Siedziałam
na jasnej, skórzanej sofie i czekałam na Daikiego. Oczywiście w
czasie czekania nie próżnowałam i starałam się ułożyć jakiś
sensowny plan ataku, ale nic, ale to zupełni nic nie przychodziło
mi do głowy. Spowodowane to było tym, że za każdym razem jak coś
mi zaczynało świtać to zaraz zostawało zgaszone przez myśl o
Daikim. Usłyszałam jak na dole panuję wrzawa. Co oni się tak
pruli? Facetów nie da się zrozumieć...Daiki na przykład.
Świetnie! Znów się rozkojarzyłam. Usłyszałam czyjś chód,
spojrzałam w kierunku wejścia i...świetnie Daiki szczerzący się
do swojej „pani”. I całe wymyślanie jakiegokolwiek planu poszło
się kochać, czyli coś co ja niby miałam za chwilę robić. No
cóż...co do planu to musiałam zdać się na żywioł, może to i
lepiej.
-
Hej skarbie – powiedział z nieschodzącym uśmiechem.
Uśmiech,
który chciałam mu zedrzeć z twarzy. Nawet nie wiem, w którym
momencie patrzenia się na niego coś we mnie pękło. Wstałam z
kanapy i w błyskawicznym tempie znalazłam się przed nim i trzy
szybkie uderzenia w podbrzusze, oszołomiły go. Po mocnym kopnięciu
wylądował na ścianie. Wyciągnęłam schowane kunaie i
przygwoździłam go nimi do ściany. Głowę miał spuszczoną. Nie
był nieprzytomny. Był po prostu oszołomiony, zszokowany.
-
Dlaczego? - Spytałam się, wyczuwając lekką łamliwość w moim
głosie. - Dlaczego nie wróciłeś do wioski skoro żyłeś? Czy ty
wiesz ile czasu cię opłakiwałam i obarczałam winą za wszystko co
tu się stało przed laty?
-
Temari? - Spytał półprzytomnym głosem.
-
A z kim jeszcze tu byłeś, kiedy cię tu prawię zabili?! -
Warknęłam na niego, starając się wytrzeć ten przeklęty makijaż,
który miałam na sobie. Zapewne wyglądałam jak potwór.
-
Dlaczego nie wróciłem? - przerwał swoją ledwo zaczętą
wypowiedz. - To jest dobre pytanie. A nawet bardzo dobre – uniósł
głowę i spojrzał mi prosto w oczy. - Ale mam lepsze. Powiedz mi
dlaczego nikt mnie nie szukał?
-
A myślisz, że w trakcie przygotowań do Czwartej Światowej Wojny
Shinobi szuka się zwłok?! - Warknęłam po raz kolejny, ale po
ostatnim słowie moja złość została zastąpiona przez lekki
strach, którego źródłem były mroczne i złe ślepia wpatrzone w
moją osobę.
-
A więc kolejne pytanie. Kto powiedział, że jestem martwy? - Przemilczałam
i zrobiło mi się jakoś dziwnie źle. - No tak: „A z kim jeszcze tu byłem?” - Zadał kolejne pytanie z przekąsem, na które spuściłam
głowę i przestałam patrzeć w jego oczy, były zbyt straszne. -
No, ale myślałaś, że nie żyję. Oni też, a nawet to ja sam tak
myślałem przez bardzo długi czas, ale miałem szczęście, że
wyrzucili mnie do pobliskiego lasu jeszcze lekko dychającego. Nie
wiem ile tam leżałem, ale znowu szczęście dało mi się we znaki,
bo pewien pustelnik, który wyjątkowa daleko tego dnia zapuścił
się na zbieranie ziół, znalazł moje ciało i postanowił mi pomóc.
