środa, 25 marca 2015

Rozdział XV

Siedziałam na jasnej, skórzanej sofie i czekałam na Daikiego. Oczywiście w czasie czekania nie próżnowałam i starałam się ułożyć jakiś sensowny plan ataku, ale nic, ale to zupełni nic nie przychodziło mi do głowy. Spowodowane to było tym, że za każdym razem jak coś mi zaczynało świtać to zaraz zostawało zgaszone przez myśl o Daikim. Usłyszałam jak na dole panuję wrzawa. Co oni się tak pruli? Facetów nie da się zrozumieć...Daiki na przykład. Świetnie! Znów się rozkojarzyłam. Usłyszałam czyjś chód, spojrzałam w kierunku wejścia i...świetnie Daiki szczerzący się do swojej „pani”. I całe wymyślanie jakiegokolwiek planu poszło się kochać, czyli coś co ja niby miałam za chwilę robić. No cóż...co do planu to musiałam zdać się na żywioł, może to i lepiej.
- Hej skarbie – powiedział z nieschodzącym uśmiechem.
Uśmiech, który chciałam mu zedrzeć z twarzy. Nawet nie wiem, w którym momencie patrzenia się na niego coś we mnie pękło. Wstałam z kanapy i w błyskawicznym tempie znalazłam się przed nim i trzy szybkie uderzenia w podbrzusze, oszołomiły go. Po mocnym kopnięciu wylądował na ścianie. Wyciągnęłam schowane kunaie i przygwoździłam go nimi do ściany. Głowę miał spuszczoną. Nie był nieprzytomny. Był po prostu oszołomiony, zszokowany.
- Dlaczego? - Spytałam się, wyczuwając lekką łamliwość w moim głosie. - Dlaczego nie wróciłeś do wioski skoro żyłeś? Czy ty wiesz ile czasu cię opłakiwałam i obarczałam winą za wszystko co tu się stało przed laty?
- Temari? - Spytał półprzytomnym głosem.
- A z kim jeszcze tu byłeś, kiedy cię tu prawię zabili?! - Warknęłam na niego, starając się wytrzeć ten przeklęty makijaż, który miałam na sobie. Zapewne wyglądałam jak potwór.
- Dlaczego nie wróciłem? - przerwał swoją ledwo zaczętą wypowiedz. - To jest dobre pytanie. A nawet bardzo dobre – uniósł głowę i spojrzał mi prosto w oczy. - Ale mam lepsze. Powiedz mi dlaczego nikt mnie nie szukał?
- A myślisz, że w trakcie przygotowań do Czwartej Światowej Wojny Shinobi szuka się zwłok?! - Warknęłam po raz kolejny, ale po ostatnim słowie moja złość została zastąpiona przez lekki strach, którego źródłem były mroczne i złe ślepia wpatrzone w moją osobę.
- A więc kolejne pytanie. Kto powiedział, że jestem martwy? - Przemilczałam i zrobiło mi się jakoś dziwnie źle. - No tak: „A z kim jeszcze tu byłem?” - Zadał kolejne pytanie z przekąsem, na które spuściłam głowę i przestałam patrzeć w jego oczy, były zbyt straszne. - No, ale myślałaś, że nie żyję. Oni też, a nawet to ja sam tak myślałem przez bardzo długi czas, ale miałem szczęście, że wyrzucili mnie do pobliskiego lasu jeszcze lekko dychającego. Nie wiem ile tam leżałem, ale znowu szczęście dało mi się we znaki, bo pewien pustelnik, który wyjątkowa daleko tego dnia zapuścił się na zbieranie ziół, znalazł moje ciało i postanowił mi pomóc. Nie wiem, czy moja opaska ninji pomogła mu w podjęciu, no cóż, dla mnie dobrej decyzji. Po długim czasie wyleczył mnie z moich licznych ran. Ogarnął mnie lekki smutek, ponieważ od momentu jak zacząłem kontaktować to zapewniałem go, że za niedługo przyjdą ninja z mojej wioski i jak tylko wrócę do domu to wynagrodzę mu całą jego opiekę nade mną w pieniądzach. Ale jak wiesz nikt się nie zjawiał. Zasmucił mnie bardzo ten fakt – westchnął. - No i oczywiście trochę rozzłościł. A nawet bardzo. Stwierdziłem, że skoro dla wioski jestem tylko Jōninem, którego można jak gdyby nigdy nic wysłać na śmierć i nawet nie chcieć odzyskać jego zwłok, to chyba nie opłaca mi się tam wracać. Ale jeśli nie tam to gdzie? Zapewniałem pustelnika, że się odwdzięczę i ze względu na całą dobroć jaką mi zaoferował, postanowiłem dotrzymać obietnicy. Więc, wróciłem tutaj. Mogłoby to się wydawać trochę głupie, ale wszyscy są tu tak głupi jak i ten pomysł – zażartował. - Ale jak powiedziałem wszyscy są tu tak głupi, że przejąc kontrolę nad tak ciemnymi masami było zbyt proste, żeby z tego nie skorzystać – jego uśmiech po żarcie znikł. - Więc przejąłem kontrolę. I sterowałem wszystkim stąd, a nikt mnie nie mógł podejrzewać, bo przecież byłem dla was martwy. Po pewnym czasie i dużych zyskach. Spłaciłem dług, który zaciągnąłem u pustelnika, z bonusami oczywiście – zamyślił się i podjął znowu. - Podejdź bliżej, a zdradzę ci pewne dwie mądrości życiowe, którą nabyłem przez te lata – nie wiem dlaczego, ale posłuchałam się go i podeszłam do niego bliżej. Staliśmy praktycznie twarzą w twarz. - Pierwsza to, że przez całe życie zaciągamy „życiowe” długi u napotkanych ludzi i dajemy się zaciągnąć u nas innym. A u schyłku naszych dni nasz stan konta wszystkich tych długów zostaje rozliczony i wychodzi czy więcej daliśmy czy może jednak więcej wzięliśmy nie dając innym przy tym nic. Jedyne to czego jestem pewien to to, że spłaciłem dług u pustelnika, ale to rozliczanie leży w indywidualnej kwestii każdego z nas – uśmiechnął się lekko po raz kolejny. - Druga życiowa rada to: nie ufaj nikomu, a szczególnie mi.
