piątek, 15 maja 2015

Rozdział XX

Nara zaczął lekko majaczyć. Otworzył po sekundzie oczy, odtrącił medyka, wstał chwiejąc się przy tym lekko.
- Dobra, pełna ofensywa, co nie Shikamaru? - Spytałem go, ale zupełnie mnie olał i ruszył przed siebie. Odpychał wszystkich stojących mu na drodze. Podbiegłem do niego i położyłem rękę na barku.
- Ej stary, wszystko ok? - Zadałem kolejne pytanie. Odwrócił się i spojrzał mi prosto w oczy. Jego nienaturalnie czarne spojówki...Myślałem, że wywiercą we mnie dziurę.
- Spadaj, Sasuke – rzucił metalicznym głosem.
Powolnym krokiem szedł naprzód, odpychał wszystkich, którzy zagradzali mu drogę, robił to lekko i finezyjnie, ale jednocześnie dosadnie. Po chwili zaczął przyśpieszać, stopniowo, bardzo stopniowo. Moment później już biegł, biegł prosto na przeciwników nie zwracając sobie uwagi na to, że jest już głęboko za linią nieprzyjaciół. Wyciągnął swoją katanę. Mogłem usłyszeć ciszę, która zapanowała w momencie wysuwania miecza z pochwy. Od jego Ikagawashī no ken odbiło się słońce i...cięcie. Jedno, drugie, trzecie, dziesiąte. Nara zawirował w tańcu ostrza. Jego ruchy były płynne, szybki, przemyślane, mocne. Czytał całą walkę w mgnieniu oka. Jego oczy rejestrowały każde nawet najmniejsze zagrożenie i szybko przesyłały wszystko do mózgu, który decydował, które z zagrożeń wziąć pod uwagę, a które na razie pominąć. Wszystkie ruchy...wszystkie były tak pewne, sensowne, sprytne. To co robił Nara to po prostu tryskało doświadczeniem, którego nie powinien mieć żaden człowiek na świecie. Tak jakby całe życie plus jeden dzień Nara spędził na walce. Non stop, od północy do północy. Jakby przez dwadzieścia cztery godziny na dobę prowadził walkę o życie. Nie można tego było inaczej wytłumaczyć. Zostawił już ogromną ścieżkę trupów za sobą i wciąż bez cienia zmęczenia lub przerażania z powodu rosnącej grupy przeciwników brnął przed siebie. Nie wiem co się z nim działo. Mimo całego zachwytu jaki mną teraz kierował musiałem to stwierdzić: to nie były ruchy Shikamaru, a to martwiło mnie najbardziej.
***
O co chodzi? Dlaczego on był wstanie mnie tu zamknąć? Co się teraz dzieje? Skoro to tylko sen i zdaję sobie z tego sprawę to czy nie powinienem być wstanie zapanować nad wszystkim co się tutaj dzieje? Podszedłem do krat i złapałem za ich chropowatą i zimną powierzchnie. Zamknąłem oczy i skupiłem się. Zniknij. Zniknij. Zniknij. Otworzyłem powieki, ale te niepożądane kawałki metalu wciąż znajdowały się przede mną. Ech...a ten ktoś...facet z mieczami siedział do mnie tyłem i zdawał się jakby medytować.
- Powiesz mi o co tu chodzi? - Zapytałem, ale odpowiedziała mi cisza. Położyłem się pod kratami. - Byłyby miłe chociaż najmniejsze wyjaśnienia.
- Jeśli się nie domyślasz to jesteś kretynem – zrobił pauzę. - A ja nie tracę czasu na rozmowę z kretynami – powiedział chłodno.
- Kretyn nie wie, że jest kretynem dopóki mu tego nie uświadomisz, a i wtedy może nie zdawać sobie z tego sprawy – wytknąłem mu. - Więc jeśli mi nie wyjaśnisz to będę żył ułudą myśląc, że jestem mądry.
- Jak myślisz co to za miejsce? - Zapytał.
- Dziwny sen? - Sarknąłem.
- To nie jest sen – rzucił chłodno.
- Więc co to jest?
