czwartek, 21 maja 2015

Rozdział XXI

W barze, do którego się udaliśmy panował tłok, zaduch i smród potu, chmielu oraz tytoniu. Siedzieliśmy razem przy barze z kuflami pełnymi piwa dostarczonymi przed chwilą przez barmana.
- Po co to wszystko Shikamaru? - Zapytał mnie Uchiha.
- Chyba nie odmówisz kumplowi wspólnego piwa? Szczególnie, że mamy okazję taką jaką mamy – odrzekłem mu.
- Skoro tak mówisz – uniósł swój kufel. - To zdrowie!
***
Siedziałam sama w salonie na kanapie, przytulając do siebie poduszkę. Tak, znowu sama. Nara gdzieś wyszedł po raz kolejny, zostawiając mnie z moimi rozmyśleniami. Jedyne źródło od którego mogłam się czegoś dowiedzieć na temat planów Shikamaru była Ayako, która umarła podczas bitwy o Wioskę Lodu, więc zostałam sama. Samiutka jak palec w czymś wielkim i niepojętym, bez możliwości otrzymania pomocnej dłoni lub najmniejszych wyjaśnień. Nie ruszałam się z domu od powrotu z ostatniej misji w przeciwieństwie do Nary, które mnie unikał. Znikał rano i wracał w nocy, kiedy już spałam. Raz postanowiłam nie kłaść się i czekać na Lenia, aż ten wróci, ale ten jakimś cudem dostał się do mieszkania niezauważenie i jak gdyby nigdy nic położył się spać, a ja jak kretynka czekałam na niego do piątej, aż oczy same mi się nie zamknęły. Ayako ostrzegała mnie, że po powrocie do wioski coś się stanie. Minął już tydzień i nic się nie wydarzyło, więc zaczynałam odczuwać, że czas jaki został do ukazania się tego Czegoś jest bardzo mały, a ja wciąż nie miałam planu jak temu zapobiec, ponieważ jak mogłam zapobiec czemuś co jest okrytą kurtyną tajemnicy i milczenia? No właśnie. Nie mogłam wiele zrobić. Najpierw musiałam postarać się rozgryźć zamiary Nary. I to był główny problem. Problem, ponieważ, albo to co on chce zrobić było super banalne, a ja wybiegając wzrokiem zbyt daleko nie widziałam tego co leży pod moimi nogami, albo po prostu było poza zasięgiem moich oczu, a jako, że znałam trochę Narę to bardziej brałam pod uwagę tą drugą opcję. W ciągu tego tygodnia nieobecności Shikamaru w domu, przetrząsnęłam całe mieszkanie do góry nogami, ale niestety nic nie ze znalezionych rzeczy nie dało mi najmniejszej odpowiedzi. Zwój – Nara, Nara – Zwój. Po co? Dlaczego? Jak? Czemu? I tu można by zakończyć postęp mojego śledztwa. Spoczywałam na tych czterech pytaniach każdego dnia po parę razy.
- Drzwi były otwarte – usłyszałam głos Sakury. - Wyglądasz na troszkę zmęczoną? Coś się stało?
- Nie nic – powiedziałam, ale świdrujące mnie od środka oczy Haruno ewidentnie domagały się rozwinięcia mojej wypowiedzi. - Ciężka noc – dodałam.
- Skoro ciężka noc, to mam dla ciebie propozycję nie do odrzucenia, po której będziesz spała jak zabita – powiedziała z entuzjazmem, a w zamian dostała pytające spojrzenie. - Razem z dziewczynami chcemy zrobić taki mały babski wypad. Wiesz o co chodzi: trochę pogadać, pośmiać się przy lampce wina, może potańczyć.
- Nie jestem pewna – przeciągnęłam całą moją wypowiedz. - Chyba lepiej byłoby gdyby odpuściła sobie ten wypad.
- Spójrz na mnie – powiedziała różowo-włosa. - Przyda ci się trochę towarzystwa i zabawy, wiem, że od powrotu z ostatniej misji nie wyszłaś z domu. Dlatego zaufaj mi i chodź – ton jej głosu był taki bardzo poważny, że trudno było odmówić.
- Niech ci będzie. Pójdę – powiedziałam niepewnie.
- Świetnie – przytuliła mnie. - Ogarnij się i tak dalej, a ja zwołam wszystkie dziewczyny – rzuciła i wybiegła z mieszkania.
- Dlaczego drzwi były otwarte... - mruknęłam do siebie.
Po godzinie intensywnych przygotowań: prysznicach, kosmetykach, strojach, butach i innych byłam już gotowa co idealnie zgrało się z dzwonkiem do drzwi, na którego dźwięk od razu zeszłam na dół. Przed mieszkaniem stały cztery dziewczyny: Sakura, Ino, Hinata, Tenten, więc zapowiadało się na małą imprezkę w dobrym towarzystwie, kiedy je ujrzałam to od razu kamień spadł mi z serca, ponieważ wszystkie dziewczyny ubrane były w stroje nieoficjalne, a ja wybierając swoje ubrania największy problem miałam z określeniem czy powinnam założyć coś tradycyjnego czy bardziej na luzie. Na szczęście dobrze trafiłam z moją fioletową bluzką, krótkimi spodenkami jeansowymi i trampkami.
- To jaki mamy plan? - Zapytałam całą grupę.
- Idziemy do małej przyjaznej knajpki – odpowiedziała Ino.
Więc ruszyłyśmy. Szłyśmy jakąś alejką rozmawiając o tym i o tamtym.
- Temari, jaki jest dzisiaj dzień? - Spytała Sakura.
- Piątek, 23 sierpnia, czemu pytasz? - Odpowiedziałam bez cienia zdziwienia.
- Nic, nic po prostu nie byłam pewna – stwierdziła machając ręką.
- Dołóż mu! Z prawej go, z prawej! - Usłyszałyśmy jakieś wrzaski z baru znajdującego się obok nas.
Nagle ktoś wyleciał przez okno, a zaraz za nim ktoś bardzo niezgrabnie przeskoczył przez wybity otwór. Osoba, która wyskoczyła podeszła do przeciwnika i wymierzyła z impetem kopnięcie w brzuch leżącego. Uniósł ręce w geście zwycięstwa i prawie się przy tym wywrócił.
- Kszo nastempny?! - Krzyknął do kochającej go publiki, zbierającej się przy wybitej szybie.
- O nie... - westchnęłam w momencie, gdy usłyszałam ten głos. - Nikt nie będzie następny, idioto! - Warknęłam na Nare, złapałem jego uniesione ręce i pchnęłam je w dół. Shikamaru widać nie wytrzymał tego „mocnego ataku” i wylądował na ziemi.
- O kurde...wyczuwam kłopoty – powiedział wytaczający się z baru Uchiha.
- No nieźle... - powiedziała Sakura z obojętnością w głosie. - Potrzebujesz pewnie eskorty do domu? - Spytała za zażenowaniem.
- Nie... - powiedział. - Dam sobie radę, ale Shikamaru raczej by nie odmówił...gdyby kontaktował – wskazał palcem na leżącego Narę.
- Dziewczyny, przepraszam, odstawię go do domu i do was dołączę – powiedziałam do koleżanek.
- Dobra – powiedziała Ino. - Tylko szybko, masz tu adres – dała mi małą karteczkę do ręki, którą szybko schowałam do kieszeni.
Podeszłam do chwiejącego się Shikamaru i wzięłam go pod ramię. Na szczęście postanowił trochę współpracować i nie był wielkim ciężarem. Moim jedynym zadaniem było pilnowanie jego równowagi, a resztą zajmował się on. Drugim plusem było to, że znajdowaliśmy się parę przecznic od domu więc trasa nie była długa. Przechadzaliśmy się ciemnymi uliczkami, kiedy Nara zaczął bełkotać:
- Wiesz co Sasuke? - Zaczął przeciągle.
- Co? - Spytałam zdenerwowana pomijając fakt, że uważa mnie za Uchihę.
- Jestem troche rosbity...
- To widzę – sarknęłam.
- Nie chosi mi o to...Chosi mi o Temari...
- Co z nią?
- Ja, wydaje mi się, no wiesz – bełkotał.
- Nie wiem, powiedz mi.
- Ja ją kocham – wydusił z siebie w końcu, a ja poczułam w tym momencie przyjemne smyranie motylków w brzuchu.
- To dlaczego jej tego nie powiesz, dlaczego ją olewasz? - Zapytałam z rumieńcem.
- Boję się, że ją zranię. Ja wiem, że ją zranię. I to niedługo. Sasuke, niedługo stanie się to Coś, a ona będzie bardzo cierpiała przez moje zachowanie, dlatego jej tego nie powiem – zacinał się.
- Co się stanie, Shikamaru? - Spytałam szybko.
- Nie mogę o tym mówić – wybełkotał. - Ooo...łóżko – powiedział i rzucił się na nie z impetem.
- Shikamaru? - Spytałam, ale odpowiedziało mi chrapanie. - Pijany prawdę ci powie – szepnęłam do siebie.
Wyszłam z mieszkania całą w skowronka. Shikamaru wyznał mi miłość...co prawda po pijaku, ale przynajmniej wyznał. Teraz co by się nie stało wiedziałam, że wszystko się ułoży. Jeśli mnie kocha to na pewno ja czyli jego druga połówka muszę mieć na niego wpływ i to nawet bardzo duży. Więc mimo tego co planował wiedziałam, że uda mi się odwieźć go od jego myśli. Nie wiem nawet kiedy, ale podczas moich rozmyśleń znalazłam się przed knajpką, w której miały czekać na mnie dziewczyny. Otworzyłam drzwi i...
- Niespodzianka! - Wyskoczyły na mnie wszystkie cztery i zaczęły przytulać.
- Wow! - Powiedziałam rozradowana. - Naprawdę bardzo dziękuję – powiedziałam do wszystkich. - Ale co to za okazja?
- Naprawdę nie wiesz? - Spytała Sakura, na co pokiwałam negatywnie głową.
- Dzisiaj są twoje urodziny, zapominalska! - Krzyknęła i jeszcze raz mnie uścisnęła.
Moje urodziny? Niech pomyślę. Dwudziesty trzeci Sierpnia to data moich urodziny, a dzisiaj jest...dwudziesty trzeci Sierpnia.