Nie wiem, czy moja opaska ninji pomogła mu w podjęciu, no cóż, dla
mnie dobrej decyzji. Po długim czasie wyleczył mnie z moich
licznych ran. Ogarnął mnie lekki smutek, ponieważ od momentu jak
zacząłem kontaktować to zapewniałem go, że za niedługo przyjdą
ninja z mojej wioski i jak tylko wrócę do domu to wynagrodzę mu
całą jego opiekę nade mną w pieniądzach. Ale jak wiesz nikt się
nie zjawiał. Zasmucił mnie bardzo ten fakt – westchnął. - No i
oczywiście trochę rozzłościł. A nawet bardzo. Stwierdziłem, że
skoro dla wioski jestem tylko Jōninem, którego można jak gdyby
nigdy nic wysłać na śmierć i nawet nie chcieć odzyskać jego
zwłok, to chyba nie opłaca mi się tam wracać. Ale jeśli nie tam
to gdzie? Zapewniałem pustelnika, że się odwdzięczę i ze względu
na całą dobroć jaką mi zaoferował, postanowiłem dotrzymać
obietnicy. Więc, wróciłem tutaj. Mogłoby to się wydawać trochę
głupie, ale wszyscy są tu tak głupi jak i ten pomysł –
zażartował. - Ale jak powiedziałem wszyscy są tu tak głupi, że
przejąc kontrolę nad tak ciemnymi masami było zbyt proste, żeby z
tego nie skorzystać – jego uśmiech po żarcie znikł. - Więc
przejąłem kontrolę. I sterowałem wszystkim stąd, a nikt mnie nie
mógł podejrzewać, bo przecież byłem dla was martwy. Po pewnym
czasie i dużych zyskach. Spłaciłem dług, który zaciągnąłem u
pustelnika, z bonusami oczywiście – zamyślił się i podjął
znowu. - Podejdź bliżej, a zdradzę ci pewne dwie mądrości
życiowe, którą nabyłem przez te lata – nie wiem dlaczego, ale
posłuchałam się go i podeszłam do niego bliżej. Staliśmy
praktycznie twarzą w twarz. - Pierwsza to, że przez całe życie
zaciągamy „życiowe” długi u napotkanych ludzi i dajemy się
zaciągnąć u nas innym. A u schyłku naszych dni nasz stan konta wszystkich tych długów zostaje rozliczony i wychodzi czy więcej
daliśmy czy może jednak więcej wzięliśmy nie dając innym przy
tym nic. Jedyne to czego jestem pewien to to, że spłaciłem dług u
pustelnika, ale to rozliczanie leży w indywidualnej kwestii każdego
z nas – uśmiechnął się lekko po raz kolejny. - Druga życiowa
rada to: nie ufaj nikomu, a szczególnie mi.
Zamachnął
się głową, jedyną częścią ciała, którą mógł ruszać po
przygwożdżeniu do ściany i z impetem uderzył mnie w czoło.
Cofnęłam się parę kroków trzymając się za obolałą głowę, z
którego popłynęło trochę krwi. Kiedy już odzyskałam na chwilę
utraconą świadomość to Daiki stał już gotowy do walki ze swoimi
dwiema buławami, które wirowały wraz z jego nadgarstkami, które
miał w zwyczaju w ten sposób rozgrzewać.
Biegłem
ile sił w nogach na górę, a że sił wiele nie miałem to mój
„sprint” zostawiła wiele do życzenia. Jedyne o czym myślałem
to to, żeby jak najszybciej pomóc Temari, ten koleś, ten koleś
był bardzo niebezpieczny, każdy byłby wstanie to stwierdzić po
krótkiej rozmowie. Musiałem się pośpieszyć...
Cały
czas atakowałam go moją techniką Fūton: Kakeami. Fale wiatru
jednak nie znajdowały swojego celu. Daiki skrupulatnie je omijał.
Plus był tego jeden i oboje zdawaliśmy sobie z tego sprawę: on nie
miał szans wyprowadzić żadnego kontrataku. Nasza walka była
prosta i opierała się na szczęściu: kto pierwszy opadnie z sił.