- Trudno to nazwać, ale można powiedzieć, że to jest miejsce w twojej podświadomości, gdzie oboje jesteśmy wstanie ze sobą porozmawiać.
- Skoro to moja podświadomość, to czemu rozmawiam w niej z nieznanym mi facetem? Nie łatwiej byłoby, gdybyś po prostu mi to wytłumaczył od A do Z, oszczędzilibyśmy sobie zbędny czas na zadawanie pytań.
- Wiedza nabyta przez nas samych jest sto razy cenniejsza od tej pozyskanej od innych.
- Masz rację. Wiedza nabyta przez nas jest cenniejsza od pozyskanej od innych, ale każda wiedza jest cenna.
- Zgadza się, ale skoro masz możliwość osiągnięcia wiedzy samodzielne to chyba lepiej pójść w tym kierunku niż szukać skrótów – pokiwałem pozytywnie głową. - Wracają do twojego pytania. Rozmawiasz z mną, osobą, której nie znasz z tego powodu, że ja tu mieszkam.
- Mieszkasz? W mojej podświadomości? Dlaczego niby ktoś taki jak ty mieszka w mojej podświadomości? To wszystko zaczyna być upierdliwe.
- Ponieważ jestem w tobie zapieczętowany.
- Zapieczętowany? - Spytałem głucho. - Jak to?! Kiedy?! W jaki sposób?! - Zadałem serie pytań ze złością.
- Nie krzycz – rozkazał chłodno. - Ludzie reagują gniewem na rzeczy, których nie rozumieją – mimo to, że ten ktoś mnie denerwował to musiałem przyznać: w tym co mówił było wiele prawdy. - Twoja katana.
- Co z nią?
- To przez nią musisz się ze mną teraz borykać. Jestem zapieczętowany w twojej katanie.
- Skoro jesteś zapieczętowany w niej to nie nachodź mnie! - Warknąłem.
- Ta broń jest wyjątkowa. Bardzo wyjątkowa. Niestety nie każdy może jej używać. Po pierwszy, aby móc z niej korzystać trzeba przygotować się na poświęcenie, którym jestem ja we własnej osobie. A po drugie jej użytkownik musi przejść przez serie testów.
- Serię testów?! Czy ty się słyszysz?! Brzmisz idiotycznie!
- Ludzie reagują gniewem...
- Tak wiem: „na rzeczy, których nie rozumieją” - dokończyłem za niego.
- Szybko się uczysz. Z powodu pewnych, podjętych przez mnie za życia paktów twoja katana stała się niezwykłą bronią.
- Niezwykłą? Jakich paktów? Z kim?
- Z diabłem – powiedział krótko.
***
Przepłynęła przeze mnie fala wspomnieć:
Namiot. W środku tylko ja i on.
- Bracie, nadszedł ten czas. Nadszedł czas, o którym ci opowiadałem. Odchodzę. Wyruszam na podróż. Podróż w celu odnalezienia prawdziwej siły i mądrości. Od dziś, cały klan, cała jego przyszłość spoczywa na twoich barkach, bracie.
Góra, wielka góra. Stoję na szczycie. Przede mną światło. Oślepiające światło. Nic nie widzę. W świetle osoba. Tylko czarny kształt przypominający postać.
- Czego poszukujesz? - Pyta.
- Wiedzy i siły.
- Dam ci obie.
- Co?! 
- Masz pięć sekund na odpowiedz. Przyjmujesz czy nie?
- Ale jak, czemu?!
- Trzy, cztery...
- Dobra! Zgadzam się!
- Dobrze. Od teraz do końca istnienia tego świata. Twoja katana będzie najsilniejszym orężem na Ziemi. W ten sposób zyskałeś siłę. A wiedzę zdobędziesz z czasem.
- Aby posiąść całą potrzebną mi wiedzę, potrzebuję bardzo dużo czasu, więcej niż średnia długość życia.
- Będziesz miał wystarczająco dużo czasu – wtedy jeszcze nie rozumiałem jego słów.
- Kim jesteś?
- Panem ciemności – powiedział, a jego czarna sylwetka zniknęła.
