sobota, 30 sierpnia 2014

Rozdział X

Skończyliśmy posiłek, a on po raz kolejny ciężko westchnął.
- Shikamaru, zgodziłeś się, że będziesz mi czasem pomagał w gotowaniu, więc przestań tak wzdychać – warknęłam na niego, a ten spojrzał na mnie swoimi leniwymi oczami.
- Zgodziłem się, ale nie spodziewałem się, że to będzie takie upierdliwe – westchnął, denerwując mnie tym jeszcze bardziej.
- Jeszcze jedno westchnięcie, a... - brunet po raz kolejny ciężko wypuścił powietrze, kończąc tym mój limit cierpliwości. Wstałam zdenerwowana od stołu i udałam się do pomieszczenia, gdzie nie było „sapiącego ninji”. Będąc w moim pokoju, opadłam ospale na łóżko po sytym posiłku. - Ale co ja będę sama robić? - Spytałam samą siebie i zaraz po zadanym pytaniu nadeszło olśnienie. Wyciągnąłem rękę do szuflady przy łóżku i wyciągnąłem z niej stary pamiętnik Shikamaru, ówcześnie wygrzebując z niej jakieś szmatki, którymi była przykryta książka, tworząc jej prowizoryczną osłonę. Przeczytałam już prawię wszystkie wpisy, ale wciąż czułam niedosyt informacji o brunecie. Nie wiedziałam czym kieruje się Shikamaru. Jakie ten chłopak ma cele? I o co chodziło z tą tajemniczą misją? Otworzyłam książkę na ostatnim już wpisie.
Nie mam zamiaru zaczynać od jakichś „drogi pamiętniku” tak jak miałem w zwyczaju. Teraz rozumiem, że pozostałe notki były po prostu po to, abym mógł się wyżalić, a że nie lubię wypłakiwać się w ramiona innych, dlatego też pisałem ten pamiętnik. I teraz obiecuję, że jest to ostatni raz. Ostatni raz jestem tak słaby i nie radzę sobie z problemami, ale teraz po raz kolejny chce napisać co mnie denerwuję.
Po śmierci ojca cały czas w mojej głowię brzmią jego ostatnie słowa:
– Zaopiekuj się Miyuki. Ona wraz z tobą jest przyszłością tego klanu.
Postanowiłem podążać ostatnią wolą ojca, ale niestety...zawiodłem. Kilka dni temu wracałem do domu po misji:
Szedłem ulicą, podczas gdy na niebie świecił wielki srebrny księżyc. Jedyne na co miałem ochotę to walnąć się na łóżko. Odpaliłem mojego „wieczornego papierosa” i wciąż kierowałem się do domu. Po drodze mijałem dozorców, którzy zamiatali ulicy. Dzieci wracające szybko do domu, aby rodzice nie nakrzyczeli na nie, że chodząc gdzieś po nocach. Byłem już w dzielnicy, w której znajdował się mój dom. Będąc przy drzwiach, wyjąłem z kieszeni klucz i chcąc włożyć go do zamka, drzwi z głośnym skrzypnięciem same się uchyliły. Miyuki nie miała w zwyczaju zostawiać otwartych drzwi. Wyostrzyłem wszystkie zmysły i sięgnąłem po kunai. Pchnąłem mocno drzwi i rozejrzałem się czy w okolicy nie ma żadnych wrogów. Wszedłem w głąb korytarza cały czas utrzymując przy tym środki ostrożności. W holu można było zobaczyć ślady walki. Wywrócona lampa, porozrzucane rzeczy, szedłem dalej, kiedy na podłodze zobaczyłem małą kałużę krwi. Podszedłem do niej i rozglądając się czy nic mi nie grozi, schyliłem się i dotknąłem bordowej kałuży, która była już zimna. Szedłem głębiej przy jednym z pokojów zobaczyłem ślady zostawione przez buty umazane w krwi. Szedłem za odciskami, które zatrzymały się na balkonie. Wszedłem na niego i wspiąłem się na dach. Będąc już na najwyższym punkcie budynku, kierowałem się dalej odciskami krwi, które kończył się na rogu wysokiego komina. Stanąłem przy nim i wziąłem głęboki oddech zanim odważyłem się spojrzeć co znajduję się za kominem. Czułem jak serce podchodziło mi do gardła. Zamknąłem na chwile oczy i wychyliłem głowę za komin, po odliczeniu do trzech otworzyłem oczy i zamarłem. Stałem chwilę wmurowany w ziemie, po czym odwróciłem się od tego co zobaczyłem i cisnąłem trzymanym przeze mnie cały czas kunaiem o ziemie. Wpadłem w niekontrolowany szał. Zacząłem wyładować całą złość na zróżnicowane sposoby. Od okładania posadzki pięściami po krzyczenie „NIE”. Po dłuższej chwili udało mi się wyjść z amoku. Podszedłem do wcześniejszego komina i jeszcze raz spojrzałem na ciało Miyuki. Jej czarne włosy były całe posklejane od krwi, w której sama leżała. Na brzuchu było wielkie rozcięcie, z którego wcześniej obficie sączyła się krew. Podszedłem do niej i wziąłem jej kruche ciało w moje ręce.