Ja z chakry czy może to jego zawiedzie kondycja. Moja ciągłe
powtarzana technika miała tylko jeden cel: nie dać choćby jednej
najmniejszej możliwości do ataku na moją osobę, pamiętałam
dlaczego Daiki został Jōninem. Stało się to przez jego zdolności,
które sprawiały, że danie mu jednej takiej możliwości kończyło
się zazwyczaj śmiercią przeciwnika. Pewne było to, że w moim
wypadku wystarczy jeden atak, aby ten mógł mnie zabić. Dlatego musiałam kontynuować moją
Fūton: Kakeami i zmusić go do defensywnej postawy. Byłem pewna
siebie. Poziom mojej chakry był wysoki, przez mój trening i to, że
moja najsłabsza z możliwych technik wymagała mało energii, a
spełniała zamierzony efekt, na który po prostu trzeba było
cierpliwie zaczekać.
Wbiegłem
szybko do pomieszczenia, a moim oczom ukazała się Temari, która
szarżowała swoją Fūton: Kakeami na Shōte. Bez namysłu zająłem
miejsce u jej boku i wykonałem pieczęć do Kagemane no Jutsu, kiedy
nagle poczułem potężny kopniak posyłający mnie prosto na ziemię.
-
O co ci chodzi Temari?! - Wrzasnąłem na nią. - Przecież chce ci
pomóc.
-
To moja walka i nawet nie waż mi się do niej wtrącać –
powiedziała nie przestając atakować.
-
Po to jesteśmy duetem, aby sobie pomagać. Nie rozumiesz tego?
-
Rozumiem, a ty zrozum, że tą walkę mam zamiar stoczyć sama! -
Krzyknęła na mnie.
Westchnąłem
tylko przeciągle. Jak chce. Jeśli coś jej się stanie to niech nie
myśli, że będzie mi jej szkoda, chciałem pomóc, sam się tu
wepchnęła, więc teraz jeśli wrócę sam do wioski z informacją,
że Jōnin'ka Sunagakure leży martwa to będzie mi przykro...znaczy
się będę miała to gdzieś. Co ja gadam? Usiadłem w zacienionym
kącie i przyglądałem się ich walce. Była nudna jak flaki z
olejem. Ale jeśli się nie pomyliłem to wydawało mi się, że wiem
dlaczego walczą w taki sposób. Po atakach Temari było widać, że
ta koniecznie nie chce dać przeciwnikowi okazji do kontrataku, ale
to musiało mieć jakieś głębszy sens, bo gdyby nie miało to
blondynka już dawno użyłaby jakiejś silniejszej techniki. Tylko
co? Co ten facet miał w sobie takiego, że nie pozwalała mu
zupełnie na nic, ale jednocześnie nie chciała tego skończyć w
typowy dla niej sposób? Do głowy przyszedł mi tylko jeden pomysł.
Ten facet musiał być bardzo niebezpieczny w walkach w zwarciach.
Może zabójca jak moja Megumi? Jeśli miałem rację to zwycięzcą
będzie ta osoba, która dłużej utrzyma się na nogach. Z rozmyśleń
wyrwał mnie jakieś dziwne przeczucie/instynkt. Temari na chwile
opuściła gardę, a Shōt szybko to wykorzystał i przeprowadzał
kontrofensywę. Jego ostrze było już niedaleko Temari! Cholera!
Musiałem się pośpieszyć...
Nara
siedział sobie w siadzie skrzyżnym w ciemnym kącie i patrzył na
naszą walkę swoim leniwym spojrzeniem. Boże! Nienawidziłam tego.
Walczyłam sama przeciwko Daikiemu nie tylko dlatego, że to była
moja osobista sprawa, ale też dlatego, że na ostatniej misji to
Shikamaru był tym, który coś robi, a ja tylko się przyglądam.
Dlatego teraz chciałam mu pokazać, że jestem potrzebna.