***
Facet stał w miejscu. Miałem wrażenie, że zamyślił się albo coś w tym stylu. Po chwili pokręcił lekko głową i uniósł ją do góry.
- Z diabłem? - Powtórzyłem spokojnie.
- Nie widzę potrzeby ci o tym teraz opowiadać. W każdym razie. Podjąłem pakt z diabłem. Niestety w momencie podpisywania go nie wiedziałem jakie będą jego konsekwencję. Tu nasza konwersacja powinna się skończyć. Trochę tu pobędziesz, więc może jeszcze kiedyś porozmawiamy o tym co się tu dzieje – powiedział.
- Trochę tu będę?! Co masz na myśli?! Jak długo?! Ja chce iść tam skąd mnie zabrałeś!
- Raczej nie możesz na to liczyć. Pozostaniesz tutaj do końca swoich dni. Chyba, że udałoby ci się mnie pokonać, a będąc za kratami raczej nie przewiduje ci sukcesu, szczególnie, że w aktualnej sytuacji jestem bardzo silny.
- Co się ze mną teraz dzieje... - spytałem bezsilnie.
- Twoje ciało zostało przeze mnie opanowane, to się stało. Od momentu, kiedy wziąłeś tą katanę zaczął się proces pieczętowania. Pierwszy warunek: jego serce musi być spowite mrokiem, na pewno wiesz dlaczego. Słyszałeś legendę o twojej katanie. Po spełnieniu warunku zaczyna się pieczętowanie: gorączka, czucie się źle przez cały dzień, pierwsze spotkania ze mną, pamiętasz? W tym czasie staram się złamać psychikę mojej ofiary, ale ciało różnie na to reaguje. Zazwyczaj tu się kończy przyjaźń z osobami łasymi na tą starą broń. Duża większość z nich nie wytrzymuje, ale tobie się udało. Nawet nie wiesz jak cieszy mnie ten fakt.
- Dlaczego cię to cieszy? Wydaje mi się, że nie lubisz, gdy ktokolwiek używa tej broni. Dlatego jest ta cała seria trudnych testów, aby jak najmniejsza liczba osób była wstanie być godna dostąpić zaszczytu jej używania.
- Troszkę źle to interpretujesz. Bardziej chodzi mi o to, że te testy są po to aby jedynie silne osoby były wstanie dostąpić jak to ładnie powiedziałeś: zaszczytu używania tej katany. Jakby każdy był silny to nie robiłbym najmniejszego problemu z doborem właściciela dla tego kawałku metalu.
- Dobra. Jestem godny. A dlaczego się cieszysz z powodu, że znalazł się ktoś taki jak ja, kto podołał twoim testom?
- Och...to proste. Jestem starym wojownikiem. Lubię walczyć. Mam dobrą broń, odpowiednie ciało, przeciwników. Czego mogę chcieć więcej? Teraz mogę stoczyć porządny bój po tylu latach celibatu.
- Jakich przeciwników? Przecież tu nikogo nie ma! - Warknąłem.
- Nie dałeś mi skończyć i teraz reagujesz gniewem – powiedział z zażenowaniem. - Skończyłem na tym, że w końcu udało się mnie w tobie zapieczętować. Po czymś takim przejmuję ciało mojej ofiary, aby móc robić w prawdziwym świecie to na co mam ochotę.
- Przejąłeś moje ciało...jak?! Kiedy?! Czemu dopiero teraz skoro jesteś we mnie zapieczętowany od paru miesięcy?!
- Opuściłeś gardę kolego, dlatego teraz jesteś zamknięty tu w swojej podświadomości, a ja właśnie podniecam się walką z licznymi siłami waszych wrogów. Dobrze, że w końcu moja broń trafiła na kogoś takiego jak ty, który przetrwał testy. Dzięki tobie nareszcie sobie powalczę! - Powiedział z entuzjazmem. - Cóż...a dlaczego dopiero teraz pytasz. Ponieważ przez cały ten czas stałeś twardo na nogach. Nie masz o tym pojęcia, ale twój umysł bez twojej wiedzy ciągle poświęcał jakiś procent uwagi na trzymaniu mnie w ryzach w tej klatce, w której się obecnie znajdujesz. A podczas takich energio żernych bitw, kiedy i ciało i umysł jest osłabione, ja mam możliwość do ataku. Co jak widzisz zrobiłem i przejąłem twoje ciało, ale nie rób takiej złej miny. To nie tylko twój stopień kondycji do tego doprowadził. To miejsce, ta rzeź, ta bardzo przyjemna rzeź, w której przed chwilą brałeś udział sprawiła, że moje samopoczucie troszkę się polepszyło, rozumiesz? Ty osłabłeś, ja nabrałem siły, to wszystko – powiedział i odwrócił się do mnie plecami.