Zamachnął się głową, jedyną częścią ciała, którą mógł ruszać po przygwożdżeniu do ściany i z impetem uderzył mnie w czoło. Cofnęłam się parę kroków trzymając się za obolałą głowę, z którego popłynęło trochę krwi. Kiedy już odzyskałam na chwilę utraconą świadomość to Daiki stał już gotowy do walki ze swoimi dwiema buławami, które wirowały wraz z jego nadgarstkami, które miał w zwyczaju w ten sposób rozgrzewać.
Biegłem ile sił w nogach na górę, a że sił wiele nie miałem to mój „sprint” zostawiła wiele do życzenia. Jedyne o czym myślałem to to, żeby jak najszybciej pomóc Temari, ten koleś, ten koleś był bardzo niebezpieczny, każdy byłby wstanie to stwierdzić po krótkiej rozmowie. Musiałem się pośpieszyć...
Cały czas atakowałam go moją techniką Fūton: Kakeami. Fale wiatru jednak nie znajdowały swojego celu. Daiki skrupulatnie je omijał. Plus był tego jeden i oboje zdawaliśmy sobie z tego sprawę: on nie miał szans wyprowadzić żadnego kontrataku. Nasza walka była prosta i opierała się na szczęściu: kto pierwszy opadnie z sił. Ja z chakry czy może to jego zawiedzie kondycja. Moja ciągłe powtarzana technika miała tylko jeden cel: nie dać choćby jednej najmniejszej możliwości do ataku na moją osobę, pamiętałam dlaczego Daiki został Jōninem. Stało się to przez jego zdolności, które sprawiały, że danie mu jednej takiej możliwości kończyło się zazwyczaj śmiercią przeciwnika. Pewne było to, że w moim wypadku wystarczy jeden atak, aby ten mógł mnie zabić. Dlatego musiałam kontynuować moją Fūton: Kakeami i zmusić go do defensywnej postawy. Byłem pewna siebie. Poziom mojej chakry był wysoki, przez mój trening i to, że moja najsłabsza z możliwych technik wymagała mało energii, a spełniała zamierzony efekt, na który po prostu trzeba było cierpliwie zaczekać.
Wbiegłem szybko do pomieszczenia, a moim oczom ukazała się Temari, która szarżowała swoją Fūton: Kakeami na Shōte. Bez namysłu zająłem miejsce u jej boku i wykonałem pieczęć do Kagemane no Jutsu, kiedy nagle poczułem potężny kopniak posyłający mnie prosto na ziemię.
- O co ci chodzi Temari?! - Wrzasnąłem na nią. - Przecież chce ci pomóc.
- To moja walka i nawet nie waż mi się do niej wtrącać – powiedziała nie przestając atakować.
- Po to jesteśmy duetem, aby sobie pomagać. Nie rozumiesz tego?
- Rozumiem, a ty zrozum, że tą walkę mam zamiar stoczyć sama! - Krzyknęła na mnie.
Westchnąłem tylko przeciągle. Jak chce. Jeśli coś jej się stanie to niech nie myśli, że będzie mi jej szkoda, chciałem pomóc, sam się tu wepchnęła, więc teraz jeśli wrócę sam do wioski z informacją, że Jōnin'ka Sunagakure leży martwa to będzie mi przykro...znaczy się będę miała to gdzieś. Co ja gadam? Usiadłem w zacienionym kącie i przyglądałem się ich walce. Była nudna jak flaki z olejem. Ale jeśli się nie pomyliłem to wydawało mi się, że wiem dlaczego walczą w taki sposób. Po atakach Temari było widać, że ta koniecznie nie chce dać przeciwnikowi okazji do kontrataku, ale to musiało mieć jakieś głębszy sens, bo gdyby nie miało to blondynka już dawno użyłaby jakiejś silniejszej techniki. Tylko co? Co ten facet miał w sobie takiego, że nie pozwalała mu zupełnie na nic, ale jednocześnie nie chciała tego skończyć w typowy dla niej sposób? Do głowy przyszedł mi tylko jeden pomysł. Ten facet musiał być bardzo niebezpieczny w walkach w zwarciach. Może zabójca jak moja Megumi? Jeśli miałem rację to zwycięzcą będzie ta osoba, która dłużej utrzyma się na nogach. Z rozmyśleń wyrwał mnie jakieś dziwne przeczucie/instynkt. Temari na chwile opuściła gardę, a Shōt szybko to wykorzystał i przeprowadzał kontrofensywę. Jego ostrze było już niedaleko Temari! Cholera! Musiałem się pośpieszyć...
