sposoby – upomniał dwójkę braci.
- Odpowiedz – powiedział chłodno Gaara. Postanowiłem odpowiadać na zadane pytanie, ponieważ ton czerwonowłosego był zbyt poważny i wolałem się nie sprzeciwiać.
- Nic takiego nie widziałem. Zresztą byliśmy w Konosze jakieś trzy dni i potem wyruszyliśmy na misję.
- Rozumiem – zamyślił się. – W takim razie powiedz mi czy...dobrze traktujesz naszą siostrę?
- CO?! – Wrzasnąłem na co Kankuro zakleił mi ponownie usta. Czy oni myśleli, że ja i Temari jesteśmy razem?
- Ej Shikamaru nie tak się umawialiśmy. Miało być bez zbędnych krzyków, pamiętasz? – powiedział wyszczerzony lalkarz.
- Zrozum, chcemy wiedzieć czy nasza siostra jest w dobrych rękach...
- Bo jak nie to – Kankuro ścisnął swoją pieść i usłyszałem gruchot kości.
- ...No mniej więcej – skwitował Gaara. Geez ci kolesie byli śmiertelnie poważni. – Więc, powiedz nam jak się między wami układa – odkleił plaster.
- Słuchajcie chłopaki, będę z wami szczery. Między mną i waszą siostrą jest przyjaźń, a nie miłość – spojrzałem na ich kamienny twarzy, które wpatrywały się we mnie, nie ukazując nawet grama emocji.
- Chyba przesadziliśmy Gaara. Teraz nic nam nie powie, bo się przestraszył – westchnął Kankuro. Do cholery jak mogłem przekonać ich, że ten mały poroniony świat, w którym żyją tak naprawdę nie istnieję! Myślałem nad odpowiedzią, kiedy do naszego pokoju przesłuchań wpadła Temari, która była ubrana tylko w jakąś zwiewną pidżamę.
- Co tu się do chole... – krzyknęła, kiedy zobaczyła w jakiej sytuacji się znajduję. Miałem nadzieję, że zaraz skopie tyłki swojemu rodzeństwu, ale ta po dłuższej chwili wpatrywania się powiedziała. – Chłopcy, czy wy macie jakieś dziwne fetysze? – Spytała z powagą.
- Yyyy...tak – odpowiedział tępo Kankuro, a ja kiwałem głową, że nie. Temari ciężko westchnęła.
- Nie wnikam co robicie. Wypuście Shikamaru, bo nie wygląda na kogoś, komu się ta „zabawa” podoba – rodzeństwo posłusznie wykonało polecenie, szepcząc przy tym, że to dobrze, że im się nie oberwało. Po uwolnieniu mnie skierowałem się do wyjście, a blondynka poszła moimi śladami.
- Shikamaru, odpowiesz mi na jedno pytanie?
- Po dzisiejszym dniu mam trochę dość pytań, ale ok – westchnąłem.
- Jesteś gejem?
- CO!? – Świetnie kolejne osoba, która od tak stworzyła sobie urujony świat. – Nie jestem gejem, w tej piwnicy chodziło zupełnie o coś innego.
- Szkoda, zawsze chciałam mieć przyjaciela geja - westchnęła.
- Przepraszam, że nie spełniam twoich wymagań - burknąłem.
- Jak się postarasz to spełnisz – skwitowała. – W każdym razie o co poszło w tej piwnicy?
- Poszło o... – ugryzłem się w język i lekko zarumieniłem. – W sumie to nieważne. – Jakoś odechciało mi się widzieć pobitych braci, więc postanowiłem nie mówić nic więcej na ten temat. Zresztą nie czułem już do nich tej małej nienawiści, którą miałem w sercu przez całe przesłuchanie.
- Widzę ten rumieniec – powiedziała z uśmiechem na twarzy. – Coś jednak się działo w tej piwnicy.
- Nie! – Zaprzeczyłem. – Po prostu nie mogę ci powiedzieć o czym tam gadaliśmy.
- No dobra jak chcesz, ale pamiętaj od tego momentu dla mnie zawsze jesteś gejem.
- Słodka pidżamka – zauważyłam, spoglądając na misia pandę jedzącego pałeczkę bambus, spoczywającego na klatce dziewczyny.
- Odwal się! – Oburzyła się natychmiastowa. Wiedziałem, że to ją odciągnie od tematu mojej orientacji. – Ciekawe w czym ty śpisz?
- Chcesz wiedzieć? To choć, pokaże ci całą moją wiosenną kolekcję pidżamek z tego roku – powiedziałem głosem udając geja i zachęcając ją gestem dłoni, aby weszła do mojego pokoju.
- Boże – westchnęła. – No dobra niech dowolny mężczyzna jakiego znam zostanie gejem, ale proszę, nie bądź nim ty, bo tego jednak nie znoszę.
- Jesteś pewna? – Kontynuowałem tym samym tonem.
- Boże, Shikamaru jaki ty jesteś...
- Jaki jestem?
- Upierdliwy
- Ej to moje powiedzenie – oburzyłem się i po chwili postanowiłem powrócić do poprzedniego tematu. - Więc jesteś pewna, że nie chcesz, abym był gejem?
- Tak, jestem pewna.
- I o to mi chodziło – stwierdziłem z uśmiechem i normalnym już głosem.
- A co do twojej kolekcji? Może kiedy indziej – powiedział słodko.
- Chyba to zerwanie z łóżka w środku nocy sprawiło, że zaczynasz bredzić – westchnąłem ciężko. – Dobranoc.
Wyruszyliśmy do Konohy z rana tak jak planowaliśmy. Zanim rodzeństwo Temari nas pożegnało to bracia dawali mi jakieś porozumiewawcze znaki. Jeśli dobrze je odczytałem to brzmiały one „Opiekuj się naszą siostrą, bo jak nie to...” w miejscu trzech kropek miałem prawdopodobnie wstawić sobie coś czegoś bardzo nie chciałbym zaznać w swoim życiu. 