- Rzeczywiście – powiedziałam stukając się lekko w głowę. - Dzisiaj mam urodziny! O boże...dwadzieścia cztery lata, ale ja jestem stara – zażartowałam. - No, ale nieważne dziewczyny! Dzisiaj nic poza dobrą zabawą się nie liczy! Więc...
- Bawmy się! - Krzyknęły wszystkie.
***
Obudziłem się w południe z suszą w ustach i bolącą głową. Wstawać czy nie wstawać...Po długim rozważaniu argumentów za i przeciw postanowiłem unieść się z kanapy. Dobra kolejne pytanie: jak się znalazłem na mojej kanapie? Sasuke dał radę mnie tu dotachać? Aaa...czy to ważne? Ważne, że trafiłem do domu. Wstałem z łóżka. Jednym z argumentów przeciw mówił: nie wstawaj, nogi cię bolą. To był najtrafniejszy argument ze wszystkich, ponieważ moje nogi sprawiały wrażenie, jakby stawiały swoje pierwsze kroki i na dodatek bolały jak cholera. Wszedłem do kuchni i zobaczyłem butelkę wody stojącą na stole. Chwyciłem ją szybko i zacząłem doić. Po paru sekundach butelka była już pusta. Rozejrzałem się jeszcze po kuchni. Na widok jedzenia powiedziałem małe krótkie: nie. Wziąłem prysznic i wyszedłem na dwór. Potrzebowałem świeżego powietrza.
***
Od paru godzin leżałam w łóżku. Od popołudnia do teraz, a mówiąc teraz nie miałam pojęcia, która to godzina, ale pewna byłam, że na pewno późna ponieważ za oknem panował mrok.
- Nigdy więcej alkoholu. Żadnego, nigdy – powiedziałam do siebie.
Wstałam i wyszłam z pokoju. Świetnie...na zegarze mała wskazówka wskazywała godzinę dziewiątą, trochę sobie poleżałam. Ominęłam kuchnie szerokim łukiem i weszłam do salonu. Zobaczyłam, że ktoś stoi na balkonie. Otworzyłam drzwi i zobaczyłam Nare palącego papierosa, który nie wyglądał najlepiej. Jego twarz wskazywała, że był bardzo zmęczony.
- Wstałaś już? - Zapytał zaciągając się.
- Trochę mi to zajęło – powiedziałam z uśmiechem. - Długo rozmyślasz na tym balkonie?
- Nie...nie zdążyłem jeszcze nawet wypalić jednego papierosa – powiedział dogaszając. Spojrzałam na popielniczkę, ale ten zasłonił ją szybko swoim ciałem. Spojrzałam na stolik stojący obok. Były tam dwie puste paczki po papierosach i trzeci, której do pustości nie było daleko.
- To dobrze, że nie zdążyłeś się bardziej otruć.
- Pójdę już spać – powiedział uśmiechając się krzywo i wyszedł, zostawiając mnie po raz kolejny samą.
***
Nie minęło dużo czasu, a leżałem już w łóżku, ale czułem, że zaśnięcie nie będzie prostą sprawą. Przekręcałem się z boku na bok, ale oczy wciąż miałem szeroko otwarte i za nic nie mogłem ich zamknąć. To zdarzy się niedługo, a ja nie jestem na To gotowy, więc jeśli ja nie jestem to co z Temari? Kiedy tylko pomyślałem o Temari to jak na zawołanie w moim pokoju rozległ się dźwięk pukania do drzwi, chwile po pukania w drzwiach stanęła blondynka.
- Coś się stało? - Spytałem podpierając głowę ręką.
- Mam dziwną prośbę – powiedziała. - Masz się nie śmiać – wytknęła mi.
- Nie będę.
- Mogę dzisiaj z tobą spać? - Spytała.
- Chyba nic się nie stanie – powiedziałem, a blondynka od razu doskoczyła do łóżka i wpakowała się pod kołdrę zaraz obok mnie. - Coś cię trapi, że nie możesz zasnąć? - Spytałem po chwili ciszy.
- Mam złe przeczucie – zaczęła smutno. - Wydaję mi się, że niedługo stanie się coś złego. Nie wiem co, nie wiem kiedy, ale czuję, że Coś złego się szykuję – powiedziała. - Nie czujesz tego samego? - Spytała po chwili ciszy.
- Nie – odpowiedziałem. - Na pewno ci się po prostu wydaje – skłamałem po raz kolejny.
- Ale wiesz...kobieca intuicja, instynkt, przeczucia.
- Mogą mylić – podsumowałem krótko.
- Tak myślisz?
- Tak – powiedziałem i przytuliłem ją mocno do siebie. Leżeliśmy w pozycji na łyżeczkę, a między naszymi ciałami nie pozostała żadna wolna przestrzeń. Wiedziałem, że potrzebowaliśmy tej bliskości, oboje. - Jestem tego pewny.
Niedługo po tym usnęła jak niemowlę ze słodkim uśmiechem na twarzy. Niestety ja nie mogłem uczynić tego samego co ona.
***
Nagle zerwałam się z łóżka. Musiało mi się przyśnić coś złego. Miejsce obok mnie było puste. Shikamaru pewnie wstał za potrzebą czy coś takiego. Podniosłam się z łóżka. Zajrzałam do łazienki, tu go nie było. W salonie też nie, na balkonie tak samo. Weszłam do kuchni i spojrzałam na zegar. Była północ, ale Nary też tu nie było. Coś przykuło moją uwagę. Jakiś przedmiot znajdujący się na stoliku przykuł moją uwagę. Była to zielona książka i wielkim słońcem na okładce...pamiętnik Shikamaru. W mojej głowie powoli zaczęło się wszystko układać. Otworzyłam książkę i wypadła z niej mała karteczka papieru. Wzięłam ją do ręki i zobaczyłam, że był do niej przyczepiony jeden kolczyk drużyny dziesiątej należący do Nary. Na karteczce z jednej strony było napisane:„Wszystkiego najlepszego” a z drugiej tylko małe, krótkie: „Kiedyś po to wrócę”.
- Nie! - Krzyknęłam.
Ruszyłam do pokoju i zarzuciłam na siebie szybko jakiekolwiek ubrania. Wybiegłam z domu i ruszyłam do miejsca, w którym mogłam go spotkać. Jeśli jeszcze nie uciekł to znaczy, że musi być tam. Biegłam jak oszalała przez ulice Konohy. Na szczęście ze względu na późną porę były one puste. Skracałam swoją trasę jak najbardziej potrafiłam. Przebiegałam przez dziury w płotach, przeskakiwałam siatki, odwiedzałam długie ciemne uliczki, w które normalnie bym się nie zapuściła. Chłodna pogoda cały czas dawał o sobie znać, ciągłymi podmuchami wychładzają moje ciało. Nie zważałam na to. Musiałam na czas dotrzeć do Shikamaru. Obym tylko zdążyła...Byłam już na schodach. Zaczęłam swoją długą wspinaczkę wzdłuż stopni, kiedy nagle wpadłam na kogoś i się wywróciłam.
- Gdzie tak gnasz? - Usłyszałam pytanie użytkownika Sharingana.
- Sasuke? Czy Nara jest na górze? - Zapytałam szybko.
- Pewnie, że jest, ale to nie powód, żeby tak za nim gonić. Przecież nie ucieknie – powiedział i udał się w swoim kierunku.
Weszłam na cmentarz. Ciarki przeszły mi po plecach. Usłyszałam huczenie sowy. Rozejrzałam się po dużej liczbie nagrobków znajdujących się tutaj...Jest! Widziałam kontury postaci ze szpiczastą kitką. Podbiegłam do niego szybko.
- Skąd wiedziałaś, że tu będę? - Spytał mnie Nara, wstając z kucania i wpatrując się w rozgwieżdżone niebo, zatrzymałam się kilka metrów przed jego plecami. - To było tak oczywiste, że przed opuszczeniem wioski odwiedzę grób Asumy?
- Trochę cię znam, więc to nie było trudne do odgadnięcia.
- Masz rację, ale to, że przyszłaś tu do mnie nie zmienia moich planów – powiedział chłodno. - Zrobię to co mam do zrobienia.
- Shikamaru – powiedziałam, ale czułam jak głos więźnie mi w gardle. - Zemsta, zemsta niczego nie rozwiąże, nie przywróci ci twojej siostry do życia.
- Wiem o tym dobrze – powiedział chłodno. - Moje serce nie jest opanowane złością. Ja...ja po prostu chce wiedzieć dlaczego ten ktoś to zrobił.
- Ale ten powód może doprowadzić cię do czynów, które podejmiesz pod wpływem złych emocji. Możesz zginąć, idioto! - Warknęłam, ale Nara nic nie odpowiedział.
- Ludzie reagują gniewem na rzeczy, których nie rozumieją. Pewna osoba mi to niedawno uświadomiła – powiedział po długiej chwili milczenia.
- Ten zwój – wskazałam na jego plecy. - To zwój zakazany technik Konohy, który ukradłeś?
- Tak.
- Po co ci on?
- Muszę jakoś kupić informację.
- Oddaj go – powiedziałam surowo.
- Nie ma takiej opcji, to moja przepustka.
- Więc tym bardziej go oddaj, zostajesz tutaj. Nie zmuszaj mnie do walki z tobą.
- Nic mnie tu nie trzyma – powiedział chłodno.
- Ayako nie chciałaby, żebyś to robił. Wyczułam to podczas rozmowy z nią o tobie.
- Ayako – zacisnął mocniej pięści. - Jej słowa nic dla mnie nie znaczą.
- Wiem – odpowiedziałam. - Ale moje słowa znaczą.
- Skąd taka pewność siebie? - Zapytał z kpiną.
- Bo wczoraj powiedziałeś, że mnie kochasz – cisza, która nastąpiła po mojej wypowiedz wydawała się trwać wieczność. - A ty...ty też nie jesteś mi obojętny – Shikamaru zaczął skracać do mnie dystans, w pewnym momencie byliśmy prawie tak blisko siebie jak jakiś czas temu w łóżku. Przyłożył rękę do mojej buzi i złapał delikatnie za płatek ucha, na którym wisiał jego kolczyk.
- Kiedyś po to wrócę.