Nara siedział sobie w siadzie skrzyżnym w ciemnym kącie i patrzył na naszą walkę swoim leniwym spojrzeniem. Boże! Nienawidziłam tego. Walczyłam sama przeciwko Daikiemu nie tylko dlatego, że to była moja osobista sprawa, ale też dlatego, że na ostatniej misji to Shikamaru był tym, który coś robi, a ja tylko się przyglądam. Dlatego teraz chciałam mu pokazać, że jestem potrzebna. Zapatrzyłam się na niego, nawet nie wiem, w którym momencie, ale przeszedł po mnie dziwny dreszcz. Spojrzałam w kierunku mojego przeciwnika...ten był już prawie przy mnie i za moment jego ostra buława zmierza w moim kierunku. Zacisnęłam mocno powieki w oczekiwaniu na potworny ból, ale nic nie nadchodziło. Otworzyłam oczy i zobaczyłam plecy Nary. W jego lewą łopatkę była wbita buława Daikiego. Na moją twarz skapnęła kropelka jego krwi.
- Dlatego... - zaczął z trudem. - Dlatego, pracujemy w duecie i powinniśmy walczyć w duecie, aby uniknąć... - zacharczał i splunął krwią. - Uniknąć takich niemiłych sytuacji.
- Urocze... - uśmiechnął się Daiki.
- Nie prosiłam cię o to! - Krzyknęłam i zacisnęłam zęby. - Nikt ci nie kazał tego robić!
- To był po prostu...instynkt
Jego słowa rozbrzmiały mi w głowię. Shikamaru przeze mnie został ciężko ranny, może nawet zginie. Co ja bez niego zrobię? Poczułam małe ukucie w serce. Co to było za dziwne uczucie? Nie pora się teraz zastanawiać. Trzeba działać i zwiększyć szanse Shikamaru na przeżycie. Chwyciłam mocniej mój wachlarz, kiedy nagle ciało Naru przybrało całe czarny kolor. Zaczęło się rozpływać i wchodzić na ciało Daikiego. Ten po chwili zaczął się szamotać i wyrywać. Ale z jakiegoś powodu nie mógł. Ciało Nary pokryło całego Daikiego i...zaczęło to wyglądać tak jakby przeciwnik był pokryty cały cieniem.
- Kage Bunshin no Jutsu... - usłyszałam zza siebie dobrze mi znany głos, który dostarczył mi euforii.
Odwróciłam się, aby zobaczyć Shikamaru wychodzącego z kąta, w którym jak widać był cały czas. Ledwo trzymał się na nogach, a jego dłoń była ułożona w jakąś nie znaną mi pieczęć.
- ...Nara Style... - z jego nosa poleciała stróżka krwi, a właściciel nosa upadł bezwładnie na ziemie.
Westchnęłam entuzjastycznie, kiedy usłyszałam chrapanie Nary. To było na szczęście zwykłe przemęczenie. Uśmiechnęłam się i wyruszyłam w kierunku Daikiego, ale niestety z każdym krokiem mój uśmiech znikał.
- Teraz ja będę mówiła, a ty będziesz słuchał. I nie próbuj żadnych sztuczek jak ostatnio, bo teraz nie dam się na nie złapać – powiedziałam do niego.
- Jakbym był wstanie...To coś tego chłopaka co mnie trzyma jest zbyt potężne – dobrze dobrał słowa. Ja sama nie wiedziałam co to dokładnie za technika. Jedno było pewne Nara dał mi poznać już drugą swoją nową technika. Obie były cholernie silne.
- Rozmawialiśmy wcześniej o długach – szłam w jego kierunku i wyciągnęłam kunai. - Masz rację, ten ostateczny rozrachunek jest sprawą osobistą każdego z nas. Ale mogę powiedzieć ci jeszcze jedno, mój dług wobec ciebie został spłacony. Powiedziałam w raporcie, że nie żyjesz – przejechałam szybko po krtani Daikiego, a czerwona ciecz zaczęła obficie wypływać. - I nie żyjesz. - O dziwo, myślałam, że to będzie ciężkie, a jednak...nie bolało...
***
Miałem bardzo przyjemny scenę rozgrywającą się w mojej głowię, kiedy...nagle znikąd osoba w moim śnie zdzieliła mnie plaskiem w policzek.
- Wstawaj! Leniu! - Ktoś krzyczał na mnie niemiłosiernie.
Wstałem i rozejrzałem się po pomieszczeniu, widziałem ciało Shōty i Temari stojącą nade mną i machającą mi papierami przed nosem.
- Daiki nie będzie już problemem – powiedziała z uśmiechem. - I odnalazłam te skradziony plany obrony wioski – machnęła mi jeszcze raz nimi przed twarzą.
- Dlaczego Shōta jest nazywany przez ciebie Daikim? - Zapytałem z nieukrywanym zaciekawieniem.
Temari opowiedziała mi całą historię. Teraz rozumiałem dlaczego tak bardzo zależało jej na samotnej walce przeciwko Daikiemu. Wydawało mi się, że zabicie byłego kolegi mogło być dla niej ciężkie, ale albo bardzo dobrze ukrywała smutek, albo w ogóle nie odczuwała smutku z tego powodu. Znając blondynkę to prędzej to drugie. Wychodząc naszym oczom ukazała się arena walki z masą poobijanych ciał wokół, niektóre z nich były zwęglone.
- Co tu się stało? - Zapytała unosząc brew.
- No cóż...zacząłem się o ciebie trochę martwić, bardzo chciałem wrócić na górę i udzielić ci pomocy po tym jak Daiki się mnie w inteligenty sposób pozbył. Miałem skrępowane ręce kajdanami i musiałam się ich szybko pozbyć. Jedna z technik ognia mi w tym bardzo pomogła, chociaż lekko przypaliła nadgarstki i paru tutaj leżących... - Temari szybkim ruchem złapała moje nadgarstki i zaczęła je dokładnie oglądać.