Był to już trzeci dzień naszej wędrówki i powoli dochodziliśmy do Konohy. Słońce ładnie oświecało cały las i ścieżkę, którą szliśmy. W oddali widziałem już zarys bramy, kiedy nagle moje nogi odmówiły mi posłuszeństwa, a moje ciało zaliczyło bliskie spotkanie z podłożem. Temari spojrzała na mnie jak na kalekę.
- Nic ci nie jest?
- Nie, tylko się o coś potknąłem – spojrzałem za siebie, ale była tam prosta droga. Dziewczyna podeszła do mnie i pomogła mi wstać, muskając przez przypadek moje czoło.
- Na pewno nic ci nie jest? - Zapytała z przejęciem w głosie.
- Wszystko gra – wstałem i otrzepałem się z ziemi.
Doszliśmy do wioski i zweryfikowaliśmy nasze tożsamości przy Kibie, która akurat pełnił wartę przy bramie. Oczywiście nie mógł oszczędzić sobie jakiejś uwagi na temat tego, że widzi iż mam nową dziewczynę, ale kiedy Temari walnęła go w głowę to od razu odechciał mu się brnąć w to dalej, więc skierowałem się z moją towarzyszką do mojego, a właściwie to naszego mieszkania. Kiedy weszliśmy do domu to tylko walnąłem plecak na podłogę i poszedłem do swojego pokoju, rzucając się na łóżko.
- Pamiętaj, że musimy zdać dzisiaj raport z misji – krzyknęła do mnie Temari ze swojego pokoju, a po jej wypowiedzi od razu zasnąłem.
Obudziłem się podczas, kiedy moje ciało dryfowało na tafli wody. Patrząc w górę dostrzegłem tylko rozciągająca się ciemność. Uniosłem prawą rękę i dostrzegłem, że jest on cała w czerwonej cieczy. Wstałem przestraszony i zacząłem iść do tyłu, aby uciec z tego dziwnego miejsca, ale przed ucieczką powstrzymała mnie ściana, która była tuż za mną. Spojrzałem przed siebie i zobaczyłem bezkresną ciemność, taką samą którą dostrzegłem w miejscu gdzie powinienem zobaczyć sufit. Rozejrzałam się na boki z nadzieją, że znajdę jakieś wyjście, ale niestety pomieszczenie, w którym się znajdowałem było korytarzem i pozwalało mi iść tylko i wyłącznie przed siebie. Rozpocząłem swoją wędrówkę, ale bardzo utrudniała mi to krew, która sięgała mi do kolan, ale dalej kontynuowałem swoją wędrówkę z myślą, że za chwilę znajdę drzwi i będę w stanie wyjść z tego przeklętego miejsca.
- Śmierć! – Warknął przerażający głos na całą izbę. Odskoczyłem wysoko i w trakcie lotu, wysłałem trochę czakry do stóp, aby być w stanie stać i poruszać się sprawnie po cieczy. Przybrałem pozycje, dzięki której byłem gotowy do ataku. Zacząłem rozglądać się za osobą, która wydobyła się z siebie ten straszny głos, ale nie dostrzegłem nikogo. Opuściłem powoli gardę.
- Ten moment, w którym kogoś zabijasz jest najlepszy, zgadzasz się?! – Ten sam głos odbił się po ceglanych ścianach pomieszczenia. Moje dłonie powędrowały w miejsce moich ostrzy czakry, ale pod palcami wyczułem wyłącznie poliestrowy materiał. Spojrzałem na siebie, byłem ubrany tylko w białą koszulkę na ramiączka i czarne, krótkie spodenki. To było dziwne, bo w ostatnim momencie, który pamiętam byłem ubrany trochę bardziej bojowo.
- Gdzie jestem i jak stąd wyjść? – Zadałem pytanie z udawanym spokojem do mojego niewidzialnego towarzysza. No właśnie, z udawanym spokojem, bo nie byłem zbyt pewny siebie przebywając z nieznanego mi powodu w jakimś cholernie dziwnym miejscu z wielką dziurą w głowię co robiłem zanim się tu znalazłem. Czekałem na odpowiedz, ale ta nie nadeszła. Opuściłem po raz kolejny gardę i zaprzestałem stania na tafli krwi, aby oszczędzać czakrę na walkę, która mogła się wywiązać. Brodziłem z trudem w czerwonej mazi, a razem ze mną moje myśli, które cały czas krzątały mi się po głowie. Chyba pierwszy raz w życiu nie wiedziałam co zrobić. Starałem się wymyślić jakiś plan działania, ale wszystko co przychodziło mi do mojej w tamtym momencie pustej łepetyny było tak bardzo niedorzecznymi pomysłami, że nie byłem w stanie uwierzyć iż to ja sam na nie wpadłem. Nagle do moich nozdrzy doszedł odór, na który mimowolnie się skrzywiłem. Co najgorsze znałem ten smród bardzo dobrze i on nie wróżył nic dobrego. Szedłem dalej w głąb tego przeklętego korytarza, a fetor nasilał się, z każdym krokiem. Nagle, nadepnąłem gołą stopą na coś dziwnego. Przez krew na ziemi nie mogłem zobaczyć co było powodem, przerwania mojej wędrówki. Schyliłem się i zanurzyłem ręce w czerwonej cieczy, po czym złapałem za napotkaną przeszkodę. Tak szybko jak to wyciągnąłem tak i puściłem, po czym odskoczyłem przerażony i oparłem się o ścianę. Rzecz, a właściwie postać, którą wyciągnąłem był mój łysy przeciwnik, którego zabiłem na ostatniej misji. Starałem się opanować oddech, nad którym nie miałem kontroli. Zamknąłem oczy i zacząłem odliczać, aby uspokoić mój umysł i ciało.