- Jak ty sobie to wyobrażasz – odtrąciłam jego rękę. - Że uciekniesz z wioski, będziesz latał za mordercą twojej siostry, a przez cały ten czas w domu będzie na ciebie cierpliwie czekać kochająca kobieta, które po twoim powrocie powie ci jak bardzo za tobą tęskniła i da ci buzi?! - Ostatnie słowa wykrzyknęłam mu prosto w twarz. - Shikamaru, pacanie! Ty staniesz się missing ninją! Jak wyobrażasz sobie powrót po twojej osobistej „misji”?
- Wszystko się ułoży, obiecuję, Tak samo ja to, że nie wyruszam w celu zemsty. I...kiedyś wrócę po ten kolczyk...obiecuję.
- Potrzebuję cię – szepnęłam i wtuliłam się w niego mocno. - Tak bardzo cię potrzebuję – łzy zaczęły wsiąkać w jego ubrania. - Nie zostawiaj mnie.
- Dasz sobie rade – powiedział gładząc mnie po głowie. Nagle poczułam jak jego ciało robi się ciepłe i płynne. Ciepło ogarnęło całą moją powierzchnie i zorientowałam się, że nie mogę się ruszyć.
- Kage Bunshin no Jutsu Nara Style – powiedziałam ze zrezygnowaniem przełykając łzy.
- To jest nasze pożegnanie, kiedy będę poza wioską to uwolnię cię z pułapki mojego klona – powiedział i odszedł z rękami w kieszeniach.
- Proszę! - Krzyknęłam za nim, ale nawet się nie odwrócił.
Leżąc na lodowatej ziemi moje zapłakane oczy zrobiły się ciężkie i usnęłam.
***
- Panienko – poczułam szturchanie. - Nie powinna pani spać na zewnątrz, przeziębi się pani.
- Shikamaru! - Otworzyłam oczy wstając natychmiastowo.
- Musiała mnie panienka z kimś pomylić. Nie mam na imię Shikamaru. Jestem tutaj tylko dozorcą – spojrzałam na poczciwego staruszka z miotłą.
- Dziękuję za pobudkę – powiedziałam i ruszyłam biegiem do siedziby Hokage.
- Jaka ta młodzież teraz zabiegana...
Wskoczyłam na dach i zaczęłam swoją podróż po szczytach domów. Budynek administracyjny na szczęście nie był daleko i po paru minutach byłam już pod oknami pani Tsunade, przez jedno z nich wskoczyłam do biura i spotkałam się z zdziwionymi spojrzeniami tu obecnych. Była tu Tsunade i jakiś biznesmen czy coś w tym rodzaju.
- Przepraszam pana, ale to bardzo ważna sprawa. Niech pan poczeka chwilę na zewnątrz – powiedziałam i wyprowadziłam go za drzwi.
- Co ty do cholery wyrabiasz Temari?! - Zaczęła kiedy facet znalazł się za drzwiami. - To był bardzo ważny przedstawiciel... - podbiegłam do biurka i oparłam się mocno rękami o blat.
- Chodzi o Shikamaru i o zwój i o to...
- Czekaj, czekaj. Shikamaru i zwój? Masz na myśli zwój naszych zakazanych technik?
- Tak. Shikamaru go ukradł, ponieważ wymieni go za informację o mordercy jego siostry.
- Czyli to był Shikamaru – zaczęła obgryzać paznokcie. - I teraz uciekł z naszym zwojem...w tym wypadku nie mam nic innego do zrobienia jak... - wstała i zaczęła mówić swoim oficjalnym tonem. - Nara Shikamaru od teraz jest uważany za zbiegłego ninję i nakładam najwyższy priorytet na odnalezieni go, odebraniu zwoju i jego egzekucji! - Nie mogłam uwierzyć własnym uszom. W tym momencie na Shikamaru został nałożony wyrok śmierci.
***
To był już piąty dzień podróży. Rozsiadłem się wygodnie pod drzewem.
- Nie spodziewałbym się, że zacytujesz moje słowa wtedy w rozmowie z Temari – usłyszałem głos Ikagawashīego wewnątrz mojej głowy.
- Może i jesteś upierdliwy, ale muszę przyznać, że inteligentny.
- Twoje komplementy nic między nami nie zmieniają – powiedział. - Uważaj na siebie, czyli na mnie.
- Skoro tak – czułem, że lekko się uśmiechnąłem. - To koniec naszej rozmowy, kontynuujemy podróż.
Wstałem i otrzepałem spodnie. Mój cel był niedaleko. Nawet nie wiem kiedy, a już stałem przed wielkimi dębowymi drzwiami z napisem „Witamy w barze Pod Zaginionymi”. Ta nazwa na pewno dobrze mnie określała. Przed wejściem upewniłem się, że zwój jest na swoim miejscu i poprawiłem kaptur ciemnej szaty, którą miałem na sobie. Wszedłem do środka i zapach chmielu zaczął drażnić moje zatoki. Urządziłem sobie małą przechadzkę między stolikami w poszukiwaniu mojego celu. Nagle moje oczy przykuł uwagę grubawy facet w fioletowym garniturze z wąsem i ochroniarzem u boku. Zająłem miejsce naprzeciw niego i kiwnąłem negatywnie na podchodzącego do mnie barmana.
- Masz zwój? - Zapytał.
- Masz informację? - Odpowiedziałem pytaniem.
- Nie bawimy się tak dzieciaku – zaciągnął się mocno cygarem.
- Jeśli nie masz informacji to powinienem sobie pójść – uniosłem się lekko, ale poczułem na sobie ciężką rękę ochroniarza. Spojrzałem mu prosto w oczy. - Bierz tą łapę. To jak? - Zwróciłem się do grubego. - Masz informację?
- Mam – położył kopertę na stoliku. - Zwój? - Odtrąciłem łapę ochroniarzy, który po tym akcie małej agresji wrócił do boku swojego pana. Złapałem za płachtę płaszczu i odchyliłem ją lekko, aby facet mógł zobaczyć zwój spoczywający na moich plecach. Gruby na ten widok ewidentnie się ucieszył. - Wiesz co? Tak naprawdę preferuję bardziej papierosy od cygar – wyrzucił swoje niedopalone cygaro na podłogę. - Zapalisz? - Zapytał wkładając sobie papierosa do buzi.
- Nie odmówię – stwierdziłem, usiadłem i wziąłem od niego małego sprawcę mojego nałogu.
- Niech pan pozwoli, że użyczę panu ognia – powiedział, a jego ręka powędrowała do kieszeni.
Nagle wyciągnął ją szybko spod stołu z kunaiem i zamaszystym ruchem chciał podciąć mi gardło. Wstałem żwawo, złapałem jego rękę, wykręciłem ją i usłyszałem oczekiwane chrupnięcie, wyrwałem kunai z jego ręki i położyłem ją na stole.
- Ochroniarz – powiedział Ikagawashī.
Złapałem wędrującą rękę ochroniarza i mocno przycisnąłem ją do dłoni grubego, uniosłem kunai i przygwoździłem obie do stołu.
- Więcej przeciwników – usłyszałem w środku głowy.
- Ilu?
- Pięciu.
- Gdzie?
- ...
- Skoro tak chcesz się bawić.
W całym pubie zapanowała cisza, cała scena walki trwała ułamek sekundy.
- Czy tylko ja nie mogę się ruszyć? - Powiedział ktoś z konsumentów piwa.
- Przepraszam za tą małe aferę – powiedziałem do wszystkich. - Zaraz będziecie mogli się normalnie ruszyć, ale jeśli pójdziecie w ślady tych mężczyzn to wrócimy do aktualnego stanu – zagroziłem i wypuściłem wszystkich znajdujących się w pubie z objęci moich cieni. Tylko piątką przeciwników stojąca za moimi plecami wciąż nie mogła ruszyć palcem i spoczywała za mną ze swoimi uniesionymi broniami.
- Dobra współpraca jak na początek – powiedziałem do Ikagawashīego.
- Już ci więcej nie pomogę.
- Ała! Moja ręką – zawył ochroniarz.
- Wstydziłbyś się – wytknąłem mu z papierosem w buzi od grubego. - Nawet twój szef stłamsił w sobie oznaki bólu, a ty, ty który powinieneś go bronić skomlesz z bólu będąc w takiej samej sytuacji jak on – zmroziłem go spojrzeniem. - Żałosne.
Wyciągnąłem kunai podciąłem gardło ochroniarzowi i przygwoździłem ponownie rękę grubego do stołu tylko tym razem wbijając ostrze obok poprzedniej rany. Widziałem jak gruby przełyka jakieś brzydkie słowo. Jego ochroniarz upadł bezwładnie na ziemię i wokół jego szyi powstała kałuża krwi. Przed moim papierosem, którego cały czas miałem w buzi podczas całej akcji zobaczyłem ogień.
- Niech pan pozwoli, że użyczę panu ognia – usłyszałem rozbawiony głos, a więc Ikagawashī nie blefował z tym, że mi nie pomoże. Kurde, za bardzo zacząłem na nim polegać.
- Dziękuję panu... - spojrzałem w bok i zobaczyłem dwóch mężczyzn stojących obok siebie, jeden trzymał zapalniczkę i sam podpalał sobie papierosa.
- Toshiro – przedstawił się brunet z grzywką zakrywającą jedno oko, maską na twarzy i bandaną z przekreślonym znakiem Konohy.
- Benet – przedstawił się drugi z blond czupryną, papierosem, ochraniaczem z takim samym symbolem jak brunet i dwoma tatuażami na policzkach przedstawiającymi odwrócone, czerwone rogi. - A ciebie jak zwą przyjacielu? - Zapytał, a jego wyraz twarzy dawał wrażenie, że ten facet zawsze jest radosny.
- Aktualnie? Ikagawashī Otake – odpowiedziałem po chwili namysłu.
- Ładną rozróbę żeś tu zrobił, Ikagawashī – powiedział rozradowany Benet.
- Porozmawia pan z nami gdzieś na osobności? - Zapytał Toshiro.
- Ogólnie miałem zamiar was znaleźć, ale jak widać mnie uprzedziliście – powiedziałem. - Porozmawiajmy – zabrałem kopertę ze stołu.

Od Autora: Troszeczkę dłuższy rozdział niż zwykle, mam nadzieję, że się podobało, ponieważ mi osobiście ta notka wydaje się być super i bardzo przyjemnie mi się ją pisało ;)

P.S. Podstrona "Bohatorowie" i "O mnie" zostały zaktualizowana i dodałem jeszcze podstronę "O blogu" ale nie musicie tam zaglądać ;D to zwykły opis tego co tu jest pisane 

piątek, 15 maja 2015

Rozdział XX

Nara zaczął lekko majaczyć. Otworzył po sekundzie oczy, odtrącił medyka, wstał chwiejąc się przy tym lekko.