- Przepraszam, że zawiodłem – powiedziałem cicho, patrząc na wielki, srebrny księżyc, który nas oświecał. - Siostrzyczko, tak bardzo przepraszam.
Czuję, że będę, kiedyś żałował tego, że tak dokładnie to opisałem, ale w każdym razie...zawiodłem ojca. Nie byłem w stanie zapewnić odpowiedniej ochrony mojej siostrze. Ale z powodu jej śmierci, znalazłem cel w życiu. Od tego dnia, będę szukał gnoja, która odważył się tknąć Miyuki. Zacznę porządnie trenować, aby być w stanie go zabić, a potem zrobię to o czym zawsze marzył ojciec: skupie się na uczynieniu rodziny Nara najlepszym klanem w mojej wiosce. Ojcze, Siostro, proszę pomóżcie mi osiągnąć wyznaczone cele, ponieważ robię to wszystko tylko i wyłącznie dla was.
Zamknęłam książkę i po przeczytaniu jej ostatniego zdania, musiałam uporządkować moje myśli. Właśnie dostałam odpowiedzi na wszystkie moje pytania. Shikamaru ciężko i skrupulatnie trenuję, aby być w stanie zabić morderce jego siostry, o której nota bene nigdy nie słyszałam. Tajemnicza misja, o której była mowa w biurze Hokage, prawdopodobnie była misją, która pozwoliłaby brunetowi dowiedzieć się czegoś na temat tego mordercy. Jego cele to: zemsta, spowodowana śmiercią Miyuki i rozwój klanu – wola umierającego ojca. To było straszne! Musiałam coś z tym zrobić, ale na razie nie wiedziałam co.
Temari od kilku dni mnie denerwowała. Chodziła za mną jak cień, nad którym jako członek klanu Nara nie byłem wstanie zawładnąć. Cały czas chciała ze mną o czymś rozmawiać. Opowiadał mi o jakichś pierdołach, które totalnie mnie nie interesowały. Miałem wrażenie, że za całą tą jej gadką, kryło się coś więcej. Jakieś drugie dno, na które blondynka bardzo powoli starała się mnie naprowadzić, ale postanowiłem odłożyć moje rozmyślenia na później, bo teraz musiałem pozbyć się jakoś natarczywej dziewczyny. Wpadłem na genialny pomysł.
- Muszę iść trenować – przerwałem jej długi wywód i skierowała swoje kroki do przedpokoju. Zacząłem wkładać moje buty, kiedy zorientowałem się, że dziewczyna nade mną stoi. Uniosłem lekko głowę i zrobiłem pytającą minę.
- Idę z tobą – powiedziała i zaczęła robić to co i ja wcześniej.
- Ale wiesz mam bardzo ciężkie treningi. Nie chciałbym, abyś się przemęczyła – starałem się odwieść Temari od myśli wspólnego treningu.
- Może zamiast treningu zrobimy mały pojedynek? - Spytała akcentując słowo „pojedynek”, a ja w odpowiedz zrobiłem tylko sceptycznie nastawioną minę. - Pojedynek jest chyba lepszą formą treningu niż jakieś rzucenie shurikenami i używanie losowych jutsu na drzewach, co nie? - Starała się mnie przekonać, ale ja wciąż starałem się utrzymywać na twarzy maskę sceptycyzmu. - No chyba, że się boisz, że nie jesteś wstanie mnie pokonać tak jak na egzaminie na chunina – dodała obojętnie.