- Co boisz się trupów?! Chcesz mi powiedzieć, że zrobiłeś to wszystko przez przypadek?! – Znów ten cholerny głos zaczął się mną bawić. Otworzyłem oczy i zamarłem. Przed chwilą pusty korytarz, wyglądał teraz jak cmentarzysko. Po tafli krwi pływały ciała. Jedne były zwęglone, drugie przebity w witalnych punktach, trzecim brakował jakiejś kończyny, czwarte miały dziurę w miejscu serca, piąte się nie ruszały, ale były martwe, a szóste posiadające niezliczoną ilość dziur na ciele. Spojrzałem i w oddali ujrzałem kolejną znajomą twarz. Był to przestępca, którego zabiłem na jednej z pierwszej misji w ANBU. Czy możliwe, żeby to wszystko były...
- Osoby, które zabiłeś z zimną krwią! – Dokończył za mnie straszny głos, ale to nie mogła być prawdy. Tych ciał było za dużo. Ja...to nie możliwe...żebym zabił tyle osób. Przeleciałem jeszcze raz wzrokiem po wszystkich zwłokach. To było niemożliwe! Na każdym ciele znajdowało się... – chociaż jedna z twoich technik zabijania! Jedne są zwęglone od twoich katonów, drugie poprzebijane w punktach witalnych twoimi ostrzami czakry, trzecie bez kończyn, które odciąłeś swoją kataną, czwarte bez serc, które wyrwałeś swoimi Chidori, piąte zabite przez duszenie twoim cieniem, szóste podziurawione, także przez twój cień! Są tu wszystkie twoje ofiary! Co do jednego nieszczęśnika, która miał pecha i napotkał na swojej drodze ciebie! – Ten koleś zaczynał mnie denerwować.
- Wyłaź z mojej głowy, psycholu! – Krzyknąłem do niewidzialnego.
- Uwierz mi, chciałbym tego, ale niestety jestem skazany nie przebywanie z takim mordercą jak ty!
- Więc przynajmniej się pokaż! – Warknąłem.
- Nasze spotkanie jest możliwe, ale raczej nie dożyjesz tego czasu!
Miałem tego serdecznie dosyć ruszyłem pewnie przed siebie. Jeśli jest tu jakieś wyjście to znajdę je. Nie miałem zamiaru siedzieć tutaj dłużej. Ciał wciąż przybywało, a ich stopień zmasakrowani zwiększył się wraz z ich ilością. Czułem się jak w jakiejś pieprzonej grze video z poziomami trudności. Przechodziłem wciąż na wyższy poziom, a na końcu prawdopodobni czekał na mnie boss. Jeśli jest to prawda to obiecuję, że zmasakruję go tak jak...tych wszystkich tutaj jak...morder...to znaczy Shika...Jak ja miałem na imię?
- Morderca! – odpowiedział mi przerażający głos.
- Nie! Mam na imię...
- Rzeźnik!
- Nie! Moje imi...
- Kat!
- Nie! Mam...
- Zabójca!
- Nie!
- Monstrum!
- Ni...
- Sadysta! Oprawca! Potwór! Masz tyle imion do wyboru! - mówił szaleńczy głos.
Przestałem iść i spuściłem głowę. Po chwili uniosłem lekko ręce i spojrzałem na nie. Te ręce...Rozejrzałem się po korytarzu pełnym trupów. Niektórych z nich pamiętałem bardzo dobrze, niektórych jak przez mglę, a niektórym odebrałem życie, a teraz nawet ich nie rozpoznaję, nie rozpoznaję własnych ofiar. Te ręce zabiły tych wszystkich tutaj. Czyje są te ręce? Do kogo one należą? Ano tak, prawie zapomniałem. Te ręce należą do...Shi...Mordercy. Ruszyłem przed siebie chwiejnym krokiem. Mijałem obojętne mi już ciała. Przestałem sprawdzać jak je zabiłem, czy je pamiętałem. Nagle moją uwagę przykuło to z czego pomieszczenie było zbudowane, a mianowicie z czerwonych cegieł, ale nie takich zwykłych. Na każdej z cegieł było napisane imię i nazwisko. Prawdopodobnie, każda cegieł była nagrobkiem jednego z tych tutaj leżących. Smutne był to, że żadnego z tych imion nie kojarzyłem, ale patrząc na to wszystko uświadomiłam sobie, że moje wcześniejsze przemyślenie sprawdziło się. To miejsce naprawdę można było nazwać cmentarzyskiem.
Przemierzałem cały czas to cholerne miejsce pełne krwi i ofiar, bez broni, z dziurą w głowie dlaczego tu jestem, bez sił i większej motywacji, która skończyła mi się jakiś czas temu. Plus nie można zapomnieć, że jest z jakimś niewidzialnym psycholem, który starał się mnie zniszczyć od środka. Nagle mój chwiejny i niepewny chód zmienił się w bieg. W oddali zobaczyłem, że korytarz zamienia się w jakiś pokój, a nad wejściem do niego były jakieś trzy marmurowe płyty. Podbiegłem bliżej, aby je przeczytać. Spojrzałem na nie i odczytałem cicho: Sarutobi Asuma, Nara Shikaku, Nara Miyuki. Ostatnie imię powiedziałem prawie niesłyszalnie nawet dla własnego ucha.
Kontynuowałem swoją podróż i wkroczyłem do tajemniczego pomieszczenia, w oddali zobaczyłem trzy, nie, cztery postacie. Tak! Nareszcie, ktoś kto może znać drogę do wyjścia. Podszedłem bliżej i ujrzałem, że trzy osoby klęczą, a jedna stoi tuż za nimi i trzyma coś w ręce.