- Dobra, pełna ofensywa, co nie Shikamaru? - Spytałem go, ale zupełnie mnie olał i ruszył przed siebie. Odpychał wszystkich stojących mu na drodze. Podbiegłem do niego i położyłem rękę na barku.
- Ej stary, wszystko ok? - Zadałem kolejne pytanie. Odwrócił się i spojrzał mi prosto w oczy. Jego nienaturalnie czarne spojówki...Myślałem, że wywiercą we mnie dziurę.
- Spadaj, Sasuke – rzucił metalicznym głosem.
Powolnym krokiem szedł naprzód, odpychał wszystkich, którzy zagradzali mu drogę, robił to lekko i finezyjnie, ale jednocześnie dosadnie. Po chwili zaczął przyśpieszać, stopniowo, bardzo stopniowo. Moment później już biegł, biegł prosto na przeciwników nie zwracając sobie uwagi na to, że jest już głęboko za linią nieprzyjaciół. Wyciągnął swoją katanę. Mogłem usłyszeć ciszę, która zapanowała w momencie wysuwania miecza z pochwy. Od jego Ikagawashī no ken odbiło się słońce i...cięcie. Jedno, drugie, trzecie, dziesiąte. Nara zawirował w tańcu ostrza. Jego ruchy były płynne, szybki, przemyślane, mocne. Czytał całą walkę w mgnieniu oka. Jego oczy rejestrowały każde nawet najmniejsze zagrożenie i szybko przesyłały wszystko do mózgu, który decydował, które z zagrożeń wziąć pod uwagę, a które na razie pominąć. Wszystkie ruchy...wszystkie były tak pewne, sensowne, sprytne. To co robił Nara to po prostu tryskało doświadczeniem, którego nie powinien mieć żaden człowiek na świecie. Tak jakby całe życie plus jeden dzień Nara spędził na walce. Non stop, od północy do północy. Jakby przez dwadzieścia cztery godziny na dobę prowadził walkę o życie. Nie można tego było inaczej wytłumaczyć. Zostawił już ogromną ścieżkę trupów za sobą i wciąż bez cienia zmęczenia lub przerażania z powodu rosnącej grupy przeciwników brnął przed siebie. Nie wiem co się z nim działo. Mimo całego zachwytu jaki mną teraz kierował musiałem to stwierdzić: to nie były ruchy Shikamaru, a to martwiło mnie najbardziej.
***
O co chodzi? Dlaczego on był wstanie mnie tu zamknąć? Co się teraz dzieje? Skoro to tylko sen i zdaję sobie z tego sprawę to czy nie powinienem być wstanie zapanować nad wszystkim co się tutaj dzieje? Podszedłem do krat i złapałem za ich chropowatą i zimną powierzchnie. Zamknąłem oczy i skupiłem się. Zniknij. Zniknij. Zniknij. Otworzyłem powieki, ale te niepożądane kawałki metalu wciąż znajdowały się przede mną. Ech...a ten ktoś...facet z mieczami siedział do mnie tyłem i zdawał się jakby medytować.
- Powiesz mi o co tu chodzi? - Zapytałem, ale odpowiedziała mi cisza. Położyłem się pod kratami. - Byłyby miłe chociaż najmniejsze wyjaśnienia.
- Jeśli się nie domyślasz to jesteś kretynem – zrobił pauzę. - A ja nie tracę czasu na rozmowę z kretynami – powiedział chłodno.
- Kretyn nie wie, że jest kretynem dopóki mu tego nie uświadomisz, a i wtedy może nie zdawać sobie z tego sprawy – wytknąłem mu. - Więc jeśli mi nie wyjaśnisz to będę żył ułudą myśląc, że jestem mądry.
- Jak myślisz co to za miejsce? - Zapytał.
- Dziwny sen? - Sarknąłem.
- To nie jest sen – rzucił chłodno.
- Więc co to jest?
- Trudno to nazwać, ale można powiedzieć, że to jest miejsce w twojej podświadomości, gdzie oboje jesteśmy wstanie ze sobą porozmawiać.
- Skoro to moja podświadomość, to czemu rozmawiam w niej z nieznanym mi facetem? Nie łatwiej byłoby, gdybyś po prostu mi to wytłumaczył od A do Z, oszczędzilibyśmy sobie zbędny czas na zadawanie pytań.
- Wiedza nabyta przez nas samych jest sto razy cenniejsza od tej pozyskanej od innych.
- Masz rację. Wiedza nabyta przez nas jest cenniejsza od pozyskanej od innych, ale każda wiedza jest cenna.
- Zgadza się, ale skoro masz możliwość osiągnięcia wiedzy samodzielne to chyba lepiej pójść w tym kierunku niż szukać skrótów – pokiwałem pozytywnie głową. - Wracają do twojego pytania. Rozmawiasz z mną, osobą, której nie znasz z tego powodu, że ja tu mieszkam.
- Mieszkasz? W mojej podświadomości? Dlaczego niby ktoś taki jak ty mieszka w mojej podświadomości? To wszystko zaczyna być upierdliwe.
- Ponieważ jestem w tobie zapieczętowany.
- Zapieczętowany? - Spytałem głucho. - Jak to?! Kiedy?! W jaki sposób?! - Zadałem serie pytań ze złością.
- Nie krzycz – rozkazał chłodno. - Ludzie reagują gniewem na rzeczy, których nie rozumieją – mimo to, że ten ktoś mnie denerwował to musiałem przyznać: w tym co mówił było wiele prawdy. - Twoja katana.
- Co z nią?
- To przez nią musisz się ze mną teraz borykać. Jestem zapieczętowany w twojej katanie.
- Skoro jesteś zapieczętowany w niej to nie nachodź mnie! - Warknąłem.
- Ta broń jest wyjątkowa. Bardzo wyjątkowa. Niestety nie każdy może jej używać. Po pierwszy, aby móc z niej korzystać trzeba przygotować się na poświęcenie, którym jestem ja we własnej osobie. A po drugie jej użytkownik musi przejść przez serie testów.
- Serię testów?! Czy ty się słyszysz?! Brzmisz idiotycznie!
- Ludzie reagują gniewem...
- Tak wiem: „na rzeczy, których nie rozumieją” - dokończyłem za niego.
- Szybko się uczysz. Z powodu pewnych, podjętych przez mnie za życia paktów twoja katana stała się niezwykłą bronią.
- Niezwykłą? Jakich paktów? Z kim?
- Z diabłem – powiedział krótko.
***
Przepłynęła przeze mnie fala wspomnieć:
Namiot. W środku tylko ja i on.
- Bracie, nadszedł ten czas. Nadszedł czas, o którym ci opowiadałem. Odchodzę. Wyruszam na podróż. Podróż w celu odnalezienia prawdziwej siły i mądrości. Od dziś, cały klan, cała jego przyszłość spoczywa na twoich barkach, bracie.
Góra, wielka góra. Stoję na szczycie. Przede mną światło. Oślepiające światło. Nic nie widzę. W świetle osoba. Tylko czarny kształt przypominający postać.
- Czego poszukujesz? - Pyta.
- Wiedzy i siły.
- Dam ci obie.
- Co?! 
- Masz pięć sekund na odpowiedz. Przyjmujesz czy nie?
- Ale jak, czemu?!
- Trzy, cztery...
- Dobra! Zgadzam się!
- Dobrze. Od teraz do końca istnienia tego świata. Twoja katana będzie najsilniejszym orężem na Ziemi. W ten sposób zyskałeś siłę. A wiedzę zdobędziesz z czasem.
- Aby posiąść całą potrzebną mi wiedzę, potrzebuję bardzo dużo czasu, więcej niż średnia długość życia.
- Będziesz miał wystarczająco dużo czasu – wtedy jeszcze nie rozumiałem jego słów.
- Kim jesteś?
- Panem ciemności – powiedział, a jego czarna sylwetka zniknęła.
***
Facet stał w miejscu. Miałem wrażenie, że zamyślił się albo coś w tym stylu. Po chwili pokręcił lekko głową i uniósł ją do góry.
- Z diabłem? - Powtórzyłem spokojnie.
- Nie widzę potrzeby ci o tym teraz opowiadać. W każdym razie. Podjąłem pakt z diabłem. Niestety w momencie podpisywania go nie wiedziałem jakie będą jego konsekwencję. Tu nasza konwersacja powinna się skończyć. Trochę tu pobędziesz, więc może jeszcze kiedyś porozmawiamy o tym co się tu dzieje – powiedział.
- Trochę tu będę?! Co masz na myśli?! Jak długo?! Ja chce iść tam skąd mnie zabrałeś!
- Raczej nie możesz na to liczyć. Pozostaniesz tutaj do końca swoich dni. Chyba, że udałoby ci się mnie pokonać, a będąc za kratami raczej nie przewiduje ci sukcesu, szczególnie, że w aktualnej sytuacji jestem bardzo silny.
- Co się ze mną teraz dzieje... - spytałem bezsilnie.
- Twoje ciało zostało przeze mnie opanowane, to się stało. Od momentu, kiedy wziąłeś tą katanę zaczął się proces pieczętowania. Pierwszy warunek: jego serce musi być spowite mrokiem, na pewno wiesz dlaczego. Słyszałeś legendę o twojej katanie. Po spełnieniu warunku zaczyna się pieczętowanie: gorączka, czucie się źle przez cały dzień, pierwsze spotkania ze mną, pamiętasz? W tym czasie staram się złamać psychikę mojej ofiary, ale ciało różnie na to reaguje. Zazwyczaj tu się kończy przyjaźń z osobami łasymi na tą starą broń. Duża większość z nich nie wytrzymuje, ale tobie się udało. Nawet nie wiesz jak cieszy mnie ten fakt.
- Dlaczego cię to cieszy? Wydaje mi się, że nie lubisz, gdy ktokolwiek używa tej broni. Dlatego jest ta cała seria trudnych testów, aby jak najmniejsza liczba osób była wstanie być godna dostąpić zaszczytu jej używania.