- Dobra chodźmy – powiedziałem z zażenowaniem, zastanawiając się czy takie argumenty kiedyś przestaną na mnie działać.
***
Staliśmy na środku dużej, trawiastej łąki, która znajdował się w środku lasu. Była ładna pogoda. Słońce lekko ogrzewało cały teren, ale na szczęście temperatura nie była zbyt wysoka, a co pewien czas można było poczuć przyjemny powiem chłodnego wiatru na plecach. Wszystko to dawało dobre warunki na rozegranie małego, przyjaznego sparingu.
- O co walczymy? - Spytałem, podchodząc do Temari, która właśnie rozciągała obręcz barkową.
- Musimy walczyć o coś?
- Zawsze walczę o coś – odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
- Okej więc wymyśl coś. Jeśli ja przegram to...- zaczęła.
- Będziesz siedziała cicho do końca dnia – dokończyłem bez dłuższego zastanowienia. Na co dziewczyna odpowiedział nieprzychylnym spojrzeniem. - A jeśli ja przegram... - odbiłem piłeczkę w jej stronę.
- To gotujesz do końca miesiąca – przyznaję, taka kara za porażkę byłą dość surowa i motywująca.
- Zasady są takie, że walczymy na 100% swoich możliwości – spojrzałem na dziewczyna, która z zadziornym uśmiechem skinęła do mnie głową na znak, że rozumie. - Nawet jeśli łączy się to z odesłaniem przeciwnika do szpitala – powiedziałem dla jasności. - Dobra, jedyne co nam zostało to chyba zacząć walkę – powiedziałem i odchodząc na odpowiednią odległość.
Stanąłem naprzeciwko Temari i ustawiłem się w pozycji bojowej wyciągając ostrza czakry. Blondynka ściągnęła z pleców wachlarz i oparła go ziemie.
- Gotowa?
- Jak zawsze – rzuciła pewna siebie.
Zaraz po zakończeniu swojej wypowiedzi, rozłożyła swój wielki wachlarz i wykonała: Kamaitachi no Jutsu, posyłając fale wiatru w moim kierunku. Z trudem uskoczyłem przez powietrzem i pobiegłem w stronę lasu. Dziewczyna starał się cały czas przerwać mój bieg, powtarzając wcześniejszą technikę, ale bez skutku. Udało mi się przekroczyć linię drzew. Usiadłem, opierając plecy na jednym z drzew i zacząłem myśleć jak bardzo głupie było zgadzanie się na rozegranie przyjaznego sparingu. Chociaż słowo przyjazne, w ogóle nie pasowało do tego pojedynku, który zaraz miał się zacząć. Temari będzie walczyła ze wszystkich sił, aby udowodnić mi, że jest silniejsza, a ja będę robił to samo, aby nie dla niej nie gotować. Wolałem teraz troszkę się przemęczyć, aby potem przez resztę miesiąca nie musieć tego robić.
- A więc teraz musisz się wziąć za walkę – powiedziałem sam do siebie i złapałem w rękę kilka kunai.
Nie widziałam chłopaka odkąd zniknął za linią drzew. Jak to Shikamaru na pewno coś knuł. Jedyne o co nie musiałam się teraz martwić to, to że jego cień mnie dosięgnie, ponieważ byłam aktualnie poza jego zasięgiem. Usłyszałem, że coś ze świstem tnie za mną powietrze. Posłałam kolejne: Kamaitachi no Jutsu do tyłu i po chwili odwróciłam się, aby zobaczyć co to było. Ujrzałam tylko wbity w ziemie kunai. Po chwili z innego kierunku leciał na mnie kolejny nóż, odbiłam go. Nagle ze wszystkich kierunków zmierzały na mnie niezliczone ilości kunai. Cały czas wykonywałam jedną technikę i skrupulatnie odbiłam stalową broń, która z brzdękiem uderzała o ziemie. Czy on naprawdę chciał mnie pokonać tylko tym? Jeśli tak to chyba mnie nie doceniał. Odparłam cała falę, która nie wyrządziła mi żadnych szkód. Zaczęłam rozglądać się za kolejnymi atakami, ale na razie nic się nie zbliżało. Nagle wyczułam, że znowu coś leci w kierunku moich pleców. Odwróciłam się i pewnym ruchem złapałam kunai, który leciał w moim kierunku.