Zapatrzyłam się na niego, nawet nie wiem, w którym momencie, ale
przeszedł po mnie dziwny dreszcz. Spojrzałam w kierunku mojego
przeciwnika...ten był już prawie przy mnie i za moment jego ostra
buława zmierza w moim kierunku. Zacisnęłam mocno powieki w
oczekiwaniu na potworny ból, ale nic nie nadchodziło. Otworzyłam
oczy i zobaczyłam plecy Nary. W jego lewą łopatkę była wbita
buława Daikiego. Na moją twarz skapnęła kropelka jego krwi.
-
Dlatego... - zaczął z trudem. - Dlatego, pracujemy w duecie i
powinniśmy walczyć w duecie, aby uniknąć... - zacharczał i
splunął krwią. - Uniknąć takich niemiłych sytuacji.
-
Urocze... - uśmiechnął się Daiki.
-
Nie prosiłam cię o to! - Krzyknęłam i zacisnęłam zęby. - Nikt
ci nie kazał tego robić!
-
To był po prostu...instynkt
Jego
słowa rozbrzmiały mi w głowię. Shikamaru przeze mnie został
ciężko ranny, może nawet zginie. Co ja bez niego zrobię? Poczułam
małe ukucie w serce. Co to było za dziwne uczucie? Nie pora się
teraz zastanawiać. Trzeba działać i zwiększyć szanse Shikamaru
na przeżycie. Chwyciłam mocniej mój wachlarz, kiedy nagle ciało
Naru przybrało całe czarny kolor. Zaczęło się rozpływać i
wchodzić na ciało Daikiego. Ten po chwili zaczął się szamotać i
wyrywać. Ale z jakiegoś powodu nie mógł. Ciało Nary pokryło
całego Daikiego i...zaczęło to wyglądać tak jakby przeciwnik był
pokryty cały cieniem.
-
Kage Bunshin no Jutsu... - usłyszałam zza siebie dobrze mi znany
głos, który dostarczył mi euforii.
Odwróciłam
się, aby zobaczyć Shikamaru wychodzącego z kąta, w którym jak
widać był cały czas. Ledwo trzymał się na nogach, a jego dłoń
była ułożona w jakąś nie znaną mi pieczęć.
-
...Nara Style... - z jego nosa poleciała stróżka krwi, a
właściciel nosa upadł bezwładnie na ziemie.
Westchnęłam
entuzjastycznie, kiedy usłyszałam chrapanie Nary. To było na
szczęście zwykłe przemęczenie. Uśmiechnęłam się i wyruszyłam
w kierunku Daikiego, ale niestety z każdym krokiem mój uśmiech
znikał.
-
Teraz ja będę mówiła, a ty będziesz słuchał. I nie próbuj
żadnych sztuczek jak ostatnio, bo teraz nie dam się na nie złapać
– powiedziałam do niego.
-
Jakbym był wstanie...To coś tego chłopaka co mnie trzyma jest zbyt
potężne – dobrze dobrał słowa. Ja sama nie wiedziałam co to
dokładnie za technika. Jedno było pewne Nara dał mi poznać już
drugą swoją nową technika. Obie były cholernie silne.
-
Rozmawialiśmy wcześniej o długach – szłam w jego kierunku i
wyciągnęłam kunai. - Masz rację, ten ostateczny rozrachunek jest
sprawą osobistą każdego z nas. Ale mogę powiedzieć ci jeszcze
jedno, mój dług wobec ciebie został spłacony. Powiedziałam w
raporcie, że nie żyjesz – przejechałam szybko po krtani
Daikiego, a czerwona ciecz zaczęła obficie wypływać. - I nie
żyjesz. - O dziwo, myślałam, że to będzie ciężkie, a
jednak...nie bolało...
***
Miałem
bardzo przyjemny scenę rozgrywającą się w mojej głowię, kiedy...nagle znikąd osoba w moim śnie
zdzieliła mnie plaskiem w policzek.