- Troszkę źle to interpretujesz. Bardziej chodzi mi o to, że te testy są po to aby jedynie silne osoby były wstanie dostąpić jak to ładnie powiedziałeś: zaszczytu używania tej katany. Jakby każdy był silny to nie robiłbym najmniejszego problemu z doborem właściciela dla tego kawałku metalu.
- Dobra. Jestem godny. A dlaczego się cieszysz z powodu, że znalazł się ktoś taki jak ja, kto podołał twoim testom?
- Och...to proste. Jestem starym wojownikiem. Lubię walczyć. Mam dobrą broń, odpowiednie ciało, przeciwników. Czego mogę chcieć więcej? Teraz mogę stoczyć porządny bój po tylu latach celibatu.
- Jakich przeciwników? Przecież tu nikogo nie ma! - Warknąłem.
- Nie dałeś mi skończyć i teraz reagujesz gniewem – powiedział z zażenowaniem. - Skończyłem na tym, że w końcu udało się mnie w tobie zapieczętować. Po czymś takim przejmuję ciało mojej ofiary, aby móc robić w prawdziwym świecie to na co mam ochotę.
- Przejąłeś moje ciało...jak?! Kiedy?! Czemu dopiero teraz skoro jesteś we mnie zapieczętowany od paru miesięcy?!
- Opuściłeś gardę kolego, dlatego teraz jesteś zamknięty tu w swojej podświadomości, a ja właśnie podniecam się walką z licznymi siłami waszych wrogów. Dobrze, że w końcu moja broń trafiła na kogoś takiego jak ty, który przetrwał testy. Dzięki tobie nareszcie sobie powalczę! - Powiedział z entuzjazmem. - Cóż...a dlaczego dopiero teraz pytasz. Ponieważ przez cały ten czas stałeś twardo na nogach. Nie masz o tym pojęcia, ale twój umysł bez twojej wiedzy ciągle poświęcał jakiś procent uwagi na trzymaniu mnie w ryzach w tej klatce, w której się obecnie znajdujesz. A podczas takich energio żernych bitw, kiedy i ciało i umysł jest osłabione, ja mam możliwość do ataku. Co jak widzisz zrobiłem i przejąłem twoje ciało, ale nie rób takiej złej miny. To nie tylko twój stopień kondycji do tego doprowadził. To miejsce, ta rzeź, ta bardzo przyjemna rzeź, w której przed chwilą brałeś udział sprawiła, że moje samopoczucie troszkę się polepszyło, rozumiesz? Ty osłabłeś, ja nabrałem siły, to wszystko – powiedział i odwrócił się do mnie plecami.
- Na koniec. Kim jesteś? - Spytałem gorzko.
- Jestem Ikagawashī Otake, stary przywódca klanu Otake, konstruktor twojej katany.
***
Udało mi się przejąć wzgórze. No dobra, tak naprawdę to mojemu oddziałowi i oddziałowi Ayako. Jej drużyna już ruszyła w dół, aby wesprzeć siły Shikamaru i Sasuke. Mój oddział zajął już taktyczne pozycję i zaczął oczyszczać drogę ludziom Ayako. Miałam nadzieję, że ta walka skończy się szybko i będę wstanie pogadać z brunetką. Ona wiedziała jakie plany ma Nara i była jedyną osobą, które był wstanie mi je wyjawić. Dlatego musieliśmy wykończyć naszych przeciwników jak najszybciej, abym mogła z nią porozmawiać. Na moją ostatnią myśl jak na zawołanie Ayako wbiegła ze swoim oddziałem do jakiejś jaskini, do której zaczęli uciekać niedobitki z sił wroga. Co za kretynka...przecież w takie miejsca się nie...Co?! Shikamaru też tam wbiegł?! I Sasuke?! Co jej strzeliło do głowy. Nie znam jej najlepiej, więc mogłabym podejrzewać brunetę o głupotę. Ale Nara? Przecież ten koleś jest taki mądry? Sasuke tak samo. Czy oni nie zdają sobie sprawy, że w tej jaskini może być ustawiona jakaś zasadzka? Jak ładunki wybuchowe czy coś w podobie.
***
W jaskini Shikamaru zabił już ostatniego. Ostatni przeciwnik został nabity na zakrwawioną katanę Nary. Miałem złe, dziwne przeczucie. Z tym kolesiem jest coś nie tak. Podszedłem do Shikamaru, ale ktoś mnie uprzedził. Ayako rzuciła mu się na szyję. Zmroziła mi się krew w żyłach...Nara odepchnął od siebie brunetkę i wbił jej w pierś swoją katanę. Stała przez chwilę w miejscu, chwiejąc się na nogach, ścieżka krwi wypłynęła jej z ust.
- Shikamaru... - wydukała tylko i jak kłoda upadła na ziemię.
- Nie jesteś Shikamaru, mam rację? - Spytałem, a ten nawet się nie odwrócił. - Jesteś czymś co opętało jego ciało. Wyczuwałem tą złą czakrę już od jakiegoś czasu.
- Jesteś dość bystry, ale o wiele za późno na to wpadłeś, Sasuke – powiedział metalicznym głosem. - Teraz walczymy.
- Masz rację – powiedziałem. - Walczmy. - Zamknąłem oczy, a po otworzeniu byłem już zupełnie gdzie indziej. Było to duże pomieszczenie wypełnione krwią. - Ale nie będę walczył z ciałem Shikamaru, które przejąłeś. Będę walczył konkretnie z tobą – powiedziałem, unosząc moje oczy z Sharinganem na białowłosego przeciwnika z masą katan u boku. - Jesteś jak ogoniaste bestie. Mogę spotkać się z tobą osobiście jak z dziewięcioogoniastym Naruto.
- I co ci to da? Nie możesz mnie zabić.
- Masz rację, ale mogę cię osłabić, a w tym czasie Shikamaru będzie wstanie odzyskać to co do niego należy.
- Postaram się! - Powiedział Shikamaru, którego od moich pleców oddzielały kraty.
- Najpierw, twój pomysł z osłabieniem mnie musi wypalić – zakpił białowłosy.
Zlustrowałem go od stóp do głów. Prezentował się groźnie. Wydawało mi się, że nie powinienem wdawać się z nim w walkę na bliski dystans. A więc co miałem zrobić jeśli preferowałem ten sam typ walki jak on...szybko mnie olśniło, w mojej głowie narodził się dość dobry plan.
- Koniec tej gatki – powiedział wydobywając dwa miecze z pochw. - Walczymy.
Ruszył na mnie żwawym krokiem. Wykonałem szybko technikę, której nauczył mnie Shikamaru: Katon: Haisekishō. Dym wypełnił przestrzeń i przykrył swoją objętością sylwetkę białowłosego. Usłyszałem jak przeciwnik staję w miejscu. Niestety nie wiedział, że dzięki swojemu Sharinganowi i tak wiem gdzie się znajduje. Kręcił głową w poszukiwaniu jakiegoś sygnału, który wskaże mu moją pozycje. Nie chciałem jeszcze odpalać łatwopalnego dymu, czekałem aż ten coś zrobi, ale on tylko stał spokojnie w miejscu i na coś czekał, możliwe, że tak samo jak i ja: czekał na ruch przeciwnika. Mrugnąłem i nagle nie wiadomo jak, ale mojego wroga nie było już w chmurze dymu. Przeszedł mnie dreszcz...wiedziałem, że ktoś za mną stoi.
- Wydawałeś się tak pewny siebie – powiedział białowłosy.
- Bo wygrałem – odwróciłem się szybko i spojrzałem mu prosto w oczy. - Genjutsu: Sharingan.
Białowosłosy upadł na kolana i wypuścił z rąk swoje katany, patrzył się nieprzytomnym wzrokiem prosto przed siebie.
- Jest osłabiony – powiedziałem do Nary. - Teraz tylko ty możesz sprawić, aby odzyskać kontrolę nad swoim ciałem – powiedziałem i zamknąłem oczy. Po otworzeniu stałem już w jaskini, w której nie dawno się znajdowałem. Spojrzałem na martwe ciało Ayako. Powinienem je szybko ukryć gdzieś tak, aby to nie była pierwsza rzecz jaką zobaczy Nara. Jeszcze zacząłby się obwiniać za jej śmierć.
Spojrzałem jeszcze raz na kraty.
- Zniknijcie – powiedziałem do nich, a te rozmyły mi się w rękach. Podszedłem do Ikagawashīego, podnosząc ówcześnie jego broń. Przystawiłem mu ją do karku. - Od teraz jesteśmy na siebie skazani. Żyjesz we mnie i nic z tym nie zrobię. Prawdopodobnie za każdym razem, gdy będziesz mógł to postarasz się przejąć władzę nad moim ciałem tak jak zrobiłeś to dzisiaj. Nie jestem wstanie z tym nic zrobić oprócz tego, że będę się bronił. Od dziś, zawsze, podczas każdej czynności będę zastanawiał się czy nie jest ona zbyt wymagająca, abym był wstanie ją wykonać przy jednoczesnym utrzymaniu w ryzach twoich złych zachowań. Nie wiem jakie będą tego skutki. Może będzie mi się to udawać, może nie, zobaczymy w przyszłości, Ikagawashī – skończyłem zdanie i skierowałem moje cięcie w kark białowłosego. W momencie zetknięcia się tych dwóch ciał obraz lekko zafalował i wszystko wróciło do normy. Ikagawashī siedział po dobrej stronie krat.
- Jeśli nie chcesz, żebym znowu tobą zawładnął - zrobił pauzę. - To lepiej się pilnuj, Shikamaru – powiedział.
***
W moim pokoju czekał już spakowany plecak. Miałem spotkać się z Sasuke i Temari zaraz pod bramą osady. Wyszedłem szybko i idąc ulicą ludzie witali mnie i kłaniali mi się, niektórzy z nich starali się wręczyć mi jakieś małe podarunki. No tak, dwa dni temu, wszyscy patrzyli na mnie spod łba z powodu, że mam rządzić ich wojskiem, a teraz jak wygraliśmy to nagle jestem wielce lubianym bohaterem, ale mimo wszystko szedłem przed siebie i odpowiadałem na uśmiechy dziękujących mi osób. Chciałem jednak zostawić po sobie dobre wrażenie, więc szedłem z tą sztuczną maską. Byłem już pod bramą. Oboje moich towarzyszy już na mnie czekało.