- Czy to wszystko co masz w zanadrzu?! - Krzyknęłam w kierunku drzew przed sobą.
- Nie! - Usłyszałam zza pleców, a moje ciało przeszył nieprzyjemny paraliż. - Pewnie chciałabyś wiedzieć jak po raz kolejny złapałem cię w moją technikę. Proszę spójrz – moje ciało samo się odwróciło i spojrzało na cień, który przebiegał przez niezliczoną ilość kunai, leżących na ziemi. Shikamaru wyszedł zza drzew i spojrzałam na jego pewny siebie wyraz twarzy, dzieliło nas około sto metrów. Nie przewidziałam tego, że nasza walka skończy się tak szybko, ale patrząc ku górze ujrzałam lekki promyk nadziei, którego postanowiła się trzymać. Musiała to tylko dobrze rozegrać.
- Niemożliwe – powiedziałam z udawanym szokiem, a na twarzy bruneta pojawił się zadziorny uśmieszek. - Jak to możliwe? - Spytałam z oczekiwaniem na długi wywód.
- To proste. Znalazłaś się między młotem, a kowadłem. Najpierw stworzyłem wiele cienistych klonów, które rozstawiły się wokoło polany. Potem ja i moje kopie zasypywaliśmy cię nieprzerwanymi falami kunai, a żeby upewnić się, że byłaś zmuszona do odbijani moich ataków to postanowiłem używać jeszcze cały czas techniki: Shuriken Kage Bunshin no Jutsu, aby nie dać ci wytchnienia – niedobrze, brunet zaczął zbliżać się w moim kierunku. - Kiedy zacząłem rzucać w ciebie bronią, to już wtedy wynik tej walki był ustawiony, reszta była tylko formalnością. Nawet jeśli zorientowałabyś się w trakcie obrony co mam zamiar zrobić to i tak nie miałabyś możliwości do ucieczki, gdyż byłaś za bardzo zajęta obroną – dzieliło nas już tylko pięćdziesiąt metrów.
- Szybciej, szybciej, szybciej! - Krzyczałam w myślach i jak na zawołanie wielka, czarna chmura przysłoniła słońce i cień wokół rozłożonych shurikenów zaczął powoli zanikać. Brunet szybko zorientował się co za tym idzię i ruszył w moim kierunku chwytając swoje ostrza czakry. Ja będąc jeszcze nie w pełni oswobodzona z jutsu Nary, starałam się dosięgnąć wachlarz, który leżał tuż obok mnie. Dzieliło nas już tylko dziesięć metrów, kiedy technika Shikamaru przestał działać, a ja szybko złapał swój oręż i zwinnie zablokowałam atak zadany przez sztylety bruneta.
- Muszę przyznać, że tego nie przewidziałem – powiedział ciężko, a na jego twarz zaczęły spadać kroplę deszczu.
- Widać matka natura jest po mojej stronie – rzuciłam z uśmiechem,
Siłowaliśmy się przez chwili, kiedy chłopak przestał napierać na mój wachlarz, schylił się i podcięciem chciał powalić mnie na ziemie, ale mi udało się uskoczyć na nogami chłopaka, podczas lotu otworzyłam swój wachlarz i wycelowałam w niego: Daikamaitachi no Jutsu. Nara oberwał dużą falą wiatru i przejechał plecami przez kilka metrów. Wstał, splunął krwią po czym zdjął z siebie zieloną kamizelkę Konohy, która teraz nadawał się tylko do wyrzucenia, zostając przy tym w samym czarnym podkoszulki na ramiączka. Z wcześniejszego małego deszczyku zrodziła się wielka ulewa i już po kilku sekundach oboje byliśmy cali mokrzy. Jego koszulka przywarła mocno do jego ciała, ukazując przy tym jego mięśnie. Zaczął świdrować otoczenie swoimi czarnymi oczami. Ciekawiło mnie jaki pomysł na tą walkę miał teraz. Wyjął coś z tylnej kabury i mocno ścisnął w ręce.