- To jest pierwszy stopień oparzenia. Na szczęście nic poważnego – powiedziała z uśmiechem. - Mam jeszcze jedną prośbę. Opowiedz mi coś o tej super technice, w którą złapałeś Daikiego – poprosiła nie ukrywając entuzjazmu. To dziwne, ale coś się między nami zmieniło.
- To był zwykły klon stworzony z cienia. W momencie, kiedy ktoś go zaatakuję to ten zamienia się w cień, z którego jest stworzony i działa jak zwykłe Kagemane no Jutsu. Tyle, że trudniej się z niego wyrwać. I jest, no nie wiem, trudniejsze do przewidzenia.
- Tą techniką – zaczęła. - Możesz przecież nią pokonać każdego.
- Nie prawda. Ciebie nią nie pokonam. Działa tylko kiedy ma bezpośredni kontakt z przeciwnikiem lub przedmiotem, którym wykonał atak. Twój wiatr by po prostu zbył mojego klona, chyba, że uderzyłabyś go wachlarzem w głowę. Plus, jeden taki klon, pochłania prawię całą moją chakrę. Więc jeśli źle go użyję to przegram całą walkę.
Byliśmy już poza Czarnym Kręgiem. Nikt nam nie przeszkadzał w tym, ponieważ w trakcie mojej walki wszyscy, albo uciekli, albo leżeli na deskach.
- No dobra! No to do wioski – podjąłem entuzjastycznie, na co Temari tylko burknęła.
- Trzeba się jeszcze zająć twoją Megumi.
- A no tak – zaśmiałem się sztucznie. - Zapomniałem o niej – pamiętałem o niej cały czas. Dlaczego musiała sobie o tym przypomnieć?
Pod drzewem, pod którym ją zostawiliśmy była tylko luźna lina i dwa liściki. Na jednym było napisane: „Do Shikamaru”, a na drugim „Do Temari”. Nie wiem czemu, ale zainteresowała mnie treść wiadomości zaadresowanej do mnie.
Droga Temari
Pewnie zastanawiasz się dlaczego do ciebie piszę? W sumie to sama się nad tym teraz zastanawiam. Po prost poczułam dziwną potrzebę zostawienia wam moich osobistych przemyśleń. Co do tego jak się uwolniłam: pomyśl – list w tym miejscu miał poskreślanie paręnaście słów. - Właściwie to, a niech będzie...napisałam to po to, żeby dać ci jedną radę. Widzę jak on na Ciebie patrzy. Patrzy się spojrzeniem jakim mnie nigdy nie obdarzył. Wiem, że coś między wami będzie, albo już jest? Nie ukrywaj, że nic do niego nie czujesz, bo to też widać na pierwszy rzut oka. Jedyna rada, którą mogę Ci dać odnośnie samego Kochasia Shikamaru to to, żebyś nie była zbyt natarczywa. Wiesz to będzie dla niego zbyt...„upierdliwe”. Daj mu czas. On zrozumie co się między wami dzieje, albo już rozumie tylko nie chce tego pokazać. Jeśli dasz sprawą potoczyć się powoli i w stylu Nary to między wami będzie tyle miłości jak w mało, którym związku. Kończę, może kiedyś uda nam się spotkać w normalnych warunkach.
Parsknęłam i poczułam jak moje policzki się lekko zarumieniają.
- Głupia ta twoja była – burknęłam bardziej do siebie niż do Shikamaru, ale ten to na pewno usłyszał.
Zacząłem powoli otwierać list i przeczytałem w myślach, krótką jak na list treść:
Drogi Shikamaru!
Ależ Ci się oczy błyszczą jak patrzysz na swoją partnerkę. Nie spierdol tego, leniu!
- Głupia ta twoja była – Temari cicho burknęła, najwidoczniej właśnie skończyła czytać swój list.
- Muszę się zgodzić, za mądra to ona nie jest. Ale zdarza się jej mieć jakąś trafną uwagę – powiedziałem i wpatrzyłem się w niebo, ależ dzisiaj były piękne chmury. - To co? Wracamy do wioski składamy raport, zjemy coś i idziemy spać? - Spytałem, ale zauważyłem mały rumieniec na twarzy dziewczyny. - Miałem na myśli osobno, oczywiście.
- Powrót, raport, posiłek, brzmią dobrze - na szczęście zignorowała moją ostatnią część wypowiedzi. - Ale co do snu to możemy się wstrzymać. Jesteś mi coś jeszcze winien.
- Co? - Zrobiłem zdziwiony wyraz twarzy. - Co niby jestem ci winien?
- Wynagrodzenie – powiedziała z uśmiechem. - Swojego focha, za to, że przeczytałam twój pamiętnik – założyłem ręce na kark i spojrzałem znowu w górę.
- A niech będzie – powiedziałem cicho po chwili. - Co to ma być?

- Jeszcze myślę, ale nie bój się. Nie spodoba ci się.
Szliśmy kawałek w błogiej ciszy, którą oczywiście nie ja musiałem przerwać:
- Shikamaru - mruknąłem na znak, że ją słucham. - Wiem, że to tak naprawdę Ty ją wypuściłeś wtedy, gdy poszedłeś do niej pod pretekstem "zaciśnięcie węzłów" - ciekawe jak na to wpadła...

Od Autora: Jakoś tak wyszło, że rozdział pojawił się szybciej niż zwykle. Co prawda trochę krótszy, ale to dlatego, że stwierdziłem, że to jest odpowiedni moment do zakończenia kolejnej notki. Naprawdę nie wiem jak udało mi się tak szybko z tym uwinąć, ale jakoś tak wyszło, że pisałem i w pewnym momencie mówię: "O kurde, mam już materiału na kolejny rozdział". Mam nadzieję, że wpis się podobał i z góry przepraszam za błędy, bo na pewno jakieś są :P i jeśli masz ochotę to nie zapomnij zostawić komentarza. 