- Ruszamy? - Spytała beznamiętnie Temari, na co pozytywnie jej odburknąłem i wbiłem ręce w kieszenie w moją długą, zieloną kurtkę.
- Zaczekajcie! - Usłyszałem krzyk Junji'ego. Dobiegł do nas, złapał oddech i zaczął. - Jak wiecie, podczas bitwy zginęło wiele ludzi, między innymi moja siostra Ayako, pomyślałem, że może chcielibyście oddać hołd zmarłym wojownikom.
- Niestety musimy śpieszyć do naszej wioski. Nigdy nie wiadomo co może się w niej wydarzyć. Dlatego musimy odmówić, przepraszam – powiedziałem i odwróciłem się do niego plecami. - Ty gnoju! - Krzyknął, a ja odwróciłem się z pytającym wzrokiem. - Ty śmieciu! - Zamachnął się, ale Sasuke wystąpił przede mnie.
- Nie wtrącaj się Sasuke – powiedziałem klepiąc go w ramię. - Ma prawo być zły – zrobiłem krok w kierunku medycznego ninji, a ten wymierzył mi porządnego prawego sierpowego tak mocno, że aż zwaliło mnie z nóg. Podparłem się na rękach i wytarłem trochę krwi z nosa cały czas patrząc Junji'emu prosto w oczy.
- Ona cię kochała, a ty ją tylko wykorzystałaś. I to tak perfidnie, że teraz nawet nie odwiedzisz jej grobu. Jesteś po prostu śmieciem.
- Masz rację – powiedziałem podnosząc się z ziemi. - A teraz ten śmieć idzie do domu, nie mam czasu więcej się z tobą bawić.
***
Wioska Lodu ledwo zniknęła nam z oczu, a Temari już postanowiła zacząć:
- Trochę przesadziłeś, Shikamaru – powiedziała smutna.
- Wiem o tym, nie drąż tematu – odpowiedziałem. Ona akurat nie lubiła Ayako, więc czemu ją to tak dotknęło?
- Gdzie twój ochraniacz wioski lodu? - Spytała patrząc na liść Konohy spoczywający na blaszce na moim ramieniu.
- Na odpowiednim miejscu moja droga – powiedziałem patrząc na niebo. - Na odpowiednim miejscu.
- Na grobie Ayako – usłyszałem w głowię głos Ikagawashīego.
- Przecież dobrze wiesz. Byłeś tam ze mną – odpowiedziałem mu. - Po co mnie nachodzisz?
- Wiesz kto zabił Ayako? - Zapytał mnie.

- Wiem, to byłem ja – powiedziałem, wiedząc, że oczekiwał innej odpowiedzi, ale ja nie chciałem zrzucać winy na niego. Wiedziałem, że to ja nawaliłem. - Jeśli to wszystko to siedź cicho. Potrzebuję odrobiny spokoju - Temari spojrzała się na mnie i promieniście uśmiechnęła, widać chyba przejrzałą moją odpowiedz na jej pytanie.

Od Autora: Jej, troszkę czasu zajęło mi napisanie tego rozdziału, ale jako usprawiedliwienie mogą powiedzieć, że dla mnie był to jak na razie najtrudniejszy rozdział do napisani w mojej "blogersko-pisarskiej karierze". Dlatego mam nadzieję, że się podobało, że nie było dużo błędów i jestem bardzo ciekawy waszej opinii na temat tej notki. Więc byłbym bardzo szczęśliwy jeśli zostawilibyście komentarz zawierający co się podobało, a co nie. Chyba możecie to dla mnie zrobić z okazji tego, że jest to publikacji jakże majestatycznego rozdziału numer "20" (Jej już druga okrągła dziesiątka!!! Dumni?). Jeszcze raz: mam nadzieję, że się podobało.

czwartek, 30 kwietnia 2015

Rozdział XIX

W sali znajdowali się już prawię wszyscy. Byłem ja, Sasuke, Junji i reszta dowódców. Aikage przed chwilą wyszedł na moment w celu załatwiania jakieś szybkiej sprawy. Brakowało nam tylko Temari. Po kilku minutkach drzwi od sali otworzył się i dołączyła do nas Temari, a zaraz za nią Aikage. Blondynka wyglądała strasznie. Jej włosy były w strasznym nieładzie, oczy podkrążone jakby od długiego czasu nie spała. Po zajęciu miejsc przez naszą przed chwilą brakującą dwójkę zacząłem przemowę:
- Skoro mam już wszystkich to najwyższa pora zacząć – powiedziałem i podszedłem do dużej mapy, rozwieszonej na jednej ze ścian. - Wczoraj razem z Sasuke postanowiliśmy sprawdzić jak wyglądają oddziały nieprzyjaciela nad jeziorem. Okazało się, że fort nad wodą jest tylko zagraniem taktycznym i tak naprawdę jest prawię, że pusty – w kręgu naszych dowódców przeszłą fala szmerów. - Znajduję się tam jeden marionetkarz, która wraz ze swymi kukłami sprawia wrażenie, że w forcie rzeczywiście ktoś się znajduje i udało mu się tym nabrać nasz wydział wywiadowczy – odwróciłem się do mapy i wyciągnąłem wszystkie kolorowe chorągiewki znajdujące się przy jeziorze i wbiłem je w górach. - Więc wszystkie siły znajdują się w górach. Nasi wrogowie chcieli nas zmusić do podziału, ale udało nam się przejrzeć przez ich trik. Dlatego teraz wiem już co musimy zrobić – złapałem za wskaźnik i zacząłem przykładać go w odpowiednich miejscach. - Oddział Sasuke wraz ze wsparciem medycznym obejdzie górę i zaatakuję ich z tyłu. Jego oddział zostanie wzmocniony o połowę mojego. Jako dobrze usłyszeliście, mój oddział zostaje podzielony. Jedną połową będę zarządzał oczywiście ja, a drugą Ayako – Temari prychnęła. - Chciałbym, abyście w momencie zainicjowania walki nie wbili się na sto procent swoich możliwości. Po prostu macie ich zająć. Nie musicie zadać mi dużych strat. Najważniejsze jest to, abyście sami stracili jak najmniej ludzi. Razem z Sasuke będziemy tego pilnowali. Wracając, kiedy przeciwnicy zobaczą nasze oddziały na ich tyłach to pomyślą, że zagraliśmy według ich zasad i część z nas udała się nad jezioro. Wtedy oddział Temari i druga połowa mojej jednostki dowodzona przez Ayako zaatakuje ich z tyłu. Wypchniemy ich z gór do sił Sasuke, a dystansowi ninja zajmą taktyczne pozycji do ataków. Będą zamknięci i nie będą wstanie nic zrobić – Aikage zaczął wolno klaskać.
- Bardzo ładnie nam to przedstawiłeś – powiedział władca Wioski Lodu.
- Dziękuję, Aikage-sama. I przepraszam, że tak długo mi to zajęło.
- Ja mam jedno pytanie – wstał Junji. - Sądzisz, że rzucanie Ayako na tak głęboką wodę jak dowodzenie tysiącem ludzi jest dobre?
- Jest zaraz po mnie osobą, która zna najlepiej taktykę. Ufam, że się jej uda – powiedziałem mierząc jej brata chłodnym spojrzeniem. W sali znowu zapanował lekki szmer. - Dobrze, czy są jakieś pytania? - Odpowiedziała mi cisza. - Skoro nie to kończę naszą dzisiejszą odprawę. Kiedy od wszystkich głównodowodzących dostanę raport informujące mnie o gotowości ich oddziałów do walki to wtedy wyruszymy. Dziękuję za wysłuchanie, jesteście wolni – wszyscy wstali i zaczęli kierować się ku wyjściu, złapałem Temari za rękę i pociągnąłem lekko do siebie. - Ale z tobą chce jeszcze chwile porozmawiać – kiedy wszyscy już wyszli i zostaliśmy tylko we dwójkę, oparłem się o ścianę i skrzyżowałem ręce na piersi, chciałem zacząć. - Słucha...
- O co chodzi? - Spytała zmęczonym i zdenerwowanym głosem.
- Czy coś się dzieje? Wyglądasz, wybacz mi, ale strasznie.
- Ostatnio jakoś mam dużo ciężkich rozmyśleń.
- A tak naprawdę? - Spytałem krzyżując ręce na piersi.
- A tak naprawdę to jest mi cholernie smutno, że facet, którego...facet taki jak ty bzyka jakąś Ayako – wytknęła mi cała czerwona. Chciałem już podnieść gardę, ale Temari jeszcze nie skończyła. - Plus mam mętlik w głowię po twoich fochach na Hokage i przychodzeniu do domu cały we krwi z podejrzanym zwojem. To jest to co mnie męczy od wielu dniu – puknęła mnie palcem w klatkę piersiową. - Może mi pomożesz to rozwikłać? - Blondynka nie doczekała się odpowiedzi. - Tak myślałam – powiedziała i udało się w kierunku wyjścia.
- Chciałbym ci pomóc, ale nie mogę, nie mogę ci powiedzieć co się teraz dzieje – stwierdziłem z żalem.
- I nawet nie wiesz jak mnie tym ranisz – powiedziała i trzasnęła drzwiami, zostawiając mnie czującego się jako ostatnie ścierwo na Ziemi.
***
Siedziałem opierając się o ścianę pod oknem. Od dwóch dni nie wychodziłem i rozmyślałem na temat Temari. Niestety, ale byłem w patowej sytuacji. Zacząłem bawić się moim ochraniaczem, obracałem go w dłoni, przyglądałem się mu. Wszystko zdarzy się niedługo, a ona będzie musiała na to patrzeć i cierpieć. Ktoś bez pukania wszedł do mojego pokoju. Okazało się, że to nie kto inny jak Ayako.
- Wczoraj wszedł raport odnośnie gotowości do walki naszego ostatniego dywizjonu – powiedziała. - Wszyscy już się ustawili w odpowiednich szykach przed wioską. Czekamy na ciebie – wrzuciłem ochraniacz do plecaka, który był już spakowany i czekał tylko na zakończenie bitwy i powrót do domu.
- Chodźmy – rozkazałem. 
Szliśmy przez miasto i napotykaliśmy nieprzychylne spojrzenia ludzi. A właściwie to nie my tylko ja. Wszyscy patrzyli się na moją osobę z tą obojętnością. Ludziom bardzo nie podobał się fakt, że ninja spoza ich własnej wioski będą dowodzili ich wojskiem. 