- Wiesz kto jest prawdziwym mordercą? - Usłyszałem już dobrze znany mi głos. Podbiegłem do grupki osób i rozpoznałem twarze trzech z nich. Był to osoby, których imiona były wyryte wcześniej na marmurowej tablicy. Kiedy ich rozpoznałem to szybko zacząłem biec w ich kierunku. Podczas zmniejszania dystansu między nami dostrzegłem, że czwarta osoba, która stała za dobrze znaną mi trójką, trzymała w rękach ostrza czakry. Podeszła do mojego sensei i przejechała po jego krtani ostrzem.
- Nie! - Krzyknąłem i przyspieszyłem bieg, ale twarz Asumy bezwładnie utonęła w wielkiej kałuży krwi, która była nieodłącznym elementem całego tego cholernego pomieszczenia. Tajemnicza postać podeszłą do mojego ojca i przystawiła ostrza do jego szyi. Znów starałem się przyśpieszyć mój bieg, ale tajemniczy człowiek uczynił z moim ojcem to samo co z senseiem. Spojrzałem na ostatnią osobę i mogłem nawet zginąć, ale ją musiałem uratować. Wysłałem trochę czakry do stóp i pomknąłem przed siebie. Miałem Miyuki już na wyciągniecie ręki, kiedy moja dłoń zatrzymała się na jakiejś niewidzialnej barierze. Tajemniczy człowiek podszedł do dziewczyny i przyłożył jej ostrze do szyi.
- Przestań! - Krzyknąłem i poczułem, że w moim oku zawitała mała łza. Postać jakby się zawahała, po czym prześlizgnęła stalą po szyi dziewczyny. - Nie! - Warknąłem i zacząłem walić pięścią w niewidzialną przeszkodę. Otworzyłem szerzej oczy z przerażenia, kiedy z szyi dziewczyny pociekła bordowa krew i spłynęła po jej małej i delikatnej szyi.
- Prawdziwym mordercą jest ktoś, kto nie ma żadnych skrupułów – dokończyła mrocznym głosem osoba, która przed chwilą pozbawiła życia moich bliskich. - Żadnych skrupułów, tak jak ty – powiedział i wyszedł z cienie odsłaniając całą swoją twarz. Zabójcą okazałem się...ja. Przede mną stałem ja sam. CO?! Ale ja przecież nie zabiłem tych trzech. Co nie, że to nie byłem ja? A może? Może, rzeczywiście to byłem ja? Ja już sam nie pamiętam jak oni zginęli! Zamknąłem oczy i starałem się uporządkować moje myśli. - Zabójca, powinien zostać zabity – powiedział mój sobowtór. Otworzyłem oczy i zobaczyłem, że stoi tuż przede mną. - Prawda?! - Zapytał z uśmiechem i zamaszystym ciosem wbił ostrze czakry w mój brzuch. Zgiąłem się w pół z bólu i złapałem za rękę mojego oprawcę.
- Chyba taka powinna być kolei rzeczy – powiedziałem ze smutkiem, wydając na siebie osąd. - Ale nie jestem na to gotowy. Nie chce jeszcze umierać – powiedziałem i splunąłem w dół krwią. - Nie mogę umrzeć teraz, obiecałem coś ojcu.
- Bywa – powiedział chłodno i dopchnął ostrze głębiej w mój brzuch.
- Nie!
- Shikamaru!
Podniósł się szybko do pozycji siedzącej i oddychał niewyobrażalnie szybko tak jak podczas gdy spał. Ręce trzęsły się, a w jego oczach było widać przerażenie.
- Krzyczałeś przez sen, więc postanowiłam się obudzić – zakomunikowałam mu, ale ten nic nie mówił. - Musiałeś mieć okropny koszmar – zadrwiłam, ale brunet wciąż nie był obecny w naszej konwersacji. - Swoją drogą, kto to jest Miyuki? - Zapytałam, a on tylko spojrzał się na mnie ze zdziwieniem na twarzy. - Krzyczałeś jej imię przez sen.
- Miyuki... - zaczął. – To ktoś kogo można porównać do mojego osobiście przeżytego koszmaru – odparł już po części opanowany. Po chwili spokoju, jak poparzony łapczywie rozpiął swoją kamizelkę i podniósł swoja czarną bluzę do góry, odsłaniając przy tym swój brzuch, na którym zobaczyłam bliznę, która wyglądała jakby w tym miejscu został pchnięty nożem, albo jakimś innym ostrzem. Spojrzałam na jego twarz, na której znów zawitało nieopanowane przerażenie.



Od Autora: Dodaje późno, ale tak przyjemnie pisało mi się ten rozdział, że nie mogłem oderwać się od pisania i stąd taka późna pora. Mam nadzieję, że rozdział się podoba i nie ma w nim za dużo błędów. Co jeszcze...ano tak, jeśli znajdę motywację to dodam jeszcze rysunek Miyuki Nary, ale to na pewno nie dzisiaj, a nie czekaj już jest jutro! To może jednak dodam dzisiaj.  

wtorek, 15 lipca 2014

Rozdział VII

Był mały problem. Łysy oryginał wciąż po swojej stronie miał dwa asy w postaci Fumi i Mitsu. Po opadnięciu dymu z wybuchającego klona, zaraz obok bezwłosego mężczyzny z pod ziemi wyskoczył Shikamaru, tworzący kolejną falę białej chmury z bomby dymnej, którą rzucił zaraz pod nogi swojego przeciwnika. Chwile potem brunet stał tuż koło mnie kładąc przy mnie dwie nieprzytomne blondynki.
- Pomogę ci – powiedziałam i ruszyłam po mój wachlarz leżący nieopodal.