poniedziałek, 16 marca 2015

Rozdział XIV

Sędzia machnął ręką...Jeśli temu idiocie coś się stanie to niech nie myśli, że będzie mi go szkoda, ostrzegałam go, sam się tam wepchnął, więc teraz jeśli wrócę sama do wioski z informacją, że ich Jōnin leży zatłuczony na śmierć to będzie mi przykro...znaczy się będę miała to gdzieś. Co ja gadam? Spojrzałam ostatni raz na klatkę, w której właśnie bił się Shikamaru. Na razie dawał rade, ale ciekawi mnie jak to będzie wyglądał za jakieś dwadzieścia minut. Mniejsza o to, musiałam teraz przystąpić do wykonywania zadania. Dowiedziałem się od jednej z Pań, że codziennie o 18 do biura Shōty jest wysyłana jedna z dziewczyn, żeby ten mógł się zabawić. Za każdym razem idzie inna, ponieważ ten daję duże napiwki i dziewczyny postanowiły, że sprawiedliwie będzie jeśli każda z nich będzie miała przyjemność, aby trochę sobie dorobić. Dowiedziałam się, że dzisiaj jest kolej niejakiej Chiki, więc musiałam ją teraz znaleźć i sprawić, żebym to ja mogła odwiedzić Shōte, plus miałam na to bardzo mało czasu, ponieważ godzina 18 zbliżała się wielkimi krokami. Dostałam jej dokładny opis, który raczej trudno było pomylić z jakąś inną dziewczyną.
Przedzierałam się przez ludzi poszukując mojego celu. Nieoczekiwanie jakieś czerwone włosy przeleciały mi tuż przed twarzą. Zaczęłam za nimi podążać, dzięki czemu je dogoniłam. Puknęłam dziewczyn lekko w ramie, aby zwrócić jej uwagę. W momencie, kiedy się odwracała zrobiłam najbardziej zażenowaną, wstydliwą i smutną twarz jaką potrafiłam.
- Przepraszam, o co chodzi? - Spytała spokojnym głosem.
- Bo...strasznie mi głupio...ale chciałbym...prosić...czy mogłabym... - zaczęłam najniepewniejszym z możliwych tonów tylko po to, aby za chwile wybuchnąć niekontrolowanym płaczem
- Jeju dziewczyno... - jest! Wyczułem w jej głosie współczucie. - Co się stało?
- Bo ja...bo ja...bo ja... - zaczęłam się jąkać.
- Chodź no, najpierw cię trochę ogarniemy, a potem mi opowiesz.
Złapała mnie mocno za rękę i pociągnęła w nieznanym mi kierunku. Po chwili otworzyła jakieś obleśne drzwi i weszła ze mną do środka. Okazało się to być żeńską łazienką. Szczerze to mogło być gorzej...po lewej był rządek 5 umywalek, na jednej było widać trochę krwi i resztkę białego proszku, nad umywalkami były oczywiście lustra no i musiało być jedno stłuczone...co za pech, siedem lat nieszczęście. Na przeciwko umywalek i luster były kabiny i z jednej z nich dochodził dźwięk no cóż...kobiety, która była kochana. Podeszłam do umywalki i oparłam się o nią udając, że ledwo co trzymam się na nogach. Chika podeszłą do kabiny, z której wydobywały się dźwięki i zaczęła walić w nią pięścią, krzycząc, aby ci zboczeńcy się wynosili i załatwiali takie sprawy w innych miejscach. Ci trochę zdenerwowani, trochę zawstydzeni po chwili wynieśli się z naszego przyszłego miejsca rozmowy. Chika podeszła do mnie i wyciągnęła papierowy ręcznik.
- Przemyj twarz i wytrzyj – powiedziała, a ja wykonałam jej polecenie. - O co chodzi maleńka? - Spytała, gdy wycierałam mokrą twarz.
- Chodzi o to – wzięłam głęboki oddech, udając, że się uspokajam. - Czy mogłabyś odstąpić swoją kolejkę z Shōtą? Słyszałam, że daję duże pieniądze, a ja ich bardzo potrzebuję – wybuchnęłam znowu płaczem. - Mój synek jest bardzo chory i potrzebuję pieniędzy. A te od Shōty bardzo by mi pomogły.
- Słuchaj, bardzo chciałabym ci pomóc, ale nie mogę – powiedziała z ciężarem na sercu. - Ja też potrzebuję tych pieniędzy.
- Rozumiem – oparłam się o umywalkę i grzywka opadła mi na oczy. - Rozumiem, przyszłam tylko spróbować ci ubłagać – szepnęłam i wzięłam duży zamach, po czym łokciem uderzyłem Chike w skroń, a tak jak kłoda opadła na ziemie. - Ale widzę, że powinnam być trochę nieuprzejma od początku.
Wrzuciłam dziewczynę do jednej z kabin i zamknęłam na zasuwkę od środka. Jak się obudzi to powinnam być już dawno poza tą speluną. Wyszłam z łazienki i udałam się do pokoi, w którym dowiedziałam się o Chice i zabawach Shōty. Niestety coś sprawiło, że zatrzymałam się przy ringu, aby zobaczyć jak Shikamaru daję sobie radę. Na razie wyglądał dobrze. Jedynie trochę się spocił. W momencie, gdy go obserwowałam to walczył z jakimś facetem średniej postury. Facet zaciekle starał się uderzyć pięścią w twarz Nary, ale ten robił zwinne uniki i w pewnym momencie, kiedy ruchy jego przeciwniki ewidentnie straciły na szybkości to Nara wyskoczył i kopnięciem jednej nogi zbił pięść swojego oponenta, a drugą z impetem kopnął go w twarz. Bez dwóch zdań tamten nie miał już sił i opadł na kolana, Shikamaru to wykorzystał, odbił się od klatki i z wyskoku zdzielił przeciwnika pięścią w twarz, który po tym uderzeniu nie mógł już za wiele zrobić prócz opadnięcia na deski.