- Na koniec. Kim jesteś? - Spytałem gorzko.
- Jestem Ikagawashī Otake, stary przywódca klanu Otake, konstruktor twojej katany.
***
Udało mi się przejąć wzgórze. No dobra, tak naprawdę to mojemu oddziałowi i oddziałowi Ayako. Jej drużyna już ruszyła w dół, aby wesprzeć siły Shikamaru i Sasuke. Mój oddział zajął już taktyczne pozycję i zaczął oczyszczać drogę ludziom Ayako. Miałam nadzieję, że ta walka skończy się szybko i będę wstanie pogadać z brunetką. Ona wiedziała jakie plany ma Nara i była jedyną osobą, które był wstanie mi je wyjawić. Dlatego musieliśmy wykończyć naszych przeciwników jak najszybciej, abym mogła z nią porozmawiać. Na moją ostatnią myśl jak na zawołanie Ayako wbiegła ze swoim oddziałem do jakiejś jaskini, do której zaczęli uciekać niedobitki z sił wroga. Co za kretynka...przecież w takie miejsca się nie...Co?! Shikamaru też tam wbiegł?! I Sasuke?! Co jej strzeliło do głowy. Nie znam jej najlepiej, więc mogłabym podejrzewać brunetę o głupotę. Ale Nara? Przecież ten koleś jest taki mądry? Sasuke tak samo. Czy oni nie zdają sobie sprawy, że w tej jaskini może być ustawiona jakaś zasadzka? Jak ładunki wybuchowe czy coś w podobie.
***
W jaskini Shikamaru zabił już ostatniego. Ostatni przeciwnik został nabity na zakrwawioną katanę Nary. Miałem złe, dziwne przeczucie. Z tym kolesiem jest coś nie tak. Podszedłem do Shikamaru, ale ktoś mnie uprzedził. Ayako rzuciła mu się na szyję. Zmroziła mi się krew w żyłach...Nara odepchnął od siebie brunetkę i wbił jej w pierś swoją katanę. Stała przez chwilę w miejscu, chwiejąc się na nogach, ścieżka krwi wypłynęła jej z ust.
- Shikamaru... - wydukała tylko i jak kłoda upadła na ziemię.
- Nie jesteś Shikamaru, mam rację? - Spytałem, a ten nawet się nie odwrócił. - Jesteś czymś co opętało jego ciało. Wyczuwałem tą złą czakrę już od jakiegoś czasu.
- Jesteś dość bystry, ale o wiele za późno na to wpadłeś, Sasuke – powiedział metalicznym głosem. - Teraz walczymy.
- Masz rację – powiedziałem. - Walczmy. - Zamknąłem oczy, a po otworzeniu byłem już zupełnie gdzie indziej. Było to duże pomieszczenie wypełnione krwią. - Ale nie będę walczył z ciałem Shikamaru, które przejąłeś. Będę walczył konkretnie z tobą – powiedziałem, unosząc moje oczy z Sharinganem na białowłosego przeciwnika z masą katan u boku. - Jesteś jak ogoniaste bestie. Mogę spotkać się z tobą osobiście jak z dziewięcioogoniastym Naruto.
- I co ci to da? Nie możesz mnie zabić.
- Masz rację, ale mogę cię osłabić, a w tym czasie Shikamaru będzie wstanie odzyskać to co do niego należy.
- Postaram się! - Powiedział Shikamaru, którego od moich pleców oddzielały kraty.
- Najpierw, twój pomysł z osłabieniem mnie musi wypalić – zakpił białowłosy.