- Pomożesz mi opiekując się dziewczynami – powiedział to tak stanowczo, że nie byłam wstanie się sprzeciwić. Kłęby białego dymu powoli zaczęły opadać, ukazując łysego rywala, który podnosił się z ziemi, a z jego nosa sączyła się krew.
- Zabiję cię gówniarzu! – Krzyknął w kierunku bruneta, tracąc przy tym po raz pierwszy kontrole i wyjmując miecz. Shikamaru rozejrzał się dookoła i podniósł z ziemi Ikagawashī no ken, który w wyniku eksplozji klona zmienił swoje położenie. Spojrzał na katanę po czym obejrzał się za siebie. Blondynki wracały powoli do siebie i widząc Shikamaru trzymającego miecz obie przytaknęły głową dając mu pozwolenie na użycie katany.
- Wiesz co? Normalnie nie jestem mściwy, ale szczerze nienawidzę, kiedy ktoś bierze zakładników. Szczególnie, kiedy zakładnikami są bezbronne kobiety, a porywaczem mężczyzna w sile wieku. O takich facetach sądzę, że… po prostu nie mają jaj – mówił cały czas poważnym głosem. – Dlatego…zginiesz od katany, której tak bardzo pragnąłeś, śmieciu – zakończył dobitnie i wymierzył mieczem w łysego.
- Dowiedz tego czynami, psycholu.
- Zakończę to jednym ruchem – rzucił chłodno.
Faceci mierzyli się jeszcze chwilę wzrokiem, po czym chwycili pewnie swoje oręża i ruszyli na siebie. Oboje szarżowali w swoim kierunku i w momencie wyminięcia się udało mi się usłyszeć tylko głośny dźwięk zgrzytu spotykających się stali. Shikamaru i łysy po spotkaniu swoich mieczy stali do siebie plecami w odległości jednego metra. Serce waliło mi niemiłosiernie ze strachu. Kto wygrał?
- Przepadnij – powiedział brunet po czym ciało łysego upadło bezwładnie na ziemie, a ja odetchnęłam z ulgą.
***

Postanowiliśmy zostać u dziewczyn jeszcze jedną noc i pomóc im posprzątać cały ten bałagan, bo cóż… okołu stu ciał leżących na werandzie może być trochę nieapetyczne. Byliśmy już spakowani, wyszliśmy przed dom i czekaliśmy na blondynki, które chciały nas pożegnać. Shikamaru standardowo odpalił papierosa i zaczął kopcić mi przed nosem. Po chwili z domu wyszła starsza z blondynek i podeszła do nas z jakąś dużą papierową torbą.
- Proszę, weźcie trochę jedzenia na drogę – powiedziała i wręczyła mi torebkę.
- Dziękujemy – odpowiedziałam za mnie i bruneta po czym zaczęłam chować jedzenie to plecaka Nary, który tylko burknął coś niezrozumiale pod nosem.
- A gdzie jest Mitsu? – zapytał Shikamaru, a chwile po jego wypowiedzi z domu wybiegła mała blondynka trzymając coś za plecami. Nara widząc, że kieruję się w naszą stronę, szybko wyrzucił papierosa, gasząc go przydepnięciem. Chyba nie chciał dawać Mitsu złego przykładu, ale dla mnie niezrozumiałe było postępowanie bruneta, ponieważ małej nigdy w przeciwieństwie do mnie nie przeszkadzało, że Shikamaru pali, ale mimo wszystko przy mnie palił, a przy niej nie…Blondynka podeszła do bruneta i powiedziała słodkim głosem:
- Zamknij oczy i wyciągnij ręce – Shikamaru wykonał posłusznie polecenie po czym dziewczynka złożyła na jego rękach Ikagawashī no ken . Chłopak otworzył oczy, i zapowietrzył się z powodu zobaczenia katany. Wpatrywał się w miecz przez dłuższą chwilę po czym chciało szybko zwrócić katanę mówiąc:
- Nie mogę przyjąć tego podarunku – powiedział i wystawił miecz przed siebie tak, aby blondyneczka go od niego zabrała, lecz ta skrzyżowała ręce na piersi i obojętnym wzrokiem zaczęła patrzeć w innym kierunku.
- Proszę, weź go. Po tym napadzie uświadomiłam sobie, że ten miecz nigdy nie będzie bezpieczny w naszych rękach – Fumi dodał do swojej wypowiedzi promienny uśmiech. – A zresztą, ty świetnie nim władasz – chłopak wpatrywał się długo w katanę, rozmyślając nad czymś ciężko.
- Obiecuję, że wykorzystam ten miecz najlepiej jak to jest możliwe – powiedział brunet kłaniając się lekko w stronę kobiet.
- Przepraszam, ale musimy już iść – wtrąciłam się do rozmowy. – Dziękujemy za wszystko i… do zobaczenia.
- Mam nadzieję, że już nic wam nie grozi – dodał Shikamaru i na pożegnanie przybił piątkę z małą dziewczynką, po czym zaczęliśmy oddalać się od domu. Pomachaliśmy jeszcze blondynką z daleka na pożegnanie i ruszyliśmy do wioski nie odwracając się już do tyłu.
- Bardzo polubiłeś tą małą – stwierdziłam idąc z nim krok w krok.
- Trochę…- skwitował.
- Trochę? Spędzałeś z nią prawie cały czas.
- Zazdrosna?
- Nie… - już chciałam się oburzyć, ale postanowiłam jednak postarać się nie wszczynać kłótni pomiędzy nami mimo, że chłopak sam się o to prosił. – Po prostu interesuję mnie dlaczego tak ją polubiłeś?