- Proszę państwa nasz nowy mistrz ringu rozwalił swojego kolejnego przeciwnika! - Krzyczał komentator trzymając rękę Shikamaru w górze. - Rozwalił, rozwalił i to w jakim stylu! Kto będzie jego następną ofiarą?! Rarh! - Starał się udać głoś jakiegoś drapieżnego zwierzęcia, ale raczej mu nie wyszło, ponieważ ja nie miałam pojęcia cóż za dziwne zwierzę mogłoby to być.
Spojrzałam na Shikamaru, który masował sobie nadgarstek ręki, którą przed chwilą wymierzył ostateczny cios. Był cały spocony i zasapany, ale ruchem głowy dał mi do zrozumienia, że wszystko jest w porządku. Udając, że mnie to nie obchodzi, obróciłam się z gracją i udałam do mojego głównego punktu podróży. Weszłam do pokoju i od razu dostrzegłam dziewczynę, która dała mi wcześniej wszystkie informację. Poinformowałam ją, że udało mi się przekonać Chikę do odpuszczenia swojej kolejki w zabawie z Shōtą. Była trochę zdziwiona, że moja misja zakończyła się sukcesem, ale na szczęście nie dopytywała się o szczegóły. Zaoferowała się, że pomoże mi „odpowiednio” wyglądać. Musiałam trochę pomyśleć zanim się zgodziłam, ale w końcowym rozrachunku stwierdziłam, że rzeczywiście muszę wyglądać trochę bardziej atrakcyjnie. Najpierw kazano mi się porządnie umyć, po czym bezwstydnie zadano mi pytanie czy się depiluję. Z wielkim trudem i czerwoną twarzą odpowiedziałam pozytywnie. Później ubrała mnie w odpowiedni, pokazujące wszystkie kobiecy atuty strój i nałożyła mi makijaż...nie poznałam się w lustrze. Wyglądam jak rasowa dziwka w tym stroju plus makijaż sprawiał, że nie byłam Temari tylko kimś zupełnie innego pokroju. Poprosiłam o jeszcze minutkę dla siebie. Uciekłam do pokoju ze starymi ubraniami i uzbroiłam się w parę shurikenów wsuwając je za jedną podwiązkę, a za drugą jeden z moich zwojów. Teraz byłam gotowa na akcję.
Walczyłem już z kolejnym przeciwnikiem. Na szczęście ten był wielki, głupi i poruszał się ta wolno, że trudno było nie przewidzieć jego kolejnego ruchu. Szarżował na mnie swoimi powolnymi pięściami, a ja cały czas skrupulatnie ich unikałem i poruszałem się do tyłu, kiedy wiedziałem, że jestem już wystarczająco blisko celu to postanowiłem przystąpić do ukazania moich umiejętności:
- No dawaj grubasie, pokaż na co cię stać! - Krzyknąłem do niego i splunąłem mu prosto pod nogi.
Ten wyprowadził na mnie zamaszyste uderzenie, a ja zwinnie prześlizgnąłem się pod pięścią, która uderzyła w klatkę. Przeszedłem Grubasowi między nogami, i kiedy znalazłem się już na jego tyłach to nie podnosząc się z klęczenia kopnąłem w kolona przeciwnika. Ten od razu upadł i jego twarz doznała bliskiego i bolesnego spotkania z klatką. Przez chwilę, będąc w parterze widziałem coś podobnego do mostu przy szczycie jaskini, ale nie miałem czasu się przyglądać. Wstałem szybko i zaserwowałem jeszcze jedno porządne kopnięcia śródstopiem w potylica Grubasa, który właśnie miał zamiar podnieś głowę, wszystkiemu temu towarzyszyło nieprzyjemny dźwięk chrupnięcia nosa.
- Proszę państwa! Co za styl, co za technika, cóż za wykończenie! Sam chciałbym się tak bić! Może nauczysz mnie paru sztuczek?! - Zapytał żartobliwie komentator. Powoli zaczynały mnie denerwować te jego tekściki, które nie były najwyższych lotów. Do klatki wszedł mój stary znajomy. Młodszy Goryl, który nie miał ochoty mnie wpuścić do Kręgu. Podszedł do komentatora i powiedział mu coś na ucho. - Oho! Proszę państwa, nasz mistrz areny zwrócił uwagę samego szanownego pana Shōty! Cóż za zaszczyt! I oczywiście szczęście: dla młodzików, którzy chcieliby przejąć jego funkcję...- kontynuował swoją dalszą komentatorską nagonkę.
- Chodź ze mną – powiedział do mnie Goryl, a ja niechętnie, ale posłusznie wykonałem jego polecenie. Po dłuższym kawałku, przedzieraniu się przez tłumy zgromadzone pod klatką, dostaliśmy się do pomieszczenia, w którym się już tylko schody. - Szef jest ma górze – dał prostą informację, ale patrząc na niego wydawało mi się, że zapamiętanie tak długiej i skomplikowanej treści było największym jego cudem edukacyjnym. - I...myślałem tak sobie...przepraszam za to co powiedziałem przed wejściem...proszę nie mów nic szefowi.