Zlustrowałem go od stóp do głów. Prezentował się groźnie. Wydawało mi się, że nie powinienem wdawać się z nim w walkę na bliski dystans. A więc co miałem zrobić jeśli preferowałem ten sam typ walki jak on...szybko mnie olśniło, w mojej głowie narodził się dość dobry plan.
- Koniec tej gatki – powiedział wydobywając dwa miecze z pochw. - Walczymy.
Ruszył na mnie żwawym krokiem. Wykonałem szybko technikę, której nauczył mnie Shikamaru: Katon: Haisekishō. Dym wypełnił przestrzeń i przykrył swoją objętością sylwetkę białowłosego. Usłyszałem jak przeciwnik staję w miejscu. Niestety nie wiedział, że dzięki swojemu Sharinganowi i tak wiem gdzie się znajduje. Kręcił głową w poszukiwaniu jakiegoś sygnału, który wskaże mu moją pozycje. Nie chciałem jeszcze odpalać łatwopalnego dymu, czekałem aż ten coś zrobi, ale on tylko stał spokojnie w miejscu i na coś czekał, możliwe, że tak samo jak i ja: czekał na ruch przeciwnika. Mrugnąłem i nagle nie wiadomo jak, ale mojego wroga nie było już w chmurze dymu. Przeszedł mnie dreszcz...wiedziałem, że ktoś za mną stoi.
- Wydawałeś się tak pewny siebie – powiedział białowłosy.
- Bo wygrałem – odwróciłem się szybko i spojrzałem mu prosto w oczy. - Genjutsu: Sharingan.
Białowosłosy upadł na kolana i wypuścił z rąk swoje katany, patrzył się nieprzytomnym wzrokiem prosto przed siebie.
- Jest osłabiony – powiedziałem do Nary. - Teraz tylko ty możesz sprawić, aby odzyskać kontrolę nad swoim ciałem – powiedziałem i zamknąłem oczy. Po otworzeniu stałem już w jaskini, w której nie dawno się znajdowałem. Spojrzałem na martwe ciało Ayako. Powinienem je szybko ukryć gdzieś tak, aby to nie była pierwsza rzecz jaką zobaczy Nara. Jeszcze zacząłby się obwiniać za jej śmierć.
Spojrzałem jeszcze raz na kraty.
- Zniknijcie – powiedziałem do nich, a te rozmyły mi się w rękach. Podszedłem do Ikagawashīego, podnosząc ówcześnie jego broń. Przystawiłem mu ją do karku. - Od teraz jesteśmy na siebie skazani. Żyjesz we mnie i nic z tym nie zrobię. Prawdopodobnie za każdym razem, gdy będziesz mógł to postarasz się przejąć władzę nad moim ciałem tak jak zrobiłeś to dzisiaj. Nie jestem wstanie z tym nic zrobić oprócz tego, że będę się bronił. Od dziś, zawsze, podczas każdej czynności będę zastanawiał się czy nie jest ona zbyt wymagająca, abym był wstanie ją wykonać przy jednoczesnym utrzymaniu w ryzach twoich złych zachowań. Nie wiem jakie będą tego skutki. Może będzie mi się to udawać, może nie, zobaczymy w przyszłości, Ikagawashī – skończyłem zdanie i skierowałem moje cięcie w kark białowłosego. W momencie zetknięcia się tych dwóch ciał obraz lekko zafalował i wszystko wróciło do normy. Ikagawashī siedział po dobrej stronie krat.
- Jeśli nie chcesz, żebym znowu tobą zawładnął - zrobił pauzę. - To lepiej się pilnuj, Shikamaru – powiedział.
***
W moim pokoju czekał już spakowany plecak. Miałem spotkać się z Sasuke i Temari zaraz pod bramą osady. Wyszedłem szybko i idąc ulicą ludzie witali mnie i kłaniali mi się, niektórzy z nich starali się wręczyć mi jakieś małe podarunki. No tak, dwa dni temu, wszyscy patrzyli na mnie spod łba z powodu, że mam rządzić ich wojskiem, a teraz jak wygraliśmy to nagle jestem wielce lubianym bohaterem, ale mimo wszystko szedłem przed siebie i odpowiadałem na uśmiechy dziękujących mi osób. Chciałem jednak zostawić po sobie dobre wrażenie, więc szedłem z tą sztuczną maską. Byłem już pod bramą. Oboje moich towarzyszy już na mnie czekało.