- Załatwiłaś to dla mnie? - Spytałem i poczułem jak dziewczyna wsuwa mi do ręki upragniony przedmiot. - Dziękuję. 
Dotarliśmy do wyznaczonego miejscu pełnego żołnierzy. Wszyscy głównodowodzący plus Ayako ustawili się wokół mnie.
- Słuchajcie to chyba ten moment – powiedziałem do nich. - Spójrzcie na twarze tych żołnierzy. Niedługo wezmą udział w bitwie i boją się, boją się jak cholera. Dlatego twierdzę, że to jest ten moment – wszyscy pokiwali pozytywnie głową.
- Ja zacznę - powiedziała Ayako. Podeszła do swojego pododdziału liczącego tysiąc osób. - Słuchajcie! - Krzyknęła do nich. - Wiem czego się boicie. Wszyscy jesteśmy ludźmi i nieważne co będziemy mówić to i tak każdy z nas boi się śmierci. Idziemy na bitwę. Wielu z was może zginąć, wielu okryć się chwałą poprzez wykazaną męskość i odwagę. Nie wiem jak wy – zrobiła efektywną pauzę. - Ale ja nie mam zamiaru dzisiaj umierać! Pójdę tam, wygram i wrócę z tego pola jako zwycięzca – w jej oddziale zapanowała wrzawa, co sugerowało, że słowa dziewczyny trafiły do serc jej podwładnych. Junji po przemówieniu siostry postanowił nie być gorszy. Podszedł do swojego małego oddziału.
- Wiem, że na każdym z was będzie ciążyła wielka odpowiedzialność podczas bitwy. Ale wiedzcie, że ufam wam bezgranicznie. Znam was wszystkich i wiem, że wasze umiejętności są nietuzinkowi. Pamiętacie jedno z najważniejszych praw medic ninja? „Medic ninja nie może dać się zranić podczas walki”. Każdy z was wypełni dzisiaj ten punkt w stu procentach i wróci żywy do domu. Od zawsze, na każdej bitwie oddziały medyczne odgrywały wielką rolę, często to medic ninja wygrywają walki. Wierzę, że nasz oddział będzie jednym z tych, który przesądzi o triumfie naszej osady! - Widać rodzeństwo miało niebywały talent do przemów, ponieważ tak jak i poprzednio twarze całego oddziału zmieniły się diametralnie z niezdecydowanych na pewne.
- Jak wszyscy wiecie idziemy na bitwę – zaczął Sasuke przed swoimi dwutysięcznymi siłami.- Bitwy mają taką zależność, że ludzie giną bo obu stronach konfliktu. Dawno temu, kiedy zaczynałem swoją karierę ninja to na jednej z pierwszych misji, mój sensei powiedział do mnie pewne słowa, których nigdy nie zapomnę, a mianowicie „Nie pozwolę moim towarzyszom zginąć”. Mimo tego, że jestem z Wioski Liścia, a w Lodu i nie znam was w ogóle – zrobił pauzę. - To na mocy podpisanego przez władze naszych wiosek sojuszu – Sasuke złapał powietrze w płuca. - Na mocy tego sojuszy stałem się waszym towarzyszem i pozwólcie mi wypowiedzieć teraz przed wami te niezapomniane przez ze mnie słowa mojego sensei: nie pozwolę moim towarzyszom zginąć! A więc moi towarzyszę, chodźmy tam, nakopmy naszym wrogom i wróćmy jako żywi bohaterowie okrywając się chwałą – spojrzałem wyrozumiale na Temari, a ta wybełkotała coś i podeszła do swojego oddziału, niestety przez wrzenie ludzi Sasuke nie usłyszałem jakie słowa wypowiedział do siebie Temari.
- Mam nadzieję, że każdy z was zna założenia taktyczne, ponieważ jeśli je znacie to wiecie, że w momencie zajęcia przez nas miejsc na górze, wygrywamy. Więc wymagam od was wielkiego zaangażowania, ponieważ ja No Sabaku Temari z Wioski Piasku, córka Czwartego Kazekage i siostra Piątego nie przegrywam, a że nie mogę wygrać tej bitwy sama, dlatego proszę was: słuchajcie moich rozkazów i dajcie z siebie wszystko, a wrócimy jako zwycięscy! - Niestety wrzawa, która zapanowała w oddziale Temari nie była zbyt duża, więc postanowiłem przejąć pałeczkę. Stanąłem na jednej z dużych oblodzonych skał i zacząłem mówić:
- Słuchajcie wszyscy! Nie chce przemówić do was jako taktyk, dowódca czy ninja. Chce, abyście wysłuchali najzwyklejszego w świecie człowieka. Wiem, że czujecie się źle z powodu, iż dowodzić wami będą ninja spoza waszej wioski. Jednak chce żebyście wiedzieli, że nie jest wstydem otrzymywać lub prosić o pomoc innych. Wstydem jest ją odrzucać w momencie, gdy jej potrzebujemy. Dlatego proszę, nie patrzcie na nas jak na wrogów, lecz jak na kompanów, którzy będą was bronić i zasłonią was własnym ciałem jeśli będzie taka potrzeba. Przed chwilą prosiłem, abyście wysłuchali mnie jako zwykłego człowieka, a teraz proszę was, abyście wysłuchali mnie jako – założyłem na czoło przedmiot, który dostałem wcześniej od Ayako. Był to ochraniacz Wioski Lodu. - Jednego z was. Więc proszę was! Pójdźcie za mną i obrońcie Naszą wioskę!
- Tak.
- Dokładnie.
- Rozwalmy ich – wśród szeregów wojska przeszła fala pozytywnych odzewów. Zeskoczyłem ze skały.
- Ruszajmy - powiedziałem do Sasuke i Junji'ego. - A wy czekajcie na znak – wskazałem na Ayako i Temari.
***
Shikamaru wyruszył z Sasuke i swoimi oddziałami parę minut temu. Ja i moja aktualna partnerka Ayako byłyśmy na siebie skazane, co rzecz jasna mi nie odpowiadało. Siedziałyśmy naprzeciwko siebie na ziemi. Oddzielała nas mapa, która spłonęłaby, gdyby mogła odbierać całą nienawiść jaką słałam w kierunku brunetki. Ale niestety, ani mapa, ani Ayako nie spłonęły pod wpływem mojego wzorku. Brunetka na domiar złego cały czas patrzyła mi się bezczelnie prosto w oczy i za nic miała całą pogardę jaką ją darzę. Przeciągnęła się leniwie i zaczęła:
- Długo będziesz się tak na mnie lampiła z morderczą żądzą – powiedziała równie bezczelnie co patrzyła.
- Uważaj, aby żądza nie przerodziła się w czyny – ostrzegłam ją.
- Jeśli przerodzi się w czyny to nie będziesz wstanie dowiedzieć się tego co chce ci powiedzieć – powiedziała obojętnie i sztucznie zaczęła się przyglądać mapie.
- A dlaczego miałoby mnie to niby interesować? - Spytałam z udawanym zaciekawieniem.
- Bo dotyczy to Shikamaru – nagle zimny podmuch wiatru przeszedł przez miejsce naszego legowiska. - Zainteresowana?
- Nie wiem co widzi w tobie Nara. Jesteś tylko wredną dziewczynką, która stara się osiągnąć jakieś swoje chore cele za pomocą innych.
- Och – zasłoniła usta dłonią. - A to ci niespodzianka. Jakie to jak to ładnie nazwałaś chore cele staram się osiągnąć i kogo niby wykorzystuję? - Rozmowa stała się bardziej napięta.
- Hmmm...pomyślmy – przyłożyłam palec do policzka. - Jakaś mała, nic nieznacząca dziewczynka zaraz po przybyciu dowódców, wpada do łóżka najważniejszego z nich i niedługo dostaje awans na jego zastępczynie, dowodzi tysięcznym oddziałem. Czyli podsumowując. Cel: zaistnienie w świecie ninja. Osoba wykorzystana: Nara Shikamaru – w mojej wypowiedzi było tyle gestykulacji, że po opuszczeniu dłoni po ostatnim słowie, poczułam jak bardzo zmęczył mi się ręce. Kurde, ale byłam nakręcona. Niech ktoś przyniesie budyń! Bo zaraz będą tutaj żeńskie zapasy...
- Ja to widzę, trochę inaczej – powiedziała poważnym tonem, patrząc mi prosto w oczy. - Do wioski przychodzą dowódcy. Los sprawia, że jeden z dowódców trafia na pewną dziewczynę. Facet i dziewczyna niestety są w potrzasku. Ona idzie przez życie bez jakiegokolwiek celu, żyjąc z dnia na dzień szarą rzeczywistością czekając na śmierć. On w przeciwieństwie do niej ma cel i chcąc go zrealizować musi skrzywdzić bliskie mu osoby. Mimo, że chce go tak strasznie mocno zrealizować to jest sam jak palec w tym swoim ciemnym korytarzu, w który idzie coraz głębiej, bo wie, że jego upragniona rzecz jest na samym jego końcu. Potrzebował po prostu drugiej osoby, która go wysłucha. I nie mogły być to osoby, które nasuwały mu się na pierwszą myśl, ponieważ nie chciał, nie mógł, nie potrafił im się wygadać. A jako, że dziewczyna też potrzebowała oparcia to postanowili sobie pomóc. I zwierzali się sobie nawzajem. Co prawda po wynikało z tych rozmów różne czynności, ale były one tylko pustymi czynnościami, pozbawionymi jakichkolwiek uczuć.
- Pozbawionymi jakichkolwiek uczuć? - Spytałam cicho.
- Tak. A właściwie to ta dziewczyna czuła jakby facet cały czas myślami był przy innej kobiecie. Plus ta dziewczyna chce cię ostrzec. Po pierwsze jeśli nie zrozumiałaś, a wydaję mi się, że zrozumiałaś to nie iszczę sobie żadnych praw do Nary, a po drugie to...niedługo, nie wiem kiedy, ale coś złego wydarzy się z osobą, o której cały czas gadamy.
- A ty wiesz co i mi powiesz – powiedziałam twardo.
- Wiem i ci nie powiem, po prostu uważaj.