- Nie ma problemu – westchnąłem i udając się na górę usłyszałem jeszcze z tyłu śmiech i coś podobnego do „Swój chłop z tego kurdupla”
Na samej górze był kolejnych dwóch ochroniarzy pilnujących wejścia do pokoju Shōty. Po standardowej procedurze przeszukania czy nie posiadam żadnej broni pozwolili mi wejść do środka. Nie spodziewałem się, że jaskinia może wyglądać tak ładnie i ekstrawagancko. Skórzane kanapy, drewniane meble i wszystko to w jasnym odcieniu, aby rozjaśnić nieco tą szarą jaskinię. Podszedłem do stolika i młody mężczyzna o niebieskich, wyrazistych oczach i blond włosach dał mi znak ręką, żebym usiadł. Nie spodziewałem się kogoś takiego...był młody, nawet bardzo młody, nieco starszy ode mnie. W głowie nie mieściło mi się, że on może tym wszystkim zażądać. Jako szefa takiego...baru, bo chyba tak można to nazwać, bardziej widziałbym jakiegoś grubego kolesia palącego wielkie cygaro i w tym samym czasie skrupulatnie liczącego zarobione aktualnego dnia pieniądze. No ale moje wyobrażenie świata przestępczego zostało spaczone przez jedną książkę kryminalną, który przeczytałem z nudów jako mały chłopiec, ale jednak mimo wszystko ten błysk w oku chłopaka sprawiał, że wiedziałem iż to nie są żarty, że naprawdę to on sprawuję pieczę nad całym tym podziemiem.
- Jak mam pana nazywać? - Spytał i już wtedy wiedziałem, że jego błysk w oku nie jest przypadkowy. Jego głos zdradzał to samo co oczy, czyli stanowczość.
- Shikamaru – powiedziałem, zgodnie z prawdą. Nie przewidywałem, aby moje imię było znane w świecie i mogłoby zdradzić mój prawdziwy cel wizyty.
- Shikamaru – przytaknął. - Możesz na mnie mówić Shōta – zamyślił się na chwilę. - Domniemam, że pokaz pana umiejętności w klatce był chęcią wyjścia z tłumu i zwrócenia na siebie uwagi – wstrzymałem oddech. Nie byłem pewny, czy aby właśnie nie zmierza powoli do oznajmienia mi, że wie o co mi może chodzić. - A więc panie Shikamaru, interesy? Czy może pana cel jest inny?
- Interesy – siedziałem cały czas spięty jak nigdy.
- No to się rozsiądź, zwykłem długo rozmawiać o interesach - odetchnąłem z ulgą. Na razie szło opornie, ale według zamierzeń.
Będąc tuż przed drzwiami dopadło do mnie dwóch strażników.
- Idę do Shōty... – przełknęłam lekko ślinę. - ...na zabawę.
- Wiemy po co tam idziesz paniusiu – uśmiechnął się jeden. - Jesteś tu chyba nowa? - Drugi potwierdził to swoim westchnieniem. - To musisz wiedzieć, że każda, która idzie do Shōty „na zabawę” jak to ładnie powiedziałaś, musi przejść test u jego strażników – jego ręką już niebezpiecznie wędrowała w moim kierunku, ale szybkim uderzeniem, zbiłam ją z toru lotu.
- Wydaję mi się, że Shōta nie lubi, gdy jego dziewczynki są używane, za nim on sam z nich skorzysta – powiedziałem i spojrzałam się groźnie na strażnika.
- Ech...niektóre się nabierają, niektóre nie – powiedział drugi. - Wchodź – powiedział i nieładnie otworzył przede mną drzwi.
Wchodząc rozglądałam się po pomieszczeniu, było ładnie urządzone i każdy mebel rozświetlał nieco tą ciemną jaskinię. Widać, że osoba urządzająca miała gust, albo po prostu znała się na tym. Przede mną zobaczyłam dwóch mężczyzn, którzy siedzieli przy stoliki i o czymś dyskutowali. Jeszcze żaden z nich mnie nie zauważył. To dobrze, wyprostowałam się, zrobiłam jakiś słodki wyraz twarzy i ruszyłam w ich kierunku, na początku pokracznie, musiałam się przyzwyczaić do wysokich szpilek, pierwszy postawienie nogi...prawię się wywróciłam, ale z każdym krokiem mój chód wyglądał coraz lepiej. Na samym końcu, kiedy byłam już nieopodal mężczyzn, do mojego sposobu chodzenia nie można było nic zarzucić. Mogę nawet z dumą rzecz, że był wyzywająca i taki miał być. Spojrzałam po facetach i... zamurowało mnie jednym z nich był oczywiście Shikamaru, ale drugi...ten nos, te usta, te oczy, te policzki to był...Daiki...Jōnin, który został zakatowany na tej arenie, kiedy byłam razem z nim na misji. Daiki to Shōta, Shōta to Daiki. W moim brzuchu zaczęło trzepotać coś dziwnego, w głowię zaczęły wyświetlać się te wszystkie obrazy, pięści okładające jego twarz. W oku poczułam jak pojawia się małą łza, ale szybko ją wytarłam, nie mogłam pozwolić sobie na spalenie mojej przykrywki. Nie poznawał mnie, bo gdyby poznawał tak to już dawno by zareagował. To była pewnie sprawka makijażu. Musiałam grać. Usiadłam na stole i oparłam się łokciami, wypinając moją kobiecość. Widziałem, że Shikamaru patrzy na mnie z czymś pomiędzy zachwytem, a złością. Nie interesowało mnie teraz co chodzi po jego głowię, bo rozpoznałam to dziwne uczucie, które trzepotało w moim brzuchu, była to nienawiść, żądza mordu i chęć zemsty za to, że przez Daikiego tak długo nie mogłam spokojnie zasnąć, kiedy on jak gdyby nigdy nic prowadził normalnie życie. Obrazy jego katowania znowu wróciły, ale tylko na chwilę, przysłoniła je wcześniejsza żądza. Złapałam Daikiego za krawat i pociągnęłam lekko.