- Na razie – powiedział i rzucił przedmiotem o ziemie, a w miejscu Shikamaru pojawiła się wielka chmura dymu.
Miałam wrażenie, że chłopak się ze mną bawił. Używał pierwszych lepszych taktyk. Plus cały czas uciekał do lasu. Nie starał się nawet nawiązać jakiejś ciekawej walki. Postanowiłam go zmusić do wyjścia ze swojej kryjówki. Rozłożyłam wachlarz, rozgryzłam palec i zaznaczyłam na nim linię: Kuchiyose: Kirikiri Mai. Z kłębów dymu wyłoniła się jednooka łasica na sierpie, która skierował się w stroną lasu, przerzedzając tym kryjówkę Shikamaru. Po kilku sekundach siania spustoszenie w lesie, zobaczyłam Nare, który opierał się rękami na swoich kolanach i ciężko wzdychał. Musiał mieć wiele trudności, aby uniknąć tego ataku, ale mu się udało, gdyż na jego ciele nie było żadnych nowych ran. Aby nie dać mu ani chwili wytchnienia, zaczęłam kierować w niego swoje: Kamaitachi no Jutsu na co chłopak odpowiedział swoim: Doton: Doryuheki. I tym razem zamiast chować się w lesie chował się za ścianą. Coraz bardziej nie podobała mi się nieśmiałość bruneta, więc tak jak i ostatnim razem postanowiłam wysłać kilka fal wiatrów w stronę kamiennej ściany, aby ją rozkruszyć. Niestety moje pociski tylko połaskotały powierzchnie muru. Odmierzyłam odległość między mną i ścianą. Na szczęście dzieliła nas zbyt duża odległość, aby był w stanie złapać mnie w swoją technikę.
- Przestań się chować! - Warknęłam w przypływie emocji.
Dostałem natychmiastową odpowiedz w postaci Shikamaru, który wskoczył na swoja ścianę.
Wykonałem kilka pieczęci i wysłałem w kierunku Temari: Katon: Hosenka no Jutsu. Dziewczyna chciała złapać za wachlarz, ale nagle spod jej nóg wyskoczyła moja kopia i wytrąciła jej broń z ręki. Kilka małych kul ognia zmierzało na blondynkę, która zwinnie je ominęła, ale po skończeniu sekwencji uników stanęła jak wryta, nie mogąc się ruszyć, ale wiedziałem, że to jest jeszcze za mało i za chwilę spod ziemie wyskoczyło siedem psów, które powaliły blondynkę i trzymały ją mocno za ubrania. Poczułem ulgę, że ta walka już się skończyła i nie byłem zmuszony do pokazywania moich dalszych asów z rękawa. Podczas myślenia jak cudowny będzie dzień spędzony w ciszy, poczułem stal na swojej krtani.
- Przyznaję nieźle to wykombinowałeś – powiedziała Temari, która znikąd pojawiła się za moimi plecami i przystawiała niebezpiecznie ostrą stal do mojej szyi. Spojrzałem przed siebie i ujrzałem jak moje psy stoją koło kłody. A więc to była zwykła podmiana.
- Pewnie nie muszę ci tłumaczyć jak to wszystko zrobiłem?
- Najpierw schowałeś się za ścianą, abym nie widziała co robisz. Potem wykonałeś swoją ogniową technikę, którą mogłabym najzwyczajniej odbić swoim wachlarzem, ale wtedy wytrącił mi go z rąk twój klon, używający stylu ziemi. Starałam się uniknąć kul ognia, które lecac w moim kierunku, rozświetlały przy tym ziemie. Dzięki czemu wcześniejsze kunaie ponownie rzucały cień i umożliwiły ci wykonanie: Kagemane no Jutsu i złapanie mnie w swój cień, ale niestety. Twoja technika nie mogła trwać zbyt długo, ponieważ kule ognia zaraz zgasłyby i cień przestałby mnie obezwładniać, ponieważ odległość, która nas dzieliła była zbyt długa jak na twoją technikę. Więc wysłałeś swoje psy, aby mnie trzymały i wtedy mógłbyś zrobić co chcesz – skończyła omawiać moje działania. - Wygrałam – dodała za chwile z uśmiechem.