- Ona nie ma ojca tak jak ja czy ty. Życie bez jednego rodzica jest okropne, a bez dwóch…
- Shikamaru... – zaczęłam, ale chłopak wtrącił mi się w wypowiedz
- Po prostu wciąż brakuję mi ojca, a kiedy dowiedziałam się, że ona też go nie ma to…postanowiłem jej na chwilę ulżyć, spędzając z nią dużo czasu i starałem się choć trochę zastąpić jej ojca w tym czasie – powiedział patrząc na chmury z założonymi rękami na karku. – Mam nadzieję, że chociaż trochę jej pomogłem…
- Na pewno dałeś jej coś od siebie – powiedziałam po czym dodałem coś, aby rozładować poważną atmosferę – On jest dziewczynką nie powinieneś uczyć jej przybijania piątek. Tak robią chłopcy, a nie damy – skwitowałam.
- Bredzisz, dziewczyny, czy też damy jak to ładnie nazwałaś też przybijają piątki.
- Na przykład jakie? Nazwiska i imiona proszę – chłopak lekko się uśmiechnął. Ucieszyłam się, bo udało mi się zejść na jakiś mniej poważny temat.
- Jesteś zazdrosna o to, że przybijam piątki z pięciolatką, a nie z tobą? – zapytał, po czym wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Co?! Głupi jesteś?! Oczywiście, że nie! – Zaprzeczyłam.
- Gdyby tak było to nie ciągnęłabyś tak tego tematu, ale skoro tak bardzo chcesz to proszę, przybiję z tobą piątkę – wystawił w moim kierunku otwartą dłoń.
- Spadaj! Nie chcę żadnych piątek i nie jestem zazdrosna o jakąś pięciolatka! – zganiłam Nare.
- Zazdrosna czy nie, ja po prostu chce przybić z tobą piątkę.
- Nie.
- Jeśli nie przybijesz to będę tak zrzędził całą drogę – powiedział następnie po chwili ciszy dodał. – Proszę, bo mi ręka zdrętwieję – ale odpowiedziałą mu tylko głucha cisza. – Temariiii - wyciągnęłam rękę i przybiłam wybłaganą piątkę Nary. – Dzięki – powiedział z uśmiechem, po czym po chwili dodał – Sabaku No Temari.
- Co? – zapytałam już trochę podirytowana gierkami bruneta.
- Prosiłaś o imiona i nazwiska dziewczyn, które przybijają piątki, a więc proszę -  No Sabaku Temari
- Shikamaru – powiedziałam waląc sobie soczystego facepalma. – Taki jesteś mądry, a zarazem taki głupi – dokończyłam z zażenowaniem.
- Taki mój urok, co zrobić – skwitował krótko i dalej cześć trasy spędziliśmy w ciszy.
Doszliśmy do skrzyżowania, na którym były dwie drewniane strzałki. Jedna wskazywała, aby iść w prawo jeśli chce się dotrzeć do Konohy, a druga strzałka z napisem „Suna” wskazywała przeciwny kierunek. Skręciłam w lewo, a brunet w prawo, ale po zrobieniu dwóch kroków, zauważył, że nie ma mnie przy jego boku. Odwrócił się i zobaczył, że idę w kierunku swojej wioski.
- Dlaczego idziesz do Suny? – Zapytał dobiegając do mnie.
- Muszę coś załatwić w wiosce. Idziesz ze mną? – zapytałam zwyczajnie. Chłopak przyłożył palce do podbródka i po chwili odpowiedział:
- Ok.
- Tyle? Myślałam, że dłużej trzeba będzie cię przekonywać – powiedziałam zdziwiona.
- Przekonywać? Jeśli idziemy do Suny coś załatwić to znaczy, że później dotrzemy do Konohy, a więc mam więcej wolnego czasu, czego chcieć więcej?
- Ach…Mogłam się tego spodziewać po leniu jak ty.
- Dłuższy wypoczynek to coś co chce każdy, a w ogóle to co masz do załatwienia w Sunie?
- Muszę…zabrać resztę ciuchów – skłamałam. Nie chciałam wyjawić mu mojego prawdziwego celu.
- Ciuchy, tak? – Spytał. Czyżby wyczuł, że go okłamał? – Oszalałaś? Przywiozłaś ze sobą trzy wielkie walizy. Mi wystarczyłoby pół, a ty masz trzy i jeszcze chcesz coś przynosić.
- Jestem kobietą – oburzyłam się, na co brunet tylko coś burknął pod nosem. Postanowiłam po raz kolejny rozładować trochę atmosferę i przy okazji zaspokoić swoją ciekawość. – Shikamaru – brunet spojrzał na mnie pytająco. – Opowiedziałbyś mi o całym tym planie, który wymyśliłeś przeciwko temu łysemu?
- Chce ci się tego słuchać? – tym razem on zapytał zdziwiony.
- Oczywiście. Czemu sądzisz, że nie chciałabym?
- Po prostu…nie sądziłem, że interesują cię takie rzeczy.
- To opowiesz czy nie? – Spytałam zniecierpliwiona.
- Dobra, dobra, opowiem ci wszystko od samego początku. Kiedy Shinji powiedział nam, że facet zabrał dziewczyny i słyszał krzyki z tyłu domu to od razu pognałem w tamtym kierunku z głupią chęcią biegnięcia w tamtą stronę dopóki ich nie odnajdę, ale za nim wyszedłem to zauważyłem przez okno nasze koleżanki i postanowiłem obserwować całą sytuacje zanim włączyłbym się do konfrontacji, którą przewidywałem. Stworzyłem jednego cienistego klona, który wyszedł przed dom, a ty po chwili dołączyłaś się do niego. W trakcie, gdy łysy wygłaszał swoją przemowę o wymianie, w mojej głowie narodził się kompletny plan jakim kierowałem się potem krok po kroku. Wymagał on, aby to mój klon poszedł po katanę, więc od początku starałem się przekonać naszego przeciwnika, że to ty pełnisz rolę kapitana. To było oczywiste, że nie będzie chciał wysłać dowódczy, bo ten mógłby coś jeszcze wykombinować. Dlatego, kiedy zapytał się czy chcemy dokonać wymiany to nie odezwałem się ani słowem, kiedy spojrzałaś się na mnie to dałem ci znak puszczając ci oczko w nadziei, że zabierzesz głos. Później, kiedy powiedział, żebyśmy wybrali kto ma iść po katanę to nie było mu wcale obojętne kto po nią pójdzie. Tak naprawdę to chciał się upewnić czy, aby na pewno jesteś liderem.