- Macie już wyruszać! - W głowię rozbrzmiał mi głos Nary. Skontaktował się z nami za pomocą techniki Shindenshin no Jutsu - Za chwile nawiążemy kontakt z nieprzyjacielem. Będziemy się z nimi bawili tak długo, aż nie zajmiecie gór. Więc macie się już zbierać. Za nim dotrzecie do gór to nasi wrogowi powinni już być nieźle rozkojarzeni – spojrzałam na Ayako, a ona na mnie. Tą rozmowę musiałyśmy dokończyć kiedy indziej.
Za chwilę mieliśmy zaatakować. Wszyscy czekali tylko na mój znak, ale na razie razem z Sasuke obserwowałem siły wroga. Były pokaźne, ale najważniejsze było to, aby misja Ayako i Temari się powiodła. W momencie przejęcia gór, wygrana miała być tylko kwestią formalną. Tylko...jakoś nie odczuwałem, aby to miało być takie proste. Spojrzałem na twarz jednego z dowódców. Była nieruchoma co oznaczało tylko jedno, bał się. Nie dziwiłem mu się. Każdy tutaj się bał. Nawet ja czułem lekki niepokój. Teraz albo nigdy.
- Do ataku!
Wydarłem się i ruszyłem w pierwszym szeregu, a za mną zerwał się hufiec ludzi. Chyba każda osoba, która za mną podążała postanowiła dodać sobie odwagi jakimś okrzykiem albo rykiem. Pole bitwy zahuczało od wrzasków naszego oddziału. Po naszych okrzykach przyszła pora na okrzyki naszych lekko zaskoczonych przeciwników. Widziałem jak nasi wrogowie szturchali się nawzajem, popychali, przekazywali rozkazy, budzili, podawali broń, przygotowywali się do odparcia. Poczułem zapach pierwszej przelanej krwi, która spoczywała na moim mieczu. Mój Ikagawashī no ken...miałem dziwne wrażenie, że ta katana dokona dzisiaj cudownych rzeczy. Pole bitwy zagęściło się od nieprzyjaciół i przyjaciół, którzy docierali z końca naszych szeregów. Bitwy rozpoczęła się na dobre. Szczęk i zgrzyt spotykanych przez siebie ostrzy nie ustępował i cały czas dawał się we znaki moim uszom. Rzadziej niż szczęk moje uszy napotykały dźwięki wycia rannych lub już nieżywych. Co prawda nie mogłem usłyszeć i zarejestrować ich wszystkich, ale na razie obie strony trzymały się dziarsko. Jak na zawołanie po mojej myśli jeden z naszych upadł mi prosto przed nogami. Kiedy dostałem chwilę, aby rozejrzeć się po polu bitwy dostrzegłem, że jesteśmy zbyt blisko góry i za chwilę znajdziemy się w ogniu rażenia ich technik dystansowych. Spojrzałem na Sasuke, a ten już wiedział co robić. Odskoczył kawałek do tyłu i wykonał technikę. Niebo zaczęło lekko błyszczeć, aby po chwili wydać na środek pola pojedynczą, wielka błyskawicę, która przerzedziła lekko szeregi naszych wrogów. Był to umówiony znak i wszyscy wiedzieli, że po czymś takim muszą przestać tak mocno szarżować, a w miarę możliwości nawet ciut się wycofać. Do momentu przejęcia gór przez będące w drodze oddziały Temari i Ayako musieliśmy walczyć w taki sposób. A ile to było czasu? Około godziny na samo dotarcie do celu, a one musiały go jeszcze przejąć.
***
Minęło już mniej więcej pół godziny. Rezultaty walki dawały mi się powoli we znaki. Ręce bolały od ciągłego trzymania katany i blokowania ciosów przeciwników. Nogi zaczynały odmawiać posłuszeństwa i płynnych ruchów. Serce niemiłosiernie waliło w piersi, jakby chciało odpokutować za jakieś grzechy. Oddech przerodził się w lekkie sapanie, a całą twarz miałem mokrą od potu, co wraz z włosami, które wymykały się spod gumki nie dawało przyjemnego efektu. Po kolejnym zablokowanym uderzeniu, ręce nie wytrzymały i opadły ku ziemi. Czułem jak ktoś wyprowadza na mnie cios zza pleców, ale nie miałem już siły, aby się odwrócić. Przygotowałem się na przyjęcie uderzenie, gdy nagle moje ciało samo się poruszyło i zablokowało nadchodzący w moją stronę toporek. To było dziwne, ale jako że byłem zmęczony to stwierdziłem, że nie ma sensu się nad tym zastanawiać, szczególnie, że wokół mnie toczyła się walka, która sprawiła, że w powietrzu wisiał już ten typowy, towarzyszący każdej bitwie odór krwi. Na ziemi znajdowało się coraz więcej ciał. Czasami widziałem jak ktoś z oddziału medycznego zabiera rannego i transportuje go w bezpieczne miejsce w celu opatrzenia jego ran. Z każdym kolejnym atakiem czułem się coraz dziwniej. Moje ciało coraz bardziej stawiało opór i nie poruszało się według moich wytycznych. Ciosy, które wyprowadzałem zupełnie nie oddawały stylu walki jakim nauczyłem się posługiwać. Z jakiegoś powodu czułem też jakby moje zmysły się wyostrzyły, przewidywałem ataki przeciwników z taką pewnością, jakbym moje doświadczenie sięgało niepamiętnych czasów. Przez długi czas się to sprawdzało, ale niestety chyba za bardzo polegałem na tych wszystkich dziwnych impulsach, które same wprawiały moje ciało w ruch. Spojrzałem na góry, widziałem jak tutejsi ninja czekają, aż przybliżymy się wystarczająco blisko. Po sekundach wpatrywania się w nich ujrzałem coś co napełniło moje serce szczęściem. Oddziały Temari i Ayako rozpoczęły ofensywę i w trymiga zajęły pozycję. Widziałem jak wszyscy ustawieni tam ninja machają w naszym kierunku. Teraz była kolej na naszą ofensywę.
- Dopychamy ich! - Krzyknąłem do Sasuke, a ten dał całemu oddziałowi umówiony znak, którego nie mogli pominąć, gdyż w pole bitwy uderzył dwie wielki błyskawicę. - Ała.
Złapałem się za bok i spojrzałem na rękę, była cała we krwi. Nagle poczułem drugie pchnięcie i wylądowałem na ziemi. Dotknąłem jeszcze raz ran kutych i spojrzałem na słońce, które strasznie raziło oczy. Przysłoniłem je lekko ręką, ale ta po chwili bezwładnie osunęła się, a ja odpłynąłem.
***
Obudziłem się podczas, kiedy moje ciało dryfowało na tafli wody. Patrząc w górę dostrzegłem tylko rozciągająca się ciemność. Przed sobą miałem bezkresny półmrok, taki sam który dostrzegłem w miejscu gdzie powinienem zobaczyć sufit. Rozejrzałam się na boki z nadzieją, że znajdę jakieś wyjście, ale niestety pomieszczenie, w którym się znajdowałem było korytarzem i pozwalało mi iść tylko i wyłącznie przed siebie. No nie...przecież to jest to samo miejsce, które odwiedzałem w snach, kiedy byłem chory. Co ja tu teraz robię?
- Chodź do mnie! Szybko! - Przerażający i dobrze znany mi głos rozbrzmiał w sali.
Biegłem szybko, ale nie dlatego, że ten ktoś mi kazał tylko dlatego, że pamiętałem jak to działa. Musiałem szybko dotrzeć do mojego przeciwnika, pokonać go i wyjść z tego koszmaru. Raz mi się już udało, więc za drugim razem nie powinienem mieć problemów. Mijałem wszystko to co widziałem podczas choroby. Zmasakrowane ciała, litry krwi, cegły z wyrytymi imionami. Ale na szczęście w miarę szybko udało mi się dotrzeć do tych trzech upragnionych tabliczek: „Sarutobi Asuma”, „Nara Shikaku”, „Nara Miyuki”. Wszedłem do pokoju, ale nie zobaczyłem tej trójki, której się spodziewałem. Na środku za kratami stał tylko ten silnie zbudowany mężczyzna, ubrany w biało-czarną szatę z wieloma mieczami u boku. Miał na sobie czerwono-złoto nagolenniki i karwasze. Jego białe włosy były długie i spiczaste, krótsze z nich opadały na jego poliki. Twarz miał bardzo poważną i doświadczoną, a jego niebieskie oczy był wyprane z emocji.
- Uwielbiam bitwy – rzekł cicho.
- Zakończmy to szybko, nie mam czasu, muszę wracać – powiedziałem do niego, ale ten tylko beznamiętnie stał w miejscu. Złapałem ostrza czakry. - Stawaj do walki.
- Jesteś naprawdę głupi – pokiwał z dezaprobatą. Zaczął iść powoli w moim kierunku. Kraty zniknęły po jego ówczesnym zbliżeniu się do nich. Złapał mnie szybko za czaszkę i rzucił do tyłu. Wstałem i ruszyłem w jego kierunku, ale w starym miejscu pojawiły się kraty i uniemożliwiły mi przejście dalej. - Pokaże twoim kompanom jak się walczy.
Nara zaczął lekko majaczyć. Otworzył oczy, odtrącił medyka, wstał chwiejąc się przy tym lekko.
- Dobra, pełna ofensywa, co nie Shikamaru?
Spytałem go, ale zupełnie mnie olał i ruszył przed siebie. Odpychał wszystkich stojących mu na drodze. Podbiegłem do niego i położyłem rękę na barku.
- Ej stary, wszystko ok? - Zadałem kolejne pytanie. Odwrócił się i spojrzał mi prosto w oczy. Jego nienaturalnie czarne spojówki...myślałem, że wywiercą we mnie dziurę.
- Spadaj, Sasuke – rzucił metalicznym głosem. 

Od Autora: Witam, to już czwarty rozdział w tym miesiącu, ostatnio taki dobry wynik miałem...dawno temu. Chciałbym poinformować, że mam zamiar teraz wziąć się za edycje starych rozdziałów, ponieważ podczas pisania tej notki wróciłem do momentu choroby Shikamaru i po przeczytaniu stwierdziłem, że chyba dobrze by było przeczytać wszystko jeszcze raz, popoprawiać błędy, usunąć jakieś powtórzenia itd. więc następny rozdział doczeka się swojej premiery w trochę późniejszym czasie ;) Jak wam się podoba? Co myślicie, że się stanie? Która przemowa naszych głównodowodzących podobała się wam najbardziej?