- Ruszamy? - Spytała beznamiętnie Temari, na co pozytywnie jej odburknąłem i wbiłem ręce w kieszenie w moją długą, zieloną kurtkę.
- Zaczekajcie! - Usłyszałem krzyk Junji'ego. Dobiegł do nas, złapał oddech i zaczął. - Jak wiecie, podczas bitwy zginęło wiele ludzi, między innymi moja siostra Ayako, pomyślałem, że może chcielibyście oddać hołd zmarłym wojownikom.
- Niestety musimy śpieszyć do naszej wioski. Nigdy nie wiadomo co może się w niej wydarzyć. Dlatego musimy odmówić, przepraszam – powiedziałem i odwróciłem się do niego plecami. - Ty gnoju! - Krzyknął, a ja odwróciłem się z pytającym wzrokiem. - Ty śmieciu! - Zamachnął się, ale Sasuke wystąpił przede mnie.
- Nie wtrącaj się Sasuke – powiedziałem klepiąc go w ramię. - Ma prawo być zły – zrobiłem krok w kierunku medycznego ninji, a ten wymierzył mi porządnego prawego sierpowego tak mocno, że aż zwaliło mnie z nóg. Podparłem się na rękach i wytarłem trochę krwi z nosa cały czas patrząc Junji'emu prosto w oczy.
- Ona cię kochała, a ty ją tylko wykorzystałaś. I to tak perfidnie, że teraz nawet nie odwiedzisz jej grobu. Jesteś po prostu śmieciem.
- Masz rację – powiedziałem podnosząc się z ziemi. - A teraz ten śmieć idzie do domu, nie mam czasu więcej się z tobą bawić.
***
Wioska Lodu ledwo zniknęła nam z oczu, a Temari już postanowiła zacząć:
- Trochę przesadziłeś, Shikamaru – powiedziała smutna.
- Wiem o tym, nie drąż tematu – odpowiedziałem. Ona akurat nie lubiła Ayako, więc czemu ją to tak dotknęło?
- Gdzie twój ochraniacz wioski lodu? - Spytała patrząc na liść Konohy spoczywający na blaszce na moim ramieniu.
- Na odpowiednim miejscu moja droga – powiedziałem patrząc na niebo. - Na odpowiednim miejscu.
- Na grobie Ayako – usłyszałem w głowię głos Ikagawashīego.
- Przecież dobrze wiesz. Byłeś tam ze mną – odpowiedziałem mu. - Po co mnie nachodzisz?
- Wiesz kto zabił Ayako? - Zapytał mnie.

- Wiem, to byłem ja – powiedziałem, wiedząc, że oczekiwał innej odpowiedzi, ale ja nie chciałem zrzucać winy na niego. Wiedziałem, że to ja nawaliłem. - Jeśli to wszystko to siedź cicho. Potrzebuję odrobiny spokoju - Temari spojrzała się na mnie i promieniście uśmiechnęła, widać chyba przejrzałą moją odpowiedz na jej pytanie.

Od Autora: Jej, troszkę czasu zajęło mi napisanie tego rozdziału, ale jako usprawiedliwienie mogą powiedzieć, że dla mnie był to jak na razie najtrudniejszy rozdział do napisani w mojej "blogersko-pisarskiej karierze". Dlatego mam nadzieję, że się podobało, że nie było dużo błędów i jestem bardzo ciekawy waszej opinii na temat tej notki. Więc byłbym bardzo szczęśliwy jeśli zostawilibyście komentarz zawierający co się podobało, a co nie. Chyba możecie to dla mnie zrobić z okazji tego, że jest to publikacji jakże majestatycznego rozdziału numer "20" (Jej już druga okrągła dziesiątka!!! Dumni?). Jeszcze raz: mam nadzieję, że się podobało.

0 komentarze:

Prześlij komentarz