 – Kiedy poszedłeś to byłam zdziwiona, kiedy facet wspominał, że nie chciał, abym to ja była jego zwierzchnikiem. Nie spodziewałam się wtedy, że to miało jakieś drugie dno – powiedziałam lekko zachwycona tym, że była to cześć planu.
- Więc wypaliło – uśmiechnął się. – Wracając do planu. Kiedy zapytał się kto ma iśc po miecz to znowu dałem ci znak, żebyś mówiła, a ty odegrałaś swoją rolę doskonalę. Facet będąc przekonany, że to ty trzymasz pieczę w naszym duecie, postanowił wysłać po miecz mojego klona, ale nie był taki głupi, ponieważ jak pamiętasz wysłał z moim klonem również i swojego, którego nie mogłem pokonać, bo wtedy bezwłosy wiedziałby, że coś knuję.
- Czekaj, czekaj – przerwała wypowiedz bruneta. - Ale przecież twój klon potem wybuchł, a na początku mówiłeś, że stworzyłeś zwykłego klona – wytknęłam mu istotny fakt.
- Stworzyłem wybuchowego klona i podmienił go ze zwykłym. Schody w piwnicy są tak wąskie, że mieści się tam tylko jedna osoba. Kiedy wracaliśmy do was już kataną to klon łysego puścił mnie przodem tak, abym niczego nie odwalił, ale kiedy ja już byłam na górze to facet był jeszcze wtedy na schodach. W tamtej chwili anulowałem cienistego klona i łysy zastał na górze już moją wybuchową wersję. Później szybko wyszedłem przed dom i wykonałem Doton: Moguragakure no Jutsu ukrywając się pod ziemią i czekając na okazję, żeby odbić zakładniczki. Po wybuchu wyskoczyłem z ziemi, zrobiłem zasłonę dymną i powalił łysego po czym zabrałem dziewczyny. Reszta walki to po prostu umiejętności bitewne – Po rozłożeniu tego wszystkiego na części pierwszy - muszę przyznać, że cały ten plan wydawał się dość prosty, ale mimo wszystko, ja nie byłabym wstanie czegoś takiego wykombinować.   
- „Umiejętności bitewne” – sparodiowałam ostatnią część wypowiedzi bruneta. – Przyznaj, że gdzieś tam głęboko w głowie miałeś po prostu ochotę wypróbować ten miecz.
- Yyy…nie wcale nie – zaprzeczył zmieszany, po czym szybko dodał. - A zresztą kto nie chciałby poddać próbie „przeklętej” katany? – Wyśmiał nowo nadany przydomek oręża.
- A więc jednak jesteś po prostu małym chłopcem z nową zabawką – stwierdziłam z uśmiechem.
- Jestem mężczyzną, a nie chłopcem – powiedział oburzony.     
***
Na wieczór udało nam się dotrzeć do głównej bramy Sunagakure. Byłem zmęczony ciągłą podróżą. Nie zatrzymaliśmy się nawet na chwilę, bo blondynka narzucała ogromnie wysokie tępo. Kierowaliśmy się do domu Temari i jej rodzeństwa. Ustaliliśmy, że zostaniemy dzisiaj na noc i jutro rano wyruszymy z powrotem do Konohy z przeklętymi ubraniami Temari. Szliśmy główną aleją, na której zostało już tylko paru sklepikarzy, którzy sprzątali w miejscu gdzie stały ich małe straganiki. Doszliśmy do dużego domu. Temari wyjęła z pod wycieraczki klucz, na ten widok tylko lekko prychnąłem, ale dziewczyna to zignorowała. Otworzyła zamek i weszliśmy razem do środka. Wyszliśmy na środek dużego pokoju pomalowanego na biało, dziewczyna zatrzymała się przed schodami.
- Wróciłam! – Krzyknęła Temari.
- O mój boże, nie było jej 2-3 tygodnie i myśli, że się za nią stęskniliśmy – usłyszałem z góry głos Kankuru, która chciał chyba, aby blondynka nie usłyszała jego opinii na temat jej powrotu, ale niestety może i jest mistrzem marionetek, ale nie jest mistrzem dyskrecji
- Nie narzekaj i lepiej choć się przywitać. Nie chce mi się słuchać awantur – powiedział Gaara. Na co Temari fukneła ze zdenerwowania. W duchu śmiałem się z ich wypowiedzi, ale nie chciałem dać tego po sobie poznać, aby nie dostać od blondynki.
- Powinniście się cieszyć i zachowywać w towarzystwie gości! – Krzyknęła zdenerwowany w ich kierunku.
- Cholera! Słyszałaś nas? – zapytał Kankuro.
- Jakich gości? – powiedział Gaara udając, że nic się nie stało.
- Po prostu tutaj zejdźcie i się przywitajcie! – Wrzasnęła. Za chwili ze schodów schodziło dwóch braci z nietęgimi minami oczekując najgorszego. Kankuro postanowił załagodzić trochę sytuację i przytulił siostrę, która była trochę sceptycznie do tego nastawiona.