- Kiedy zaczniemy zabawę – szepnęłam delikatnie.
- Heh, Shikamaru, lubisz jak kobiety są tak niecierpliwe? - Zapytał Daiki zabierając moją rękę z jego krawata.
- Nie mam zbyt dużo czasu na kobiety, wolę zajmować się pracą – odpowiedział chłodno.
- Szkoda, szkoda – zamyślił się Daiki. - Na przyjemności też trzeba znaleźć czas i ja mam zamiar znaleźć – uśmiechnął się. - Ale za chwilę, skarbie idź do pokoju po drugiej stronie – wskazał palcem na coś w podobie mostu, który przebiegał przez cały zatłoczony Czarny Krąg znajdujący się na dole.
- Będę czekała – powiedziałam słodko i udałam się na most.
- A i jeszcze jedno skarbie – odwróciłam się w kierunku Daikiego. - Na czworaka jakbyś mogła – uśmiechnął się, a ja posłusznie i z zażenowaniem wykonałam jego polecenie.
Patrzyłem na Temari, która na czworaka wchodziła na most co jakiś czas odwracając się w naszym kierunku z zachęcającym do igraszek spojrzeniem. Ale ja po tym całym czasie przebywania z nią, wiedziałem, że w jej spojrzeniu kryję się złość. Nie wiedziałem co było tego powodem: czy może uwłaczająca sytuacja, w której aktualnie się znalazła czy może coś innego. Nie przychodziło mi do głowy co mogłoby być tym innym powodem, więc stwierdziłem, że na pewno chodzi jej o ten cały strój i makijaż, który ujmował jej klasy. Ale co do samego pomysłu zbliżenia się do Shōty to wielki plus. Cieszę się, że ja musiałem tylko trochę powalczyć, a nie przebierać się w...takie rzeczy.
 - Ładna, co nie? - Spytał Shōta.
- Ano, ładna – stwierdziłem obojętnie.
- Przejdźmy się – powiedział i wstaliśmy razem udając się powoli w kierunku mostu. - Wiesz co, ten popis, który dałeś tam na dole. No cóż nie da się ukryć, że masz wielkie umiejętności walki wręcz. Sam kiedyś trochę trenowałem różne rzeczy – zamyślił się. - Ale wracając do tematu, w twoich ruchach widać trochę no cóż...stylu shinobi. Wiesz, że shinobi nie są tu mile widziany?
- Nie jestem shinobi – odpowiedziałem. - Jak sam mówiłeś: widać trochę ich stylu, ale wynika to z tego, że miałem okazję podpatrzeć parę walk.
- Świetnie – klasnął w dłonie, zatrzymaliśmy się na środku mostu i Shōta spojrzał co się dzieję na ringu, na pewno widoczność ograniczała mu klatka, która wisiał tuż nad owym ringiem. - Takie umiejętności na pewno ci się przydadzą w tym co dla ciebie przygotuję – powiedział chłodno. - Zapalisz? - Wyciągnął paczkę papierosów
- Nie odmówię. - wyciągnąłem rękę po papierosa, a Shōta błyskawicznie zapiął mi kajdanki na prawej wyciągniętej ręce i szybkim ruchem unieruchomił mi drugą. Stałem z zszokowaną miną skuty w kajdany
- Nie lubię jak się mnie oszukuje panie Shikamaru – złapał mnie za szyję i opuścił nad przepaścią. - Jak już powiedziałem: „takie umiejętności na pewno ci się przydadzą w tym co dla ciebie przygotuję” - uśmiechnął się triumfalnie. - I mam dla jedną radę: nie ufaj tutejszym ludziom, niektóre jadaczki same się rozwiązują – w tym momencie od razu pomyślałem o Szczurku. - Teraz będziesz mógł pokazać pełnie swoich możliwości walki.
Puścił rękę zaciśniętą na moim gardle. Bezwładnie poleciałem do tyłu i runąłem w dół po chwili uderzyłem plecami w wiszącą klatkę, sturlałem się z niej i spadłem prosto na ring. Panowała wrzawa.
- Proszę państwa, nasz mistrz ringu powrócił – krzyknął komentator. - Poproszę dwóch śmiałków. Co? Z nożami? Wydaję mi się, że szanowny pan Shōta nie będzie miał w tym wypadku nic przeciwko łamaniu zasad – zarechotał do mikrofonu. Miałem na sobie kajdanki i dwóch uzbrojonych przeciwników, ale zobaczyłem jeden plus tej sytuacji: mogłem już używać technik ninja. 

Od Autora: Dzień dobry, miało być w weekend, a jest w poniedziałek, więc co za tym idzie? Oczywiście przeprosiny na samym wstępie. Więc: przepraszam. Leń, szkoła te sprawy. Wszystko to składa się na późną publikacje rozdziału. Mam nadzieję, że rozdział się podoba i pamiętacie o czym ogólnie jest cała ta historia. Ups...oczywiście przepraszam za wszystkie błędy :P humanem nie jestem, a właściwie to zupełnie na odwrót xD na matmie nie uczą mnie pisać blogów :P Czasami bym chciał, żeby wszystko to co mam w głowie przeniosło się na strony Worda...

P.S.
Może macie jakiś pomysł na rozwój bloga? Albo coś co dałoby mi możliwość bycia bliżej was? Może to dałoby mi kopa na pisanie następnych rozdziałów...