- Nie wydaję mi się.
Nagle poczułam jak moją sylwetę kilkukrotnie oplata jakaś żyłka. Za chwilę ktoś pociągnął żyłkę, przyciągając mnie przy tym do drzewa. Shikamaru, któremu przed chwilą trzymałam kunai przy gardle rozmył się w białym dymie. Starałam się poruszyć rękoma, ale niestety bez skutku. Byłam przywiązana do drzewa. Nagle zza pleców usłyszałam głos Shikamaru:
- Katon: Ryuka no Jutsu – co?! Czy on miała zamiar mnie tu spalić?! Zamknęłam oczy w oczekiwaniu na falę bólu, ale owa nie nadeszła. Uchyliłam lekko jedno oko i ujrzałam przed sobą tylko uśmiechniętego bruneta.
Otworzyła niepewnie jedno oko.
- Chyba nie myślałaś, że cię spalę? - Spytałem ze śmiechem na ustach.
- Nie byłam pewna – fuknęła, a ja w tym momencie poluzowałem żyłki, trzymające na uwięzi blondynkę. W miejscu cienkich linek, na skórze dziewczyna było już widać blizny, które zostały spowodowane zbyt mocnym ściskaniem żyłki. Poczułem się źle z powodu zobaczonych ran.
- Powinniśmy wracać do domu – powiedziałem, a dziewczyna jak na zawołanie stanęła przy moim boku i za chwilę ruszyliśmy razem do naszego mieszkania. Nie spieszyło się nam, mimo wielkiego deszczu, który towarzyszył nam od pewnego momentu walki.
***
Po powrocie do domu, oboje coś zjedliśmy, umyliśmy i przebraliśmy się w coś suchego. Odpoczywając na łóżku, nagle zaczęły mnie nękać wyrzuty sumienie. Cały czas miałem przed twarzą blizny, które zrobiłem blondynce podczas sparingu. Miałem przynajmniej nadzieję, że dziewczyna nie ma mi tego za złe. Ale już to czy jest na mnie zła czy nie, było inną sprawą, ponieważ nie byłem w stanie domyślić się jakie jest aktualnie nastawienie dziewczyny do mojej osoby. Postanowiłem pójść do niej i najzwyczajniej w świecie poprosić o odpowiedzi na nurtujące mnie pytania. Poszedłem do salonu i ujrzałem Temari, która siedziała na kanapie i czytała jakąś książkę. Podszedłem bliżej i usiadłem koło niej.
- Możemy pogadać? – Zacząłem, ale odpowiedziała mi tylko cisza. - Czy mam rozumieć przez to, że jesteś na mnie zła? - Zadałem pytanie, a dziewczyna odłożyła powoli książkę i wyszła z pokoju. Świetnie! Teraz nie wiadomo jak długo będzie się na mnie obrażona. Siedząc, usłyszałem jak Temari wraca do salonu. Stanęła przede mną i wyciągnęła przed siebie kartkę. „Przecież nie mogę mówić do końca dnia z powodu porażki” przeczytałem powoli. - Wydaję mi się, że można odwołać moją nagrodę za zwycięstwo.
- A co jest takiego ważniejszego niż twoja nagroda? - Spytała
- Po prostu chciałbym żebyś odpowiedziała mi na parę pytań.
- Pytań? Mam pewien pomysł – powiedziała jakby nagle ją coś oświeciło.
- Mam się bać?
- Ha-ha-ha bardzo śmieszne. Zagramy w pytania – powiedziała z dumą.
- Jakie są zasady?
- Na początku wybieramy liczbę pytań. Później gramy w kamień, papier, nożyce. Zwycięzca jako pierwszy zadaję swoją serie pytań. Na wszystkie pytania trzeba odpowiadać zgodnie z prawdą. Łapiesz? - Skinąłem głową na znak, że rozumiem. - To ile pytań?
- Dwa – odpowiedziałem bez zastanowienia.
- Trzy? - Spytała z krzywym uśmiechem.
- Niech będzie – westchnąłem.
- Więc teraz kamień, papier, nożyce. Do trzech - po pięciu krótkich pojedynkach wygrałem z blondynką trzy do dwóch. - Więc o co chcesz mnie zapytać?
- Co to była za sprawa, którą chciałaś załatwić w Sunie?
- Więc zorientowałeś się, że to nie o ciuchy wtedy chodziło? - Spytała z uśmiechem.
- A więc... - ponagliłem ją. Temari wstała i wyszła z pokoju. Za chwilę wróciła, trzymając coś za plecami.
- Zamknij oczy i wyciągnij przed siebie dłonie – nakazała, a ja posłusznie wykonałem jej polecenie. Poczułem jak kładzie mi coś na dłoniach. - Możesz otworzyć oczy – zrobiłem to co kazała i spojrzałem na to co trzymałem w rękach. Była to piękna czarna pochwa na katanę. Ze wielkim, srebrnym symbolem mojego klanu na środku. - Załatwiałam prezent dla ciebie. Stwierdziłam, że taki piękny miecz jak Ikagawashi no ken musi mieć równie piękne opakowanie – nie wiedziałem co powiedzieć, więc wydukałem tylko:
- Dziękuje, jest naprawdę ładna.
- Jakie jest drugie pytanie?
- Jesteś na mnie zła?
- Zła? Dlaczego?
- Miałem takie wrażenie – odetchnąłem w ulgą. - Trzecie pytanie brzmi: Czy rany, które ci sprawiłem...bolą? - Temari wyglądała na lekko zszokowaną tym pytaniem, ale za chwile przybrała normalny wyraz twarzy.
- Nie. Takie rany to pikuś. Ale dziękuję ci, że się mną interesujesz – powiedziała z uśmiechem.
- Teraz twoja kolej.
Miałam teraz okazje, wypytać do o wszystko.
- Podobno Ikagawashi no ken może używać tylko osoba, której życie było spowite ciemnością. Więc tu pytanie: Jak twoje życie było spowite ciemnością?
- W naszym klanie mamy pewną tradycję. Jako, że nasze techniki opierają się na manipulacji cieni tak więc do tego cienia trzeba się jakoś...można by powiedzieć przyzwyczaić. Za młodu, każdy członek naszego klanu musi przez miesiąc nieustnie trenować swoje techniki. Byłoby to normalne, ale dzieci muszą trenować w pewnym specjalnym pomieszczeniu, gdzie nie ma światła. Trenują tam nieustanie z ośmiu godzinną przerwą na sen i jedzenie. Jeśli po miesięcznym treningu dzieci nie są wstanie zatrzymać dorosłego przeciwnika swoją techniką manipulacji cieni to wtedy nie są oni dopuszczeni do zostania ninją.
- Shikamaru, czy ty też? - Spytałam z trudnościami.
- Każdy – odparł chłodno, a mi zrobiło się trochę smutno z powodu takich ciężkich przeżyć bruneta.
- Opowiedz mi kim jest Miyuki – zadałam kolejne pytanie, a Narze ewidentnie to pytanie się nie spodobało.
- Miyuki jest moją starszą siostrą, która była jednym z najbardziej utalentowanych członków klanu Nara. Wszyscy mówili, że ona jest osobą, która wyprowadzi naszą rodzinę na szczyt, ale niestety została zamordowana. Kolejne pytanie – wyrzucił z siebie to wszystko na jednym tchu.
- Opowiedz mi trochę o tym – pokazałam mu jego stary pamiętnik.
Chłopak wstała i wyrwał mi książkę ze złością z ręki. Wyszedł na balkon podrzucił swój pamiętnik do góry i wykonał jakąś technikę po chwili z jego ust wyleciała wielka kula ognia, która obróciła papier w popiół. Wrócił do pokoju i mijając mnie powiedział:
- Tyle mogę ci o tym opowiedzieć – rzucił na odchodne.

Od Autora: Proszę! O to rozdział numer dziesięć. Mam nadzieję, że się podobał. Jak obiecałem w jednym komentarzu udało mi się wyrobić przed końcem sierpnia. Chciałbym poinformować, że notki teraz będę pojawiały się częściej niż raz na miesiąc, czyli tak jak miał to miejsce ostatnio. Co prawda będę miał teraz szkołę i w ogóle, ale jeśli się postaram to może uda mi się wrzucać rozdział na tydzień (zrobię co w mojej mocy).