-
Wstawaj! Leniu! - Ktoś krzyczał na mnie niemiłosiernie.
Wstałem
i rozejrzałem się po pomieszczeniu, widziałem ciało Shōty i
Temari stojącą nade mną i machającą mi papierami przed nosem.
-
Daiki nie będzie już problemem – powiedziała z uśmiechem. - I
odnalazłam te skradziony plany obrony wioski – machnęła mi
jeszcze raz nimi przed twarzą.
-
Dlaczego Shōta jest nazywany przez ciebie Daikim? - Zapytałem z
nieukrywanym zaciekawieniem.
Temari
opowiedziała mi całą historię. Teraz rozumiałem dlaczego tak
bardzo zależało jej na samotnej walce przeciwko Daikiemu. Wydawało
mi się, że zabicie byłego kolegi mogło być dla niej ciężkie,
ale albo bardzo dobrze ukrywała smutek, albo w ogóle nie odczuwała
smutku z tego powodu. Znając blondynkę to prędzej to drugie.
Wychodząc naszym oczom ukazała się arena walki z masą poobijanych
ciał wokół, niektóre z nich były zwęglone.
-
Co tu się stało? - Zapytała unosząc brew.
-
No cóż...zacząłem się o ciebie trochę martwić, bardzo chciałem
wrócić na górę i udzielić ci pomocy po tym jak Daiki się mnie w
inteligenty sposób pozbył. Miałem skrępowane ręce kajdanami i
musiałam się ich szybko pozbyć. Jedna z technik ognia mi w tym
bardzo pomogła, chociaż lekko przypaliła nadgarstki i paru tutaj
leżących... - Temari szybkim ruchem złapała moje nadgarstki i
zaczęła je dokładnie oglądać.
-
To jest pierwszy stopień oparzenia. Na szczęście nic poważnego –
powiedziała z uśmiechem. - Mam jeszcze jedną prośbę. Opowiedz mi
coś o tej super technice, w którą złapałeś Daikiego –
poprosiła nie ukrywając entuzjazmu. To dziwne, ale coś się między
nami zmieniło.
-
To był zwykły klon stworzony z cienia. W momencie, kiedy ktoś go
zaatakuję to ten zamienia się w cień, z którego jest stworzony i
działa jak zwykłe Kagemane no Jutsu. Tyle, że trudniej się z
niego wyrwać. I jest, no nie wiem, trudniejsze do przewidzenia.
-
Tą techniką – zaczęła. - Możesz przecież nią pokonać
każdego.
-
Nie prawda. Ciebie nią nie pokonam. Działa tylko kiedy ma
bezpośredni kontakt z przeciwnikiem lub przedmiotem, którym wykonał
atak. Twój wiatr by po prostu zbył mojego klona, chyba, że
uderzyłabyś go wachlarzem w głowę. Plus, jeden taki klon,
pochłania prawię całą moją chakrę. Więc jeśli źle go użyję
to przegram całą walkę.
Byliśmy
już poza Czarnym Kręgiem. Nikt nam nie przeszkadzał w tym,
ponieważ w trakcie mojej walki wszyscy, albo uciekli, albo leżeli
na deskach.
-
No dobra! No to do wioski – podjąłem entuzjastycznie, na co
Temari tylko burknęła.
-
Trzeba się jeszcze zająć twoją Megumi.
-
A no tak – zaśmiałem się sztucznie. - Zapomniałem o niej –
pamiętałem o niej cały czas. Dlaczego musiała sobie o tym
przypomnieć?
Pod
drzewem, pod którym ją zostawiliśmy była tylko luźna lina i dwa
liściki. Na jednym było napisane: „Do Shikamaru”, a na drugim
„Do Temari”. Nie wiem czemu, ale zainteresowała mnie treść
wiadomości zaadresowanej do mnie.