- Witaj siostrzyczko! Stęskniliśmy się za tobą – w odpowiedzi dostał tylko bąknięcie. Podszedł do mnie i lewe ramie zarzucił mi na szyję, a prawą dłonią przywitał się, ściskając moją rękę. – Siemka Shikamaru! – powiedział, po czym dodał szeptem. – Dzięki, że wybawiłeś nas od naszej kochanej starszej siostry.
– Szkoda, że własnym kosztem – odpowiedział mu cicho, po czym wypuścił mnie z uścisku i odszedł kawałek. Gaara przywitał się z Temari krótkim „Witaj”, po czym podszedł do mnie i przywitał się w identyczny sposób co jego brat.
- Współczuję ci stary. Mam nadzieję, że nie będziesz potrzebował pomocy specjalistów po tak długim wspólnym spędzaniu czasu z naszą siostrzyczką – szepnął.
- Oby – odpowiedziałem krótko.
- Zrobię nam jakąś kolację – skierowała swoją wypowiedz do mnie. - Chcecie z nami zjeść? – spytała rodzeństwa.
- Kolację?! – Spytał rozradowany Kankuro - To będzie jakaś miłą odmiana. Odkąd wyjechałaś lodówka jest pusta. Cały czas jemy coś na mieście.
- Musicie znaleźć sobie jakieś dziewczyny – stwierdziła z zażenowaniem Temari. – Bo widzę, że bez kobiety u boku to albo umrzecie z głodu, albo roztyjecie się przez niezdrowe żarcei na mieście – blondynka udała się w kierunku najprawdopodobniej kuchni, a ja z jej braćmi podążyliśmy za nią.
- Chcesz z własnej woli zrobić kolację? Dziwne – usłyszałem zza pleców ciche przemyślenie Gaary. Dziewczyna otworzyła lodówkę, która była do połowy wypchana różnymi produktami spożywczymi.
- Dlaczego jecie na mieście? – Zapytała poważnie.
- No nie widzisz? – Zapytał Kankuro  wskazując na wnętrze lodówki.
- Co mam widzieć?
- No przecież… - zaczął lalkarz – w niej nic-nie-ma – powiedział poważnie.
- Jest w połowie pełna, głąbie – stwierdziła podirytowana.
- Dobrze się czujesz siostrzyczko? – Zapytał przejęty, przykładając rękę do jej czoła. – Widzisz jakieś niestworzone rzeczy.
- Jeśli się nie zamkniesz to zaraz cię zabiję – postawiła sprawę jasno. Na te słowa młodszy brat ucichł i zaczął zastanawiać się co może dolegać jego siostrze. – Czekajcie na mnie w jadalni. I tak nie będą z was miała żadnego pożytku – westchnęła ciężko i rozpoczęła przygotowywanie posiłku, a my jak jeden mąż udaliśmy się do jadalni.
Rozmawialiśmy z chłopakami na kwestie związane z naszymi wioskami, po krótkim czasie zeszliśmy na trochę mniej poważny temat i bracia zaczęli obgadywać ze mną swoją siostrę, niestety na krótko, bo kiedy usłyszeliśmy głośne i wymowne chrząknięcie z kuchni to postanowiliśmy nie brnąć dalej w to zagadnienie, więc opowiedziałem chłopakom o misji, którą właśnie ukończyłem razem z ich siostrą i pokazałam im moją nową wspaniała kataną. Byli pod wrażeniem jak staranie była wykonana, żeby zabić jeszcze czas opowiedziałem im całą tą legendę związaną z moją nowa bronią, po czym śmialiśmy się z jej niedorzeczności. Wtedy do pokoju weszła Temari, stawiając na stół nasz dzisiejszy posiłek. Rozpoczęliśmy naszą mała ucztę . Ja i dziewczyna byliśmy zbyt zmęczeni i głodni, aby w trakcie spożywania posiłku rozmawiać za to Kankuro musiał dodać jakąś przesłodzoną uwagę odnośnie jedzenie co każdy przełknięty, albo i też jeszcze nieprzełknięty kęs co oczywiście podobało się blondynce. Podczas, gdy lalkarz łapczywie jadł to co przyrządziła jego siostra to jego brat starał się udawać, że niby jedzenie jest „okej”, ale że to nie było  coś super specjalnego. Mówię, że starał się udawać, ponieważ zachowywał się jak Kankuro, ale próbował to starannie ukryć. Niestety szanownemu Lordowi Kazekage nie wychodziło to najlepiej. Po posiłku bracia blondynki rozeszli się do swoich pokoi, ówcześnie życząc nam dobrej nocy. Temari postanowiła oprowadzić mnie krótko po posiadłości, a po całym zwiedzaniu pokazał mi mój pokój na dzisiejszą noc. Wszedłem do pomieszczenia i pierwsze co zrobiłem to walnąłem plecak na łóżko i wyszedłem na balkon, aby zapalić papierosa. Dziewczyna w trakcie oprowadzania mnie po domu uprzedziła, że mam nie palić w posiadłości. Wolałem nie sprawdzać co się ze mną stanie jeśli czegoś takiego spróbuję, więc z tego powodu wylądowałem na balkonie. Odpaliłem papierosa i podczas mojej małej chwili dla siebie, usłyszałem krótką wymianę zdań braci Temari przez otwarte okno.
- Zachowywała się dziwnie. Nigdy nie gotowała z własnej woli - usłyszałem stłumiony głos Gaary.
- Teraz jak o tym mówisz...Rzeczywiście trochę to dziwne – odpowiedział mu „cicho” Kankuro.

- Mam pewne podejrzenia dlaczego tak się zachowuję – w tym momencie postanowiłem nie podsłuchiwać dalszej części ich rozmowy i wyrzuciłem nawypalonego do końca papierosa, po czym wróciłem do pokoju i zamknąłem wejście do balkonu, aby przez przypadek nieusłyszeć kolejnej części wypowiedzi rodzeństwie.