Droga
Temari
Pewnie
zastanawiasz się dlaczego do ciebie piszę? W sumie to sama się nad
tym teraz zastanawiam. Po prost poczułam dziwną potrzebę
zostawienia wam moich osobistych przemyśleń. Co do tego jak się
uwolniłam: pomyśl – list w
tym miejscu miał poskreślanie paręnaście słów. -
Właściwie to, a niech będzie...napisałam to po to, żeby dać ci
jedną radę. Widzę jak on na Ciebie patrzy. Patrzy się spojrzeniem
jakim mnie nigdy nie obdarzył. Wiem, że coś między wami będzie,
albo już jest? Nie ukrywaj, że nic do niego nie czujesz, bo to też
widać na pierwszy rzut oka. Jedyna rada, którą mogę Ci dać
odnośnie samego Kochasia Shikamaru to to, żebyś nie była zbyt
natarczywa. Wiesz to będzie dla niego zbyt...„upierdliwe”. Daj
mu czas. On zrozumie co się między wami dzieje, albo już rozumie
tylko nie chce tego pokazać. Jeśli dasz sprawą potoczyć się
powoli i w stylu Nary to między wami będzie tyle miłości jak w
mało, którym związku. Kończę, może kiedyś uda nam się spotkać
w normalnych warunkach.
Parsknęłam
i poczułam jak moje policzki się lekko zarumieniają.
-
Głupia ta twoja była – burknęłam bardziej do siebie niż do
Shikamaru, ale ten to na pewno usłyszał.
Zacząłem
powoli otwierać list i przeczytałem w myślach, krótką jak na
list treść:
Drogi
Shikamaru!
Ależ
Ci się oczy błyszczą jak patrzysz na swoją partnerkę. Nie
spierdol tego, leniu!
-
Głupia ta twoja była – Temari
cicho burknęła, najwidoczniej właśnie skończyła czytać swój
list.
-
Muszę się zgodzić, za mądra to ona nie jest. Ale zdarza się jej
mieć jakąś trafną uwagę – powiedziałem i wpatrzyłem się w
niebo, ależ dzisiaj były piękne chmury. - To co? Wracamy do wioski
składamy raport, zjemy coś i idziemy spać? - Spytałem, ale
zauważyłem mały rumieniec na twarzy dziewczyny. - Miałem na myśli
osobno, oczywiście.
-
Powrót, raport, posiłek, brzmią dobrze - na szczęście
zignorowała moją ostatnią część wypowiedzi. - Ale co do snu to
możemy się wstrzymać. Jesteś mi coś jeszcze winien.
-
Co? - Zrobiłem zdziwiony wyraz twarzy. - Co niby jestem ci winien?
-
Wynagrodzenie – powiedziała z uśmiechem. - Swojego focha, za to,
że przeczytałam twój pamiętnik – założyłem ręce na kark i
spojrzałem znowu w górę.
-
A niech będzie – powiedziałem cicho po chwili. - Co to ma być?
-
Jeszcze myślę, ale nie bój się. Nie spodoba ci się.
Szliśmy kawałek w błogiej ciszy, którą oczywiście nie ja musiałem przerwać:
- Shikamaru - mruknąłem na znak, że ją słucham. - Wiem, że to tak naprawdę Ty ją wypuściłeś wtedy, gdy poszedłeś do niej pod pretekstem "zaciśnięcie węzłów" - ciekawe jak na to wpadła...
Od Autora: Jakoś tak wyszło, że rozdział pojawił się szybciej niż zwykle. Co prawda trochę krótszy, ale to dlatego, że stwierdziłem, że to jest odpowiedni moment do zakończenia kolejnej notki. Naprawdę nie wiem jak udało mi się tak szybko z tym uwinąć, ale jakoś tak wyszło, że pisałem i w pewnym momencie mówię: "O kurde, mam już materiału na kolejny rozdział". Mam nadzieję, że wpis się podobał i z góry przepraszam za błędy, bo na pewno jakieś są :P i jeśli masz ochotę to nie zapomnij zostawić